Michał Lipka
-
To jest nasz czas
To są nasze historie
A w każdym z nas płonie krzyż i płonie ogień
To jest nasz znak
Nasz omen
Bo albo ktoś z nas
Albo ktoś od nich
- Pidżama Porno
Ja i proza Piekary… No nie po drodze nam, nic nie poradzę. Coś tam próbowałem, jakichś opowiadań, trochę tego, trochę tamtego i nie pykło. Nie mówię, że stylistycznie, bo pisze całkiem do rzeczy (choć oczywiście znam polskich autorów z lepszym warsztatem, stylem i bardziej trafiającym do mnie ogółem tego, jak operują słowami), ale już tematyka i jej wykonanie to całkowicie nie moja bajka. I potwierdził to niniejszy tom „Świata inkwizytora”. Spotkałem się z masą opinii, że rzecz jest powtarzalna, wtórna i w ogóle. Ja do tego się nie odniosę, bo serii nie znam, choć fakt, nie natrafiłem tu na nic oryginalnego czy zaciekawiającego. Ale przede wszystkim jest to bardzo miałka, często zwyczajnie nudna opowieść, której treść wystarczyłaby na zdecydowanie mniej tekstów, niż liczy sobie ten zamknięty na niemal czterystu stronach zbiór.
Koniec nadchodzi. A to dopiero początek. Święte Oficjum przygotowuje się do ostatecznej bitwy o wszystko, a co będzie potem, o tym trzeba zadecydować i… Właśnie, co wyniknie z tego wszystkiego? I jakim kosztem?
Więc tak – „Inkwizytor” to nie moja tematyka. Bo niby to fantastyka, ale taka z historycznym zacięciem, a w prozie historycznych klimatów (szczególnie tego typu) nie lubię i tyle. Jeśli przeszłość, to zamierzchła, mniej udokumentowana, dająca popis wyobraźni, a inkwizycja… Lubię brud i to, co w ludziach, ich losach i historii najgorsze i najczarniejsze, ale to (i wszelkiej maści średniowieczne klimaty, a to do tych zalicza) to nie moja bajka. Muszą mieć w sobie coś naprawdę niezwykłego, szczególnie w jakości wykonania, żebym to docenił – jak u Tolkiena, Martina czy nawet w paru rodzimych cyklach fantasy, w których twórcy jednak tak mocno odeszli od historycznych inspiracji na rzecz autorskich wizji, że rzeczy te dobrze wchodzą. A Piekara niby jakąś własną wizję ma, ale jednak za dużo czuję tu elementów, które mi osobiście nie leżą.
Ale poza tym wieje w tym tomie po prostu nudą. Nieźle jest to wszystko napisane, ale najczęściej widać brak pomysłu i usilne rozwlekanie treści. Gdyby tak jeszcze podać to wysmakowanym językiem, gdzie nawet wszelkie, nic niewnoszące opisy dałyby nam czystą przyjemność, ale niestety to nie ten poziom. Więc są tu momenty, jest dość ciekawie skrojony świat alternatywnej wersji naszej przeszłości, jednak jako całość nie urzeka. Jakieś niewyważone to wszystko, jakieś wysilone… Zabrakło mi w tym z jednej strony jakiejś bardziej rozrywkowej nuty, która by pociągnęła całość i dostarczyła przyjemności, skoro na ambicje liczyć nie można. A z drugiej tych ambicji, które nawet z tych pomysłów, jakie zostały nam tu zaprezentowane, wycisnęłyby coś więcej.
Zostało? Świetne wydanie, Fabryka Słów jak zwykle nie zawiodła, wygląda to wszystko naprawdę bardzo ładnie, ale w parze z tak świetną formą nie idzie niestety równie dobra treść. A szkoda, tym większa, że w tym roku obchodzimy dwudziestolecie istnienia cyklu o inkwizytorze i z tej okazji, po trzech latach przerwy (wyglądającej bardziej, jak zakończenie tej przygody, niż przerwa), dostaliśmy dwie nowe książki z serii – w lutym „Ja, inkwizytor: Dziennik czasu zarazy”, a w czerwcu „Świat inkwizytorów: Płomień i krzyż tom IV”. Po takim czekaniu fani zasłużyli jednak na coś lepszego, choć w sumie nie wiem, jak wygląda reszta serii i może faktycznie dostali, to na co czekali? Ja nie czekałem, ale się zawiodłem.