Tomasz Niedziela
-
Dalej poruszam się w kręgu literatury s-f, ale myślę, że to ostatni odcinek, oczywiście tylko na czas jakiś. Później na pewno coś ponownie pozwoli mi sięgnąć po książki z tego gatunku. Kolejna książka, która w dość nieoczywisty i ciekawy sposób opisuje spotkanie (?) z obcą cywilizacją. Kolejna ciekawostka i nowy punkt widzenia.
Bo (wiem, że tak nie powinno zaczynać się zdania, ale cóż...) co możemy uczynić, jeżeli obca cywilizacja nas po prostu zignoruje, a znajdzie się w pobliżu nas jeno z tego powodu, że chce grawitacyjnie wykorzystać słońce do przyspieszenia w dalszej podróży? Może rzeczywiście nikt nie jest nas ciekaw? Może coś tam zobaczyli i stwierdzili, że gramy w innej lidze. I to nie chodzi o technologię, zaawansowanie naukowe, tylko o nasze charaktery, nasze postępowanie?
Rozwinę tę myśl na kilku przykładach. Pierwszy będzie z filmu „Armagedon”. Otóż, kiedy były jakieś trudności w wierceniu, padł rozkaz, żeby i tak detonować bombkę. Nawet dla ucznia szkoły średniej było oczywiste, że na pewno nie osiągnie się przez to żądanego efektu, a bombka zniknie. W wielu filmach klasy „B” takich katastroficznych, zawsze usiłujemy jakąś bombkę „sprzedać” obcym lub asteroidom lub kometą, zawsze z miernym efektem. Tutaj (w książce) jakaś część naszej cywilizacji też wysyła bombkę, żeby zniszczyć statek obcych. Nigdy nie mogłem zrozumieć tego toku myślenia, bo skoro tu dotarli (a my nie potrafimy się stąd dalej wydostać) to naprawdę mają coś lepszego w technologii i nauce do zaproponowania, co zniweczy nasze bombki. Od czasu jednak kiedy Oppenheimer (film super!) ją skonstruował ciągle kogoś świerzbią ręce, żeby się popisać i jej użyć. Skąd w nas tyle głupoty? I to właśnie może być powód, że nas olewają. Po prostu wiedzą, że jak ich wk... i będą musieli odpowiedzieć, to nic po nas nie zostanie.
Dużym atutem tej książki są opisy wnętrza gigantycznego statku (mierzonego w kilometrach). Fascynujące były, chociaż nie do końca wszystko potrafiłem sobie wyobrazić. Co nie przeszkadzało mi smakować budowle i przestrzeń obcego pojazdu, także zmieniające się warunki, jakże łatwo przewidziane przez budowniczych (chwała im!).
Czy warto obserwować kosmos? Oczywiście, bo szukając zagrożeń w postaci kawałka (mniejszego lub większego) skały, która może „rąbnąć” w naszą planetę, możemy właśnie odkryć coś, co nie jest zwykłym bezwolnym ciałem niebieskim, tylko czymś, co posiada napęd, w dodatku taki, o którym nie mamy i długo nie będziemy mieć pojęcia. Nawet Artur Clarke uważa, że długo jeszcze nie uda nam się pokonać pewnych barier.
Trochę poznałem już twórczość Clarke'a i widzę tutaj sporo podobieństw z jego innymi książkami. Właśnie podobieństw w staranności opisów, w podejściu do nauki i ekstrapolacji naszych możliwości, wreszcie do lekkiego dystansu do naszej cywilizacji, do uznawania naszych słabości, ale i do odszukiwania wielkości w jednostkach, które potrafią stanąć na wysokości zadania. Gdzie bylibyśmy bez takich właśnie ludzi? To przeciwieństwo tezy Lenina, wyrażonej przez Majakowskiego, że „jednostka niczym”.
Ciekawa jest obserwacja obyczajowa. Do czego zmierzamy i gdzie możemy się znaleźć? Chociaż akurat tutaj autor nie do końca był odkrywczy i chyba nie przewidział tego, co teraz w tym temacie się dzieje. Może to i dobrze...? A kto wie, co jeszcze może nas czekać? Nawet chyba najbardziej obdarzony fantazję pisarz s-f nie jest w stanie tego przewidzieć. Odkrycia naukowe są łatwiejsze do wyobrażenia niż kreacja ludzka w zmianie obyczajów. Dziwne, nieprawdaż?