Michał Lipka
-
Troszkę czasu minęło i dwa kolejne tomy „Serii niefortunnych zdarzeń” wróciły na sklepowe półki. Czekałem na nie, nie powiem, bo najpierw jako dzieciak chciałem to przeczytać, ale nie wyszło, więc potem, jako dorosły już, niedawno zresztą, serię poznałem i fajna się okazała. Zatem lecę dalej i nadal jestem zadowolony. Bo to po prostu jeszcze jedna porcja tego samego – trzecia z trzynastu w tym wypadku – i ten dzieciak wciąż gdzieś tam we mnie żyjący, cieszy się wchodząc raz po raz do tej rzeki, gdzie smutna opowieść o sierotkach łączy się z thrillerem, horrorem i przygodami.
Życie Wioletki, Klausa i Słoneczka wreszcie się odmienia. Tym razem trafiają bowiem do ciotki Józefiny, kobiety może i dziwnej, ale jakże wspaniałej. Jednakże codzienność pełna miłości i troski nie może trwać długo, bo Olaf nadal nie dał sobie spokoju i wciąż gotowy jest… no właściwie na wszystko, byle tylko osiągnąć swój cel. Na rodzeństwo czeka więc mnóstwo zagrożeń, wyzwań i kłopotów. Znowu…
Stary już jestem, ale młodzieńcze pasje moje niewiele się zmieniły. Z horrorami też tak jest. Okej, może straszaki to nie do końca coś dla dzieci, ale ja od małego uwielbiałem historie z dreszczykiem w różnym wykonaniu. Czy to ukradkiem podpatrzyłem jakieś epizody „Z archiwum X”, czy zaczytywałem się „Kaczorami Donaldami” z halloweenowymi historiami, bawiłem się znakomicie. I pamiętam to wszystko bardzo dobrze, więc kiedy czytam takie dziecięce historie z dreszczykiem, jak „Seria niefortunnych zdarzeń”, sentyment we mnie ożywa, ożywają wspomnienia i ogólnie potrafi to na mnie zagrać.
No ale dobre historie dla dzieci wykraczają przecież daleko poza swoje docelowe ramy, a dobrzy twórcy potrafią skroić to tak, żeby każdy znalazł tu coś dla siebie. LemonySnicket, czy może raczej kryjący się pod tym pseudonimem Daniel Handler, aż tak wybitny nie jest, niemniej pamięta, że robi przede wszystkim literaturę. Może i prostą, ale przecież prostota nie oznacza złego pisania, a twór dla dzieci nie musi być infantylny. I jego dzieło nie jest ani źle napisane, ani infantylne.
A jakie jest? Przyjemne, nastrojowe, ascetyczne, ale w tym ascetyzmie naprawdę udane. Wchodzi to wszystko szybko, lekko i przyjemnie, mile dla oka jest zilustrowane, wydane też bardzo dobrze, choć wolałem stare wersje okładek – za filmowymi nigdy nie przepadam i to się nie zmieni – i ogólnie po prostu fajna rzecz dla całej rodziny. Szczególnie, gdy rodzina lubi takie nieco mroczniejsze, ale jednak wciąż spełniające wszystkie role literatury dziecięcej – z dydaktyzmem włącznie – opowieści.