Olga Piechhota
-
Czasami pojawia mi się w głowie myśl, czym tak naprawdę jest przyjaźń, lojalność, czy miłość. To wszystko bardzo abstrakcyjne pojęcia, które w pewnym sensie zostały wymyślone przez nas samych. W końcu to my jako istoty społeczne już w prehistorii żyliśmy razem w grupach. Czy to już wtedy się zaczęło? Myślę, że tak. Jednak wracając do tematu, chciałam Was poprosić, żebyście przed przeczytaniem tej recenzji sami zastanowili się, czym dla Was są właśnie te aspekty. Jak się w nich odnajdujecie i czy macie jakąś własną definicję?
Mam za sobą kolejną książkę Connie Glynn, czyli powieść z cyklu „Kroniki Rosewood”. I tutaj muszę się przyznać Wam do czegoś standardowego w moim wydaniu, ale to jest już poziom wyżej nawet dla mnie – totalnie pomieszałam tomy. Myślałam, że „Księżniczka na zawsze” to tom czwarty, tymczasem jest to tom piąty. A że czytałam trzeci, to nie mogłam się odnaleźć w tym wszystkim i miałam pretensję o to do książki. Na szczęście już wiem, że to moja własna wina, a nie powieści i… Nic to nie zmienia. Dlaczego?
Zaczynając od pozytywów. Tak po głębszym przemyśleniu podoba mi się pomysł na całą historię. Momentami wydawał się dość infantylny, dość standardowy, ale jednak ma wiele odświeżających elementów i niesztampowych. Nie przy każdym tomie tak myślała, ale tutaj czytając „Księżniczkę na zawsze” dostałam jakiś rodzaj akceptacji i szacunku do całej koncepcji, więc ten element jest na wielki plus.
Jednak stylistycznie jestem niesamowicie zwiedziona. Już poprzedni tom, który czytała, czyli chyba trzeci „Zagubiona księżniczka” dość mocno mnie od siebie odrzucił. Autorka pisze w sposób, który mnie po prostu irytuje. Uważam, że jest on mocno niedopracowany i ograniczony. Momentami równie infantylny i nielogiczny. Jest on prosty w odbiorze, więc szybko się czyta i dość dobrze, ale moje wymagania niestety są już o wiele wyżej i chciałabym, żeby w „Księżniczce na zawsze” było już to widoczne. Connie Glynn ewidentnie rozwija się, ale to nadal dla mnie za mało. I tak – mam teraz trochę wyrzuty sumienia, że jestem zbyt surowa, ale zbyt długo w świecie książek siedzę, by nie być tak wymagająca.
Fabuła również mnie rozczarowała. Nie do końca mogłam się wciągnąć, miałam poczucie, że albo akcja jest zbyt szybka, albo zbyt spłycona. Wiele wątków przestało mnie ciekawić, w tym wątki romantyczne, więc to kolejny element, gdzie miałam poczucie, że zabrakło dopracowania całości i tak naprawdę w tym temacie nie mam więcej nic do powiedzenia.
Co do bohaterów ponownie będąc brutalnie szczera – nie lubię ich, irytują mnie i nie rozumiem ich postępowania. Sam zamysł według mnie jest całkiem dobry i można by to wspaniale rozwinąć, lecz tutaj potrzebne jest lepsze dopracowanie osobowości bohaterów oraz lepiej poprowadzona analiza psychologiczna. Od początku serii wiele się dzieje w życiu postaci, pojawia się wiele trudnych dla nich wydarzenia i dochodzi do równie wielu zmian, co powinno wymusić wyraźne zmiany w zachowaniu przy podtrzymywaniu głównego charakteru. Tutaj tego zabrakło.
Nie jestem zadowolona z przeczytania tej książki, choć też przyznaję, że od początku dość źle się nastawiam. I teraz jak myślę, to podejrzewam, że powrócę do tomów, których nie czytałam, czyli tomu pierwszego (tak, naprawdę to zrobiłam) i tego czwartego. Mam gdzieś potrzebę domknięcia tego. Ale chyba wynika to z faktu, że widzę potencjał całej historii i wydaje mi się, że widzę elementy, które zawiodły. Przy poprawieniu ich i jednak potraktowaniu czytelników troszkę poważniej, to naprawdę mogłoby się udać.