Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

sztukater

Thursday, 02 May 2024 20:03

Kornélie

upupa_epops

  Czego się spodziewałam czytając opis wydawcy do tej książki? Perełki, magicznej opowieści, która się niesie, przez miejsca, czasy i ludzi. Oczekiwałam smacznej historii niosącej pozytywne uczucia, pełnej wnikliwych obserwacji i odpowiedzi na pytanie: czym jest życie? Nie zawiodłam się, co było szczególnie miłe, kiedy dowiedziałam się, że Kornélie to debiut prozatorski autorki tej powieści. Przyznam się tutaj, że w przypadku autorów, których nie znam, a których książka trafia w moje ręce po raz pierwszy, rozpoczynam lekturę nie od tego, co napisali, ale od zapoznania się z nimi, ich życiem, twórczością.


Beata Balogová, autorka omawianej książki, „Korneliami” zadebiutowała jako pisarka. Jest absolwentką nowojorskiego Uniwersytetu Columbia, była stypendystka Fundacji Fulbrighta na Uniwersytecie Missouri, natomiast swoje życie zawodowe związała z dziennikarstwem i można powiedzieć, że odniosła w tym obszarze sukces, gdyż zajmowała pozycję redaktorki naczelnej w takich czasopismach jak SME czy anglojęzycznego tygodnika: Slovak Spectacor. Została również uhonorowana Europejską Nagrodą Dziennikarską.

 

Autorka, którą określiłabym jako poetycką prozatorkę piszącą o tym co w życiu zwykłe i niezwykłe, o rzeczach magicznych, które spotykają całkiem zwykłych ludzi. Beata Balogová stworzyła historię niezwykłą, otworzyła przed nami świat pogranicza słowacko-węgierskiego, a konkretnie mikroświat jednej wybranej rodziny i garstki ich najbliższych przyjaciół i sąsiadów. Poznajemy kolejne Kornelie, bo przecież w każdym pokoleniu musi być jedna Kornelia. Powinna być to najstarsza córka, ale jeśli matka uzna że dziecko nie udźwignie tego, co związane jest z tym imieniem, wtedy Kornelią zostaje młodsza córka. A jest co dźwigać. Międzypokoleniową wiedzę magiczną o ziołach, ich zbieraniu i zastosowaniu, ale i rodzinną historię tak magiczną, co pogmatwaną, gdzie nie ma rzeczy oczywistych i prostych.

 

Zanurzając się w opowieści chłoniemy proste życie zgodne z rytmem pór roku, filozofię życia według Mamaki ale i jej matki, czy wreszcie zatrzaskujemy wieko trumny, w której umieranie ćwiczy na strychu bezdzietna ciotka Borbala. Narratorką, a jednocześnie kronikarką rodzinną jest Alma, która na wstępie mówi tak: „W każdej rodzinie kiełkuje jakaś opowieść. Bez niej rodzina jest jak popiół z papierosów, które powoli zabijały moją mamę, rozwiewa ją wiatr (…) Cała nawet najdalsza rodzina wiedziała, że pewnego dnia to zrobię. To było jak niepisana umowa bez możliwości wypowiedzenia. (…) tyle, że aby spisać rodzinną opowieść, trzeba na poły się zestarzeć, a na poły pozostać dzieckiem (…) po latach podejmuję kolejną próbę, w końcu do tego zadania wyznaczyła mnie moja babcia”.

 

Książkę czytało się znakomicie również dzięki temu, w jaki sposób została przełożona z języka słowackiego na polski, a zawdzięczamy to również tłumaczce Izabeli Zając. Treść pięknie płynie, na poły poetycko, na poły kronikarsko, a wszystko to podlane sosem realizmu magicznego. Zachwyca sposób, w jaki zostały opowiedziane, czy raczej narysowane zdarzenia. Sposób narracji sprawia, że najprostsze historię nabierają blasku i koloru, który porusza wyobraźnię czytelnika: „Był czas truskawek, pomidorów i porzeczek. Długo myślałam, że porzeczki to maciupeńkie winogrona, które postanowiły więcej nie rosnąć (...) myślałam że Mamaka dzień w dzień stąpała tak lekko jak my, z poczuciem, że wszystko dopiero nadejdzie, że życie będzie tak niesłychanie hojne jak jej ogród”.

 

Tak, ta książka to prawdziwa praktyka mindfulness, jej nie można przeczytać - ot tak, byle szybciej, czy po łebkach. Tu każde zdanie trzeba smakować, bo to skarbnica zdań pięknych, które doceni tylko uważny i otwarty czytelnik. To jedna z niewielu książek o których mogłabym pomyśleć, że chciałabym kiedyś do niej wrócić ponownie i gwarantuję, że to zrobię.

Thursday, 02 May 2024 19:51

Kapitan Opuszcza Swój Statek

upupa_epops

  Wielki Batory, okno na świat Polaków zamkniętych w dusznym komunistycznym PRLu, obietnica przygody, synonim luksusu i wyjątkowości. Alternatywny sposób dostania się do odległej mitycznej Ameryki, inaczej niż na skrzydłach samolotu. Mniejszy od brytyjskich: Queen Elizabeth i Mauretanii, ale równie dumny. I jego pierwszy powojenny kapitan – Jan Ćwikliński. To właśnie on jest autorem tego pięknego wspomnienia, książki, którą chciał zapewne rozliczyć się z przeszłością i pewnie w jakiś sposób wyjaśnić powód, dla którego pewnego dnia porzucił statek cumujący u Wybrzeży Anglii. Co niezwykle interesujące, książka ukazała się w USA już w latach 50-tych, natomiast w Polsce, w której kapitan Ćwikliński miał status zdrajcy – mogła ujrzeć światło dzienne dopiero w prawdziwie wolnej Polsce.

 

Nim jednak poznamy powód tego co się wydarzyło, minie kilkaset stron, na których autor przedstawia historię swojego życia: od dzieciństwa w Horodence, małej miejscowości, dziś już poza granicami Polski, przez studia w Szkole Morskiej aż po początek służby na statkach po banderą wreszcie niepodległej Polski w latach dwudziestych i trzydziestych. Jan Ćwikliński opisuje, jak II wojna światowa zastała go poza Polską i był zmuszony spędzić ją z dala od rodziny – ciężko chorej żony i małej córeczki. Dowiadujemy się, również że ostatecznie stracił żonę, czekająca na operację guza mózgu w warszawskim szpitalu podczas niemieckiego nalotu, a cudem uratowaną córką zajęła się jego rodzina mieszkająca na Śląsku. Autor przedstawia jak wyglądała okupacja niemiecka w Holandii i jego życie w tym kraju w czasie przymusowej emigracji. Trzeba przyznać, że ten fragment przynosi bardzo ciekawe szczegóły, podobnie jak jego opis życia we wschodniej Galicji w zaborze austriackim w trakcie I wojny światowej, w miasteczku opanowanym przez oddziały kozackie. Autorowi książki udało się „wymalować” niezwykły w szczegółach obraz kozaka na koniu oraz przywołać z pamięci kilka przejmujących scen z tamtego okresu..

 

To co jednak jest sednem tej książki to opowieść o czasach, kiedy Jan Ćwikliński został Kapitanem polskiej żeglugi, a konkretnie gdy rozpoczął służbę na transatlantyku MS „Batory”. Wspaniale opisuje jak po wojnie, bardzo powoli statek został opanowany przez mniej lub bardziej ukrytych „towarzyszy”, których jedynym zadaniem było śledzenia poczynań załogi, sprawdzanie, czy ktoś nie jest zachodnim szpiegiem, zapobieganie ewentualnym ucieczkom czy wreszcie indoktrynowanie załogi. W tym czasie, standardem związanym z wykonywaną pracą były dla autora książki również regularne przesłuchania, którym był poddawany w budynku Urzędu Bezpieczeństwa, co było o tyle przykre, że zabierały mu krótki, cenny czas, jaki miał dla rodziny pomiędzy rejsami. Należy wspomnieć, że w tym czasie kapitan był już ponownie żonaty, a oprócz córeczki z pierwszego małżeństwa, miał jeszcze małego synka. Można zatem się domyślać, jak trudny był to czas i jakie napięcie towarzyszyło zarówno w czasie rejsu i po nim Janowi Ćwiklińskiemu. Co skłoniło go do zejścia ze statku i starania się o azyl w Wielkiej Brytanii? To opisuje bardzo dokładnie kapitan „Batorego”. Książka kończy się niedługo po opisanej ucieczce, natomiast ma swój dodatkowy rozdział napisany przez syna - Janusza Ćwiklińskiego. Dopisał on kilkanaście stron na których streścił to, co działo się z Janem Ćwiklińskim od tego momentu aż do jego śmierci w latach 70-tych w hiszpańskiej Maladze.

 

Tę spowiedź kapitana, bo trochę tak interpretuję tę książkę, czyta się zaskakująco dobrze. Jest dość sucha, relacyjna, ale nie brak w niej elementów literacko ciekawych, są momenty, gdzie autor pozwala sobie również na żarty czy bardziej liryczne porównania. To, co da się zauważyć to niezwykle oszczędne wypowiedzi na temat rodziny, swoich uczuć takich jak miłość czy tęsknota. Ostrożnie opowiada również o członkach załogi przeciwnym władzom PRL Wszystko to jest to jednak zrozumiałe, bo książka wydana w latach 50-tych mogła być przecież wykorzystana przez komunistyczne władze przeciw tym osobom.

 

Czy warto zatem wypłynąć w ostatni rejs z Batorym i jego kapitanem? Zdecydowanie tak.

Thursday, 02 May 2024 19:38

Słowianie

upupa_epops

  Ach cóż to będzie za recenzja! Recenzja książki naukowej!


Ale jak ocenić książkę tak przekrojową, zbudowaną dzięki wsparciu międzynarodowego zespołu, dotykającą historii i kultury kilku krajów? Jak nie będąc etnografem, historykiem czy lingwistą przeanalizować tak złożone i momentami trudne w odbiorze dla laika dzieło? To było to wyzwanie, które wiedziałam, że kiedyś nadejdzie i na które nie ukrywam - czekałam.

 

Książka, której tytuł oryginalny brzmi: GliSlavi. Storia, culture e lingua dalle originiaino strigiorniw momencie kiedy się pojawiła, była dedykowana dla czytelników włoskich i została wydana na tamtejszym rynku wydawniczym ponad 10 lat temu. W zamyśle profesora Uniwersytetu we Florencji, autora książki, głównymi odbiorcami mieli być włoscy studenci kierunków ściśle związanych z historią i kulturą Słowian, głównie slawistyki o specjalności rusycystyczno-polonistycznej.

 

Ta dość obszerna książka licząca z przypisami niemal 600 stron, ukazała się na rynku polskim nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego, co należy podkreślić, bo gdyby nie olbrzymi wkład naukowy i finansowy przede wszystkim Wydziału Filologicznego tejże uczelni, książka na rynku polskim by się nie ukazała.

 

A byłoby ogromnie żal.

 

To wyjątkowe dzieło przekrojowo ukazuje 1500 lat historii narodów zaliczanych do dużej rodziny narodów słowiańskich, rozpoczyna się od nakreślenia etnogenezy Słowian, przybliża język prasłowiański – czyli język, od którego wywodzą się wszystkie języki współcześnie istniejących narodów zaliczających się do Słowian, dalej uwypukla różnice między Slavia Latina a Slavia Orthodoxa by przechodząc przez kolejne stulecia i kluczowe wydarzenia dla poszczególnych narodów, kropkę postawić przy informacji dotyczącej ataku Rosji na Ukrainę.

 

Książka faktycznie w pierwotnym zamyśle jego autora, czy autorów, miała spełniać rolę podręcznika. Widać to bardzo wyraźnie w konstrukcji poszczególnych rozdziałów jak i całej książki.

 

W rozdziałach na marginesach pojawiają się hasła wskazujące czego dotyczą poszczególne strony czy akapity, co zapewne ma za zadanie pomóc studentowi lub badaczowi odnaleźć poszukiwaną informację. Dodatkowo pojawiają się tzw. „kapsułki”, w których można znaleźć skondensowaną wiedzę, na temat kluczowych zagadnień, pojawiających się w omawianych okresach historycznych. O podręcznikowym charakterze tej publikacji może świadczyć również fakt, że na końcu książki czytelnik znajdzie liczne tablice i podsumowania, ułatwiające analizę i naukę przedstawionego materiału. I tak znajdziemy na przykład chronologiczne zestawienie najważniejszych wydarzeń, w odniesieniu dla różnych regionów Europy i świata. Dla specjalistów zajmujących się kwestiami lingwistycznymi niezwykle cenne będą z kolei tablice zamieszczone również na końcu książki w aneksie nr 2, a zatytułowane: „Tabele morfologiczne języka staro-cerkiewno-słowiańskiego”. Całą pozycję wzbogacają liczne mapy, dzięki którym łatwiej można zrozumieć to, w jaki sposób przemieszczały się plemiona słowiańskie u zarania swych dziejów, czy też jak zmieniały się granice krajów, które już pojawiły się jako byty państwowe na mapie kontynentu europejskiego.

 

Olbrzymią zaletą tej książki jest jej naukowa uniwersalność. Z powodzeniem może stać się elementem literatury podstawowej bądź uzupełniającej dla przedmiotów takich jak historia, kultura, język czy etnografia Słowian na wielu kierunkach, na których te przedmiotu mogą zostać włączone do toku studiów. I rzecz ostatnia, ale absolutnie jedna z ważniejszych,mimo, że książka dotyczy zagadnień do zrozumienia których potrzeba przynajmniej bazowej wiedzy z obszaru którego dotyczy, jednak napisana jest językiem zrozumiałym, którego styl przypomina raczej dzieła publicystyki naukowej niż rozprawy stricte naukowo-akademickie. Zdecydowanie jest to pozycja, której nie może zabraknąć w biblioteczce żadnego szanującego się słowianofila.

upupa_epops

  Kto lubi opowieści Agathy Christie o Herkulesie Poirot, ręka w górę ?

 

Ja na przykład lubię i pewnie dlatego zainteresowała mnie propozycja Wydawnictwa CM. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak to, że nie jest to opowieść, jaka wyszła spod pióra współczesnego pisarza, który zainspirowany barwnymi czasami fin de siècle postanowił stworzyć rosyjski pitawal. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na ostatnich stronicach książki przeczytałam, że autorem jest szef rosyjskiej policji kryminalnej, który dręczony tęsknotą za krajem, z którego uciekał po rewolucji bolszewickiej w formie pamiętnikarskiej opisał najbardziej spektakularne sprawy, jakimi przyszło zajmować się jemu lub jego podwładnym. Prawdopodobnie wydanie tych szczególnego rodzaju wspomnień miało zagwarantować autorowi dochody, które pozwoliłyby na utrzymanie zarówno autorowi opublikowanych opowiadań jak i jego rodzinie podczas przymusowej emigracji.

 

W przedmowie do Tomu 1 autor podkreśla, że starał się zrelacjonować wydarzenia w miarę dokładnie oraz, że czytelnik może być pewny, że nie koloryzował ani nie zniekształcał wydarzeń, by wykreować je ciekawszym dla odbiorcy. W związku z tym, że opisywane wydarzenia nie stanowią fikcji literackiej, lecz mają swoje odzwierciedlenie w archiwach rosyjskiej policji, również postaci, które pojawiają się w poszczególnych sprawach to osoby, które faktycznie brały w nich udział. Część z nich to postaci tak znaczące jak: Siergiej StiepanowiczChrulew – radca stanu. Walentin Anatolewicz Brun de St. Hippolyte – również radca stanu oraz prawnik, Włodzimierz GawryłowiczFilippow – Szef petersburskiej policji, czy najciekawsza z naszego, polskiego punktu widzenia Ludwik Marian Kurnatowski, który po odzyskaniu niepodległości przez Polskę został nadkomisarzem i Zastępcą Naczelnika Urzędu Śledczego w Warszawie.

 

W Tomie I były policjant relacjonuje 22 sprawy różnego kalibru, począwszy od niedużych oszustw czy kradzieży, po przestępstwa cięższe, jak spektakularna kradzież w Soborze Uspieńskim na Kremlu. Jedną z obszerniejszych historii jest ta dotycząca Saszki- Seminarzysty, wyjątkowego zwyrodnialca, szefa przestępczej szajki, a jednocześnie osoby o klasycznym rysie socjopatycznym. Autor zgrabnie opisuje metody śledcze, wskazuje w jaki sposób postępował proces dedukcji, odkrywa przed czytelnikiem szeroki wachlarz metod śledczych rosyjskiej policji z przełomu XIX i XX wieku. W trakcie lektury wielokrotnie  możemy się zdziwić, jak wiele z tych metod jest ciągle w użyciu i jak uniwersalne są również motywy które pchają ludzi do przestępstw czy prawdziwych zbrodni. Tu z upływem lat nic się nie zmienia. Ludzie popełniają czyny zaliczane do przestępczych pod wpływem zemsty, nieszczęśliwej miłości, chciwości, czy wreszcie po prostu z wrodzonego okrucieństwa.

 

Co zatem różni Agatę Christie od  Arkadiusza Francewicza Koszko? Wszystko. Można rzec, że łączy ich jedynie epoka. Tam, gdzie brytyjska pisarka kreuje na papierze postać eleganckiego detektywa, tam autor rosyjskiego pitawalu autobiograficznie wspomina sprawy prowadzone bezpośrednio przez siebie, lub przez innych policjantów. Różni ich oczywiście również język: trudno nawet recenzować królową klasycznego kryminału, ale wiadomo, że jej książki „czytają się same”. Agata Christie mistrzowsko opisuje okoliczności, kreśli rysy charakterologiczne głównych postaci zamieszanych w intrygę, wprowadza smaczki pięknie wprowadzające w klimat epoki i wreszcie umiejętnie i z najwyższym kunsztem buduje napięcie i olbrzymią ciekawość odbiorcy, który najbardziej na świecie chce poznać odpowiedź na pytanie: „kto to zrobił?”. Tymczasem opowiadania pana Koszko przypominają streszczone akta sprawy, są raczej retrospektywnym reportażem, w którym brak miejsca na przydługie opisy, budowanie klimatu czy wreszcie opisy przyrody. Ale i nie spodziewałam się tego po pamiętnikach policjanta-emigranta.  To czego spodziewałam się po książce pisarza – amatora, autor spełnił nawet z wyróżnieniem.

 

Tak, zdecydowanie sięgnę po Tom II by móc znów krążyć po moskiewskich zaułkach z carską policją kryminalną.

upupa_epops

  Strefakryminalu.pl ponownie zaprasza nas do fascynującego w swojej przebiegłości ale i brutalności świata przestępców carskiej Rosji, z którym walczy niezmiennie zaciekle szef moskiewskiej policji śledczej.


Jeśli ktoś nie miał okazji zapoznać się z częścią pierwszą cyklu, należy mu się kilka słów wprowadzenia i informacji na temat samego autora. Bohaterem większości opowiadań zebranych w 2 tomie „Opowiadań o świecie przestępczym Rosji” jest niezmiennie autor książki, czyli były szef moskiewskiej policji śledczej – Arkadiusz Koszko. Swoje wspomnienia przelał na papier, a następnie wydał drukiem podczas przymusowej, porewolucyjnej emigracji we Francji. Powód tego był dość trywialny, były policjant, nowym bolszewickim władzom kojarzący się jednoznacznie z burżuazyjnym światem, który chcieli zniszczyć, został pozbawiony środków do życia i wydanie książki z nadzieją na przyzwoity zarobek było jego pomysłem na zapewnienie sobie i rodzinie środków do życia na obczyźnie.

 

We wstępie, który jest nieco krótszy niż w części 1 cyklu, autor dzieli się z czytelnikami radością z faktu, ze pierwsza część jego wspomnień została bardzo dobrze przyjęta, dzięki czemu z większą odwagą przystąpił do pisania części drugiej. Co więcej, anonsuje niejako chęć do napisania części kolejnych: trzeciej i czwartej. Interesująca jest również polemika, jaką pisarz-policjant prowadzi z jednym czytelnikiem, który zarzucił mu listownie, że „przedstawiając opisy wyrafinowanej złodziejskiej fantazji Pańskich smutnych bohaterów (…) i opisując policyjne metody ukrócenia tego zła, metody nie zawsze etyczne, wyrządza Pan krzywdę szczególnie swoim młodym czytelnikom, przedwcześnie otwierając im oczy na – być może nawet i istniejące, lecz głęboko negatywne aspekty życia”. Niezrażony A.F. Koszko odpowiedział, że również studiowanie kodeksów karnych byłoby szkodliwe. Jest w tej wymianie zdań coś retro-ujmującego.

 

W tomie drugim autor przybliża nieco mniej opowiadań, bo znajdziemy ich w książce 15, jednak to nie ilość świadczy o wartości – trzeba o tym pamiętać. Uważny czytelnik obu części zauważy zapewne, że w drugiej wydanej książce, w sposobie pisania, prowadzenia narracji, wyczuwa się zdecydowanie większy polot i swobodę, a narracja traci styl suchych raportów policyjnych, jakie mogły wypełniać policyjne archiwa. Oprócz licznych historii niezwykle ciekawych, a czasem i bardzo zawiłych spraw, jak choćby tej dotyczącej szajki fałszerzy którzy próbowali sprzedawać miedziane opiłki jako złote, znajduje się w tym tomie prawdziwa „bomba”. Arkadiusz F. Koszko przybliża odbiorcom okoliczności odnalezienia ciała Rasputina, po jego zniknięciu. Tak. Tego Rasputina, postaci owianej legendami, która jednak (co niezwykle interesujące), współczesnym mu urzędnikom policyjnym była „odrażająca, że nawet zdyscyplinowani funkcjonariusz zbuntowali się. (…)” Krzyczeli: „naprawdę nie musimy szukać każdego łachmyty! Zniknął, no i dzięki Bogu itp.”.

 

Wydawnictwo również i tym razem zadbało o to, byśmy poznali postaci autentycznych policjantów oraz innych osób, które przewijają się w tych piętnastu opowiadaniach. Na końcu książki można zatem znaleźć krótkie biogramy takich postaci jak: Walentin Anatolewicz Brun de St. Hippolyte, przedstawiciela petersburskiej szlachty, Włodzimierza GawryłowiczaFilippowa, szefa petersburskiej policji, Mikołaja AleksiejewiczaMakłakowa, ministra spraw wewnętrznych Rosji czy wreszcie Michaiła Alekiejewicza Paszkowa – generała i gubernatora Liwonii.

 

Po raz kolejny były szef rosyjskiej policji przenosi nas w mroczne zaułki rosyjskich miast i miasteczek i robi to na tyle skutecznie i interesująco, że przyznam szczerze z niecierpliwością wypatrywać będę tomów kolejnych.

upupa_epops

  Strefakryminalu.pl w trzeciej odsłonie historii kryminalnych carskiej Rosji, przedstawia kolejne mniej lub bardziej dramatyczne przypadki, z który ponownie musi się zmierzyć szef moskiewskiej policji śledczej.

 

Niewtajemniczonym, czyli tym, którzy nie mieli okazji zapoznać się z częścią pierwszą i drugą serii należy przedstawić kilka informacji na temat samego autora. Bohaterem większości opowiadań we wszystkich tomach, w tym w trzecim, jest niezmiennie autor książki, czyli były szef moskiewskiej policji śledczej – Arkadiusz Koszko. Co niezwykle istotne, historie mają charakter retrospekcyjny, bowiem opisy rosyjskiego świata przestępczego powstały w czasie przymusowej, porewolucyjnej emigracji we Francji. Autor książek po dojściu do władzy bolszewików stał się można powiedzieć persona non grata, ponieważ urząd jego mocno osadzony w carskiej administracji zbyt mocno kojarzył się nowym rewolucyjnym władzom z dopiero co obalonym ustrojem. Arkadiusz Koszko został do spisania wspomnień niejako zmuszony, gdyż  wydanie książki dawało szansę na  zarobek i zapewnienie sobie i rodzinie środków do życia na obczyźnie.

 

Część trzecia cyklu pozbawiona jest wstępu, który towarzyszył części pierwszej i drugiej, w których odpowiednio autor przedstawiał swoją historię i motywację powstania książki, by w kolejnym tomie dziękować czytelnikom za ciepły odbiór swoich przelanych na papier wspomnień. Książka rozpoczyna się od razu pierwszym opowiadaniem a jest nim rozdział zatytułowany „Zabójstwo Buturlina”. 

 

W tomie trzecim autor przygotował imponującą liczbę 21 opowiadań, które ponownie jak część druga, zdecydowanie przewyższa stylem literackim prototypową, jak można by określić część pierwszą, która bardziej wpisywała się w swoim charakterze w raporty policyjne niż w literaturę kryminalną dedykowaną przeciętnemu czytelnikowi. Parafrazując Mickiewicza można rzec: „umarł policjant, narodził się pisarz”. Trzeba rzeczywiście przyznać, że z każdą kolejną książką zanurzamy się w mroczne moskiewskie czy ryskie zaułki z coraz większą przyjemnością, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi w kontekście tego, czego dotyczą opisywane historie.

 

A dzieje się w tomie trzecim naprawdę sporo. Jak już wspomniałam wcześniej, książkę otwiera arcyciekawa historia dotycząca morderstwa porucznika Buturlina, który zginął w wyniku intrygi bliskich mu osób i szczęśliwie się złożyło, że w ogóle wykryto iż śmierć jego nie nastąpiła z przyczyn naturalnych, choć pierwotnie tak uważano. Kolejne przypadki kryminalne są równieciekawe. Warto wspomnieć choćby tę historię, w której z bagażu podróżnego pewnego naukowca, który przyjechał do uzdrowiska w celach rzecz jasna ściśle związanych z ratowaniem zdrowia – zginęło pudełko zawierające promieniotwórczy, a co za tym idzie, śmiertelnie niebezpieczny rad. I jak się okazało, pospolite wydawałoby się przestępstwo, jakim jest kradzież, zakończyło się dla złodzieja tragicznie, bowiem umarł w wyniku napromieniowania, jak można wnioskować po opisie dolegliwości opisanych przez Arkadiusza Koszko.

 

To, co odróżnia tę książkę od poprzednich części serii to to, że nie kończą jej krótkie biogramy najbardziej spektakularnych postaci, jakie pojawiły się w opowieściach zgromadzonych w tym tomie. Ostatnie strony poświęcone są tylko autorowi, co pozwala na poznanie historii Arkadiusza Francewicza Koszko, przez tych czytelników, którzy po raz pierwszy trzymali w rękach „Opowiadania o świecie przestępczym carskiej Rosji”.

 

Zaparzcie zatem herbatę w samowarze, wrzućcie do niej na modłę rosyjską nieco konfitury i rozsiądźcie się wygodnie by przenieść się do czasów gdy carska policja ścigała oszustów finansowych, matrymonialnych lub też  karcianych, czy wreszcie zbrodniarzy odpowiadających za największe zbrodnie.

upupa_epops

  Po co sięga po baśnie dorosła już od dłuższego czasu osoba taka jak ja?

 

Otóż, może chcieć wrócić do czasu beztroski dziecięcej, po to by oderwać się od obciążonej trudami codzienności lub po to by wzbogacić swój warsztat ciekawego opowiadacza wieczornych bajek. Ale może też szukać w tych opowieściach rdzenia etnograficznego, historii, które stały się kontekstem dla kultury danego kraju. W zbiorze baśni i legend jakie przygotował Stefan Majchrowski pobrzmiewa harfa, świeci księżyc – kapryśny i niestały w uczuciach, czujemy ciężar młota nordyckiego boga Thora czy wreszcie poznajemy Wielką Niedźwiedzicę. Autor jest naszym najlepszym przewodnikiem po kulturach świata, zabiera nas na jego krańce. Dzięki pięknemu i malowniczemu językowi możemy poczuć orientalny klimat Chin czy Japonii, zawędrować hen do lasów Nowej Zelandii, poczuć chłód Niagary i żar zachodniej Afryki. W zbiorze opowieści znajdujemy też jakże bliską nam legendę sięgająca czasu kiedy ziemiami polskimi rządzili Lechici. Legenda nosi tytuł „Żarłoczny Lestek” a jej ponadczasowe przesłanie mówi, że nie należy być zachłannym, a oszustwa i szalbierstwo, a także knowania z obcymi przeciwko swoim nigdy nie przynoszą niczego dobrego.

 

Wszystkich opowieści znajdujemy kilkanaście i choć wszystkie są niezwykle ciekawe, to wyjątkowo zachwycają te, z krajów tak egzotycznych jak Nowa Gwinea, czy Niger. To co niewątpliwie widać gołym okiem to uniwersalność zasad: bez względu na długość i szerokości geograficzną, klimat, wszystkie opowieści niosą to samo przesłanie: dobroci i prawego postępowania jako wartości nadrzędnych. Po zakończeniu lektury starszy czytelnik może mieć pewnego rodzaju refleksję dotyczącą tego, po co w ogóle tworzono baśnie? Cóż…Ggdy nauka nie była w stanie dać odpowiedzi na pytanie – skąd wzięła się moja wyspa? Skąd wziął się mój naród? A dlaczego księżyca raz przybywa a raz ubywa? Odpowiedzią na te nurtujące ludzi pytania były waśnie tego typu opowieści porządkujące wiedzę i świat naszych praprzodków. Dziś na te pytania odpowiada nam nauka i mnogość jej licznych dziedzin i dyscyplin. Setki czy tysiące lat temu to było niemożliwe.

 

Pisząc o książce „Rozbudzona harfa. Baśnie i legendy z całego świata”, koniecznie jednak trzeba przywołać postać autora tego zbioru baśni, mianowicie rotmistrza Stefana Majchrowskiego, który nosił pseudonim literacki „Stefan Kos”, czy „Tomasz Grabiec”. To dzięki niemu możemy cieszyć się opowieściami ze wszystkich stron świata. Ten emerytowany oficer, poliglota, w czasach powojennych pracujący zawodowo jako dziennikarz, tłumacz i wreszcie literat zgromadził te piękne opowieści.

 

Ostatnie wydanie zgromadzonych przez niego baśni, to piękne dzieło księgarskie, twarda oprawa, wspaniałe grafiki autorstwa Natalii Huć, projekt okładki z wytłoczonym tytułem sugerującym, że wyjątkowa treść potrzebuje wyjątkowego podkreślenia. Wszystko to razem tworzy klimat sugerujący że po przekroczeniu strony tytułowej czeka na nas wspaniała przygoda.
I tak faktycznie jest.

 

Przygodę z baśniami narodów świata rozpoczyna cytat z „Władcy pierścieni” J.R.R. Tolkiena: „Jawa i baśń wcale się nie wykluczają (…) to nie my tworzymy legendy o naszych czasach, lecz robią je ci, którzy przychodzą po nas”, a my z każdą kolejną stronę przenosimy się w zaczarowany świat mitycznych stworów, świat w którym wszystko jest możliwe, świat w którym mamy znowu 7 lat. Zdecydowanie jest to lektura familijna, dla czytelników od lat pięciu do stu pięciu, to zbiór pięknych, mądrych baśni, tak dalekich od komercyjnych opowiastek rodem z Disneya.

Thursday, 02 May 2024 13:06

Tarabas

Tomasz Niedziela

  Podobno nikt nie lubił Tarabasa. Niektórzy się go bali, niektórzy szanowali, inni się go wyrzekli a jeszcze innym był obojętny, ale nikt tak naprawdę go nie lubił. Taki właśnie jest bohater książki Josepha Rotha pod takim właśnie tytułem.

 

Rzecz, jak to u Rotha dzieje się w Europie środkowo-wschodniej w czasie I wojny światowej i tuż po niej. W czasie, kiedy w tym miejscu miał miejsce wielki ferment, różne rewolucje, wędrówki ludów, tworzenie się nowych państw. Wszystko to sprzyja zarówno rzeczom wielkim jak i tym znacznie mniej chwalebnym. I tych drugich niestety jest zawsze więcej.

 

Co by o Tarabasie nie powiedzieć był dobrym żołnierzem, wojsko było dla niego tym jedynym domem. Są ludzie (a jest ich chyba wielu) dla których hierarchiczność i proste zasady są drogowskazem, którego potrafią się trzymać bez względu na okoliczności. Był też nasz bohater człowiekiem wyjątkowo przesądnym, co też miało niemały wpływ na jego losy. Może przepowiednia cyganki nie sprawdziłe się, ale cały czas jej echo wisiało nad głową Tarabasa. A jak strzelba wisi na ścianie w pierwszym akcie, to w trzecim musi wystrzelić...

 

Czasy (i po trosze miejsce), w których przyszło Tarabasowi żyć cechowało się również (bo przecież nie przede wszystkim) pewną dawką antysemityzmu. Nasz pułkownik chronił wprawdzie porządek idbał o to by rozuchów nie było, ale przeznaczenie go przecież doścignęło. Spojlerowania dość.

 

Druga część książki zwana „Spełnieniem” dzieje się, jak się wydaje w Polsce. Trochę to inna międzywojenna Rzeczpospolita, niż nam się wydaje. Trochę dziki wschód, w którym mało co się zmieniło. Przyznam, że trochę trudno mi się w tym odnaleźć. I przez ten kraj wędruje sobie nasz bohater, bez specjalnego celu, jakby „amerykańska powieść drogi”.

 

Jak bardzo pieniądze mogą szczęścia nie dawać, jak bardzo mogą być zbędne w życiu? I to zarówno u tych, którzy na nie zasłużyli swoją pracą, jak i dla tych, którzy zostali obdarowani. Trochę to dziwne, patrząc ze współczesnego bardzo merkantylnego punktu widzenia. Przecież obecnie prawie nic oprócz „tu i teraz” nie istnieje, a „mieć” zdystansowało „być” w sposób nieprawdopodobny. Chcociaż przecież pieniadz zawsze jest jakoś obecny, choćby jako symbol, bo jak to tak nie brać pieniędzy za leczenie (ksiądz) – myśli wyleczony Żyd – coś tu jest nie na miejscu. Pytanie tylko: dla kogo?

 

Czy ta powieść to powieść o pogromach (tak ją kiedyś potraktowano), czy powieść o fatalizmie ludzkich losów? Może jeszcze o zupełnie czymś innym. To jest właśnie piękne w literaturze, że każdy może to osądzić sam lub przyjąć dosłownie „z dobrodziejstwem inwentarza”.

 

Ciekawostką jest, jak w erze sprzed telefonów (w zasadzie wszelakich), telegrafów (w tamtych okolicach) czy innych środków łączności, wieść o niezwykłym zdarzeniu tak szybko się rozniosła i wywołała tak wielki rezon. Ustne przekazywanie nowin pobiło wszelkie prędkości, bo przecież każdy chciłaby być świadkiem cudu. A że z czasem trochę spowszedniał, przygasł, cóż takie własnie czasy były. Dziś zniknęłoby po dwóch, trzech dniach.

 

Mimo, że nie lubimy Tarabasa, śledzimy jego losy do samego konca. Może nie wszystko nam się podoba, ale określenie „gość na tej ziemi” do niejednego z nas doskonale by pasował. Że tylko tyle? A może aż tyle?

Panna Zuzanna

  Diuna: Dziedzic Kaladanu, autorstwa Briana Herberta i Kevina J. Andersona, to kolejny rozdział w epickiej sadze z uniwersum Diuny stworzonej przez Herberta seniora. W tej książce czytelnik zostaje zabrany w podróż przez bezkresne pustynie planety Arrakis, gdzie polityka, religia i tajemnice przeplatają się w mistycznej opowieści.

 

Brian Herbert i Kevin J. Anderson są uznanymi autorami science fiction, a znaczną popularność zyskali dzięki swojej pracy nad uniwersum Diuny.Brian Herbert to syn Franka Herberta, twórcy oryginalnej sagi Diuna. Po śmierci swojego ojca w 1986 roku, Brian postanowił kontynuować dzieło Franka, zgłębiając i rozwijając świat, który stworzył jego ojciec. Wspólnie z Kevinem J. Andersonem napisał kilka książek rozszerzających oryginalną serię, w tym serię "Legendy Diuny", "Preludium do Diuny" i "Bohaterowie Diuny". Brian Herbert jest również autorem biografii swojego ojca oraz redaktorem wielu zbiorów opowiadań osadzonych w uniwersum Diuny.

 

Kevin J. Anderson to doświadczony pisarz science fiction, znany głównie z serii "Długiego Miecza" oraz licznych powieści osadzonych w uniwersum Gwiezdnych Wojen, Star Craft oraz Stargate. Współpracował z wieloma innymi autorami, m.in. z Brianem Herbertem, Davidem Brinem i Dougem Beasonem. Anderson jest znany z umiejętności wiernego odtwarzania tonu i stylu oryginalnych dzieł, co sprawia, że jest idealnym partnerem do kontynuacji serii takiej jak Diuna.Dzięki tej współpracy Brian Herbert i Kevin J. Anderson stworzyli wiele książek, które rozwijają świat Diuny, eksplorując zarówno znane, jak i nieznane aspekty tego fascynującego uniwersum. Ich praca zdobyła uznanie fanów i krytyków, a uniwersum Diuny wzbogaciło się o nowe wątki, postaci i tajemnice.

 

W "Diunie: Dziedzicu Kaladanu" Brian Herbert i Kevin J. Anderson kontynuują historię uniwersum Diuny, zapoznając czytelników z szeregiem nowych postaci. Nie zapomnieli również, by rozwijać charaktery postaci już znanych z wcześniejszych książek. Główny bohater, Paul Atreides (Atryda), staje przed ogromnymi wyzwaniami, wciąż próbując zapanować nad skomplikowanymi losami swojego rodu. Herbert i Anderson wiernie kontynuują wątki zapoczątkowane przez pierwowzór, eksplorując zarówno psychologiczne aspekty postaci, jak i geopolityczne intrygi otaczające świat Diuny. Te niezwykle nakreślone postacie stanowią tylko wierzchołek góry lodowej w bogatym i złożonym świecie Diuny. Są kluczowe dla fabuły "Dziedzica Kaladanu" i wprowadzają czytelników w kolejne rozdziały niezwykłej, epickiej sagi. Każda z postaci ma swoje własne cele, motywacje i tajemnice, co sprawia, że czytelników pociąga ich los i rozwój losów, zapisanych na kartach książki.

 

Jedną z najbardziej imponujących cech powieści jest pogłębienie istniejącego już świata. Autorzy nie tylko rozwijają fabułę, ale również wprowadzają czytelnika w coraz bardziej złożone struktury społeczne i polityczne tego fascynującego uniwersum. Odkrywamy nowe frakcje, stajemy się świadkami narodzin nowych sojuszy, a także poznajemy sekrety, które mogą zmienić losy całego galaktycznego imperium.

 

Pisanie w stylu Herberta seniora to ogromne wyzwanie, ale Herbert junior i Anderson zdołali doskonale uchwycić ducha oryginalnej serii. Ich narracja jest płynna i wciągająca, a opisy świata Diuny są barwne i szczegółowe. Udało im się tym samym zrobić coś, co wydawało się niemożliwe - przenieść czytelnika w odległe, egzotyczne rejony kosmosu.

 

Dla fanów sagi Diuna, ta książka będzie niezbędnym dopełnieniem ich zbiorów. Dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją podróż po tym fascynującym świecie, może to być doskonały punkt wyjścia do odkrywania jednej z najbardziej znaczących serii science fiction w historii literatury.

Thursday, 02 May 2024 12:06

Kiedy Ptaki Powrócą

Ola1977

  Na okładce możemy przeczytać, że ta powieść to „hiszpańskie literackie wydarzenie 2021 roku”, „książka, która koi duszę i daje nadzieję na to, że nawet najgorszy czas ma swój kres”. Nie ukrywam, że z dużym dystansem podchodzę do takich zachwytów, bo przecież wiadomo, że wydawca nie będzie reklamował swojego produktu jako nudnego czy przeciętnego. Miałam jednak ochotę na solidną cegłę, a tu - 700 stron. Zaczęłam i… przepadłam od pierwszych zdań, bijąc chyba swój rekord w czytaniu non stop.

 

Główny bohater i narrator całej opowieści to Toni, który 31 lipca postanawia, że dokładnie za rok zakończy swoje życie. Ma 54 lata i nie zakłada, że w kolejnych spotka go cokolwiek, co uczyni jego egzystencję ciekawszą. Jak sam stwierdza, od lat należy do PBS, czyli „Partii tych, którzy chcą Być Sami”, której hasło brzmi: „Zostawcie mnie w spokoju”.

 

Co jest nie tak z życiem Toniego? Jest nauczycielem, który pracuje, żeby dostawać wypłatę, nie czerpie przyjemności z tego zajęcia i – broń Boże – nie czuje misji. „Męczy mnie wiele rzeczy, zwłaszcza codzienna styczność z ludźmi, którzy mnie nie interesują” stwierdza i ogranicza ten krąg maksymalnie. Matka w domu opieki, która przestaje rozpoznawać pierworodnego, była żona, syn – człowiek, który najczęściej wyprowadza go z równowagi, brat, którego nienawidzi i najlepszy kumpel – Kulas. Ta powieść to dziennik człowieka, który żegna się z życiem, więc opowiada o nim bez sentymentów i kłamstw. Teraźniejszość przeplata się z przeszłością, dostajemy więc refleksje na temat dorastania w nieszczęśliwej rodzinie: niekochający się rodzice, rozdający ciosy werbalne i fizyczne na prawo i lewo, brat, którego największą przewiną stało się to, że w ogóle pojawił się na świecie. Później nie jest lepiej, bo żona, która miała być spełnieniem marzeń, a – cóż – nie była. Toni robi nieustający rachunek sumienia, punktuje błędy innych, punktuje i swoje.

 

Jak spędzić ostatni rok życia? Na rozmyślaniach i zamykaniu ważnych spraw. Ale co, jeśli to życie rozpycha się poza wyznaczone linie? Problemy kumpla, dawna dziewczyna, tajemnicze anonimy, to wszystko wdziera się w odliczanie do końca. Jest też codzienność – lekcje, opieka nad psem, lista do odhaczenia. Przede wszystkim jednak są rozważania o samobójstwie. Sposoby, statystyki, samobójstwo w literaturze, kulturowe podejście do samodzielnego zakończenia życia. Tyle tego! W starożytności samobójstwo uznawano za honorową i piękną śmierć. Dla chrześcijanina – czyn nie do pomyślenia, bo ściągający na delikwenta grzech śmiertelny. W kulturze azjatyckiej to po prostu wybór, z którym nikt nie powinien dyskutować, ba, odwodzenie kogoś od samobójstwa jest czymś wyjątkowo nietaktownym. Trudno jest, czytając o człowieku, który chce się zabić, nie myśleć o własnych poglądach. Im więcej książek i lat mam za sobą, tym bardziej rozumiem, że ktoś po prostu nie chce już żyć. Nie musi wcale chodzić o jakieś życiowe dramaty, chęć uniknięcia cierpienia związanego z chorobą – po prostu mówi się „dość”…

 

Trudno polubić głównego bohatera, bo nie jest on najsympatyczniejszym człowiekiem świata. Ale czy czytelnik musi lubić książkowe postaci? Najważniejsze, że rozumiem emocje Toniego, w wielu się odnajduję, rozumiem też jego decyzje, chociaż nie z wszystkimi się zgadzam. Dziennik podzielony na miesiące zbliża nas do finalnej daty. Wynoszenie z domu ukochanych książek i zostawianie ich w przypadkowych miejscach to powolne żegnanie się z życiem. Paradoksalnie, nie ma tu pokładów smutku, bo Toni jest w stanie dostrzegać piękno świata, zaklęte chociażby w małych ptaszkach – jerzykach, które powracają na hiszpańskie niebo.

 

Fernando Aramburu napisał powieść, którą się chłonie, która uwodzi i od której nie można się oderwać. Jak skończy się rok Toniego? Koniecznie sprawdźcie sami!

Page 1 of 3435

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial