Sandra Wiśniewska
-
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją bardzo ciekawej młodzieżówki autorstwa Joyi Goffney pod tytułem “Czasami jestem morzem łez”. Na początku lektury wydawało mi się, że nie jestem odpowiednim targetem tej książki i na pewno przypadłaby ona do gustu o wiele bardziej komuś ode mnie młodszemu. Jednak wraz z rozwojem fabuły powieść pochłonęła mnie bez reszty, zapewniając dwa wieczory nie tylko pełne rozrywki, ale także kilku ważnych refleksji. To kolejna książka w tym miesiącu, którą oceniam bardzo wysoko i na pewno prędko o niej nie zapomnę.
Historia opowiada losy Quinn, czarnoskórej osiemnastolatki, która w swoim sekretnym dzienniku robi listy niemal wszystkiego – od dni, w których płakała jak bóbr, po chłopców, których ma ochotę pocałować. Gdy jej pamiętnik przez przypadek wpada w ręce szkolnego kolegi, który z pozoru nie darzy jej sympatią, a następnie zeszyt znika bez śladu, Quinn zostanie wciągnięta w grę, w której przyjdzie obnażyć jej przed światem swoje najmroczniejsze sekrety.
Książka to naprawdę fantastyczny romans young adult. Związek Quinn oraz Cartera, winowajcy, który odpowiada za zgubienie jej dziennika, został przez Autorkę świetnie zbudowany i poprowadzony. Ich relacja początkowo zahacza o motyw enemies to lovers lub hate to love, ale szybko przeistacza się w naprawdę wciągający slow burn. Cieszę się, że Autorka tworząc książkę dedykowaną przede wszystkim nastoletnim czytelnikom, zadbała o to, by relacja miłosna protagonistów była odpowiednia dla osób w tym przedziale wiekowym. Jednak starsi czytelnicy nie powinni czuć się zniechęceni, bo wiele aspektów, które porusza Autorka w kontekście tej pary, na pewno skłoni do przemyśleń i nieco bardziej dojrzałe książkowe mole.
Powieść porusza niezwykle dużo trudnych, ale ogromnie ważnych tematów. Przede wszystkim skupia się na kwestiach odnajdywania siebie i swojego głosu, wychodzenia z własnej strefy komfortu i sięgania po marzenia, nawet te najmniejsze i najbardziej trywialne. Quinn tak bardzo zatraciła się w tworzeniu swoich list i obsesyjnym spisywaniu ich w dzienniku, że nie próbowała własnych planów i marzeń wcielać w życie, ani zrewidować, czy rzeczywiście są je własnymi, czy jedynie projekcjami oczekiwań jej otoczenia.
Książka skupia się także wokół tematu rasizmu z perspektywy młodej Afroamerykanki, której trudno odnaleźć swoje miejsce w rzeczywistości zdominowanej przez białe elity. Niejednokrotnie dylematy Quinn dały mi do myślenia, otworzyły mi oczy na wiele kwestii związanych z rasą, które myślę, że są jeszcze trudniejsze do zrozumienia dla czytelników funkcjonujących w naszej polskiej, mocno hermetycznej rzeczywistości. Jednak zawsze warto poszerzać swoje horyzonty, otwierać się na punkt widzenia innych osób, a “Czasami jestem morzem łez” umożliwia to swoim czytelnikom w genialny sposób. Bo poprzez lekką, przyjemną lekturę z uroczym wątkiem romantycznym i interesującą fabułą, przemyca bardzo ważne kwestie dyskryminacji, tolerancji i przynależności, o których powinniśmy rozmawiać. Bardzo cieszy mnie fakt, że wiele nastolatków sięgając po tę pozycję, będzie miało okazję pochylić się nad tym tematem, jednocześnie czerpiąc z tego ogromną literacką przyjemność.
“Czasami jestem morzem łez” to powieść, którą sama pochłonęłam z rozkoszą, ale jednocześnie nie wahałabym się polecić jej swojej nastoletniej siostrzenicy. To świetna książka, która zapewni Wam dużo rozrywki, ale także uczuli na pewne trudne i ważne, ale wartościowe kwestie. Bardzo gorąco ją Wam polecam!