Ola1977
-
Mekka artystów, stolica mody, miasto postępu, miasto kontrastów, miasto możliwości… Paryż ma wiele twarzy. Budzi emocje, często skrajne, ale myślę, że nikogo nie pozostawia obojętnym.
Pokochałam Paryż od pierwszego wejrzenia i pielęgnuję tę miłość wracając do niego gdy tylko mogę, ale też poprzez lektury. Lubię powieści osadzone w paryskich realiach, lubię przewodniki, lubię różne kompendia wiedzy. Gdy więc w moje ręce wpadła pięknie wydana cegiełka „Paryż belle epoque”, nie mogłam nie rzucić się na nią od razu.
O Paryżu można mówić wiele i na różne tematy, więc autorki zawęziły obszar swoich zainteresowań do czasów belle epoque, pięknej epoki paryskiej, przypadającej na lata 1870-1914. To i tak ogrom materiału, więc pisarki musiały często dokonywać surowej selekcji. Mimo wszystko, czytelnik ma czasem wrażenie przytłoczenia informacjami, wydarzeniami i nazwiskami. Ale może to dodatkowo podkreśla wagę i wyjątkowość tego miasta?
Początki metropolii nie były takie kolorowe. Wąskie uliczki, sterty śmieci, tłumy ludzi bez przyszłości. W 1853 rozpoczęły się prace, w wyniku których przekształcono niemal 60% powierzchni miasta. Powstały szerokie, piękne ulice, bulwary, które przyciągały spacerowiczów, przestrzeń aż prosząca się o zagospodarowanie. I tak się działo, bo Napoleon marzył o stolicy na miarę swojej potęgi, więc znalazły się ręce do pracy, by to marzenie ziścić. O takim Paryżu dyskutował Wokulski z Izabelą, podkreślając doskonałą niemal symetrię i harmonię ogromnego miasta. Czytelnicy „Lalki” pamiętają zapewne ekscytację Łęckiej na samą myśl o paryskich wystawach. Nie ma się co dziwić naszej arystokratce. Autorki przywołują wystawę z 1889 roku, gdy w ramach jej uświetnienia w Paryżu stanęło 300 metrów „barbarzyńskiej masy”, czyli wieża Eiffla. Teraz jest dla nas oczywistym symbolem Paryża, wtedy wywołała oburzenie sporej grupy artystów i architektów. Ta sama wystawa zasłynęła również „czarną wioską”, w której 400 mieszkańców Afryki wystawiono jak zwierzęta w ZOO ku uciesze białych widzów.
Autorki opisują nam też Paryż codzienny. Jedno miasto skupiało różne dziedziny – przemysł, handel, sztukę. Piękne ulice, którymi przechadzali się bogaci paryżanie i wąskie zaułki, w których tylko nędza i patologia. Bardzo ciekawy jest kalejdoskop mieszkańców, którzy tak samo niejednorodni, jak i ich miasto. Autorki nazywają ich typami paryskimi. Jest więc wśród nich flaneur, czyli obserwator miejskiego życia, apasz – drobny przestępca, są midinetki – szwaczki lub ekspedientki, gryzetki, czyli robotnice, loretki, czyli utrzymanki, kokoty, kurtyzany, dandysi, wreszcie kloszardzi i dzieci ulicy… Cały wachlarz.
Paryski koloryt to też wszechobecni bukiniści, sprzedający książki wprost z chodnika, przepędzani przez policjantów, później inwestujący w handel obwoźny, plotkarze, którzy wiedzą wszystko o wszystkich, wreszcie artyści, którym z nędzy Montmartre’u udawało się czasem dostać na salony.
No właśnie, artyści. Na kartach tej książki spotykamy wielu. Isadora Duncan, Auguste Rodin i Camille Claudel, Paul Verlaine i Arthur Rimbaud, Gertrude Stein, Toulouse-Lautrec – przesiadywali w kawiarniach, popijali absynt, czasem odurzali się i tworzyli, tworzyli. Kto się liczył, trafiał do Paryża. Kto chciał się liczyć – robił to samo.
Nie sposób było nie wspomnieć o pierwszej płatnej projekcji filmowej. 28 grudnia 1895 roku w Grand Cafe seans obejrzało 33 widzów, nieświadomych tego, że biorą udział w wiekopomnym wydarzeniu. I tym Paryż zapisał się na kartach historii…
Muzea, teatry, rewie, piękne ulice – niby w każdym mieście je znajdziemy, ale to Paryż jest miastem, które działa na wszystkie zmysły. I nie można nie zgodzić się z cytatem autorstwa Hemingwaya, przywołanym przez autorki: „Paryż nigdy nie ma końca”.