Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Sąd W Canudos

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Sąd W Canudos | Autor: Sandor Marai

Wybierz opinię:

Doris

„Nie piszę „historii”, tę napisali już inni. Lecz przez moment – jak gdy w czasie wielkiej suszy gorące powietrze wybucha nad dżunglą – widziałem, jaka jest siła, z której powstaje potem historia. To właśnie chciałbym opisać.”

 

        To słowa narratora, ale równie dobrze mogą być słowami autora, Sandora Marai. To pisarz, dla którego od dawna mam wiele podziwu, zarówno za kunsztowny, wysmakowany, a przy tym bardzo precyzyjny sposób budowania zdań, które czasami aż chce się głośno powtórzyć, by wybrzmiały w przestrzeni, ale też za uniwersalny charakter opowieści. Nawet jeśli wychodzą one od konkretnych wydarzeń, zawsze autor traktuje je na tyle szeroko, by zyskały symboliczną wymowę.

 

        Przy okazji „Sądu w Canudos” nie jest inaczej. Kłaniam się też nisko po raz kolejny tłumaczce, wiernej od lat utworom Sandora Marai – Irenie Makarewicz. To wielka jej zasługa, że możemy i my wychwycić te wszystkie genialne niuanse prozy węgierskiego pisarza.

 

        Punktem wyjścia jest tutaj konflikt zbrojny między wojskiem brazylijskiego rządu, a mieszkańcami miasta Canudos, mający miejsce od grudnia 1896 roku do października roku następnego. Był to czas burzliwy dla Brazylii, przejście od monarchii do republiki zaowocowało chaosem  i ogólnym rozprzężeniem. Wówczas zaś do głosu dochodzą przeróżni guru, mistrzowie, prorocy, mający na wszystko pomysł ubrany w odpowiednią filozofię. Tak było i w tym przypadku. Tym, który zgromadził wokół siebie ludzi biednych i rozczarowanych, obiecując im raj i dobre życie był Antonio Conselheiro (co znaczy Doradca). Poprowadził ich do Canudos, opuszczonej osady, i tam osiedlili się, zaprowadzając nietypowe, odmienne od dotychczasowych, rządy. Brak podziału na klasy społeczne, sprzeciw wobec podatków i wspólnota własności – coś nam to przypomina. Dla niedawno powstałej, nieokrzepłej jeszcze Republiki, było to nie do przełknięcia. Musiano stłumić bunt fanatycznie zapatrzonej w swego przewodnika społeczności, co też zostało tutaj opisane przez szeregowego żołnierza, skrybę, świadka i uczestnika zdarzeń. Nawet po upływie z górą 50 lat nie wydaje mu się to ani trochę mniej przerażające.

 

        Mieszkańcy Canudos nie poddali się bez walki. To Doradca „był w stanie sprawić, że przed pięćdziesięciu laty w Canudos, na północno-wschodnich pustkowiach Brazylii ludzie walczyli, mordowali i umierali – zabijali i ginęli z taką zapalczywością, z takim przekonaniem, jakby ten mord na człowieku, nazywany wojną, miał jakiś sens.” Oblężenie trwało całych dziesięć miesięcy, my, dzięki narratorowi, uczestniczymy w ostatnim dniu walki, w jej ostatnich czterech godzinach, tuż przed tym, nim wojsko zabierze się do ostatecznego „oczyszczenia” terenu.  Widzimy więc jak wojna, śmierć, konanie, stają się powszedniością dla żołnierzy i dla mieszkańców zbudowanego z gliny miasteczka. Jak z elementarnych oznak cywilizowanego życia odziera ich brud, okrucieństwo, coraz większy chaos i poczucie, że w każdej chwili mogą zginąć. Przywykają do bestialstwa, potrzebują coraz silniejszych bodźców, by nie popaść w marazm i otępienie. Zabija się więc bez pardonu przybywających z Canudos uchodźców: „był to tylko sposób spędzania czasu… podobnie jak przed dziesięcioleciami w Kanadzie i w Stanach nasi sąsiedzi polowali na Indian. Dowództwo wiedziało o tej okrutnej rozrywce i góra wiedziała o losie uchodźców, wyschłych z soków życia, odwodnionych z pragnienia, o brzuchach napuchniętych od głodu i jedzenia ziemi. Lecz przymykano oczy, bo uważano, że szeregowcy się nudzą, a coś trzeba robić… poza tym tutaj, na pustkowiach, pośród jam i pieczar Canudos, ludzkie życie i tak nie miało już żadnej wartości.”

 

        Zabijanie stało się koniecznością, nawykiem i rutyną, mechaniczną czynnością bez uruchomienia najmniejszej nawet refleksji, uczucia zawahania. Sumienie obumarło, serca skamieniały, oczy zaniewidziały – „jakbyśmy wszyscy zrozumieli, że prawdziwym celem tych niezliczonych potworności, jakie w minionych dziesięciu miesiącach miały miejsce tu, na pustkowiach, było nie „zwycięstwo”, lecz możliwość, by z dala od wszelkiej cywilizacji raz a porządnie oddać się zabijaniu.”

 

        Wojna, rzeź, krzyki i smród posoki muszą zmienić ludzką naturę, niemożliwe, by organizm w ramach choćby odruchu obronnego nie starał się na nie uniewrażliwić, przywyknąć, oswoić. Wiele miejsca w książce poświęcono właśnie zagadnieniu granic człowieczeństwa, co powinno zwrócić naszą uwagę. Wszak tego typu historie wciąż się powtarzają. Po Canudos była jeszcze rewolucja w Rosji, dwie wojny światowe i cała masa konfliktów w różnych rejonach na świecie, które zaczynały się od anarchii, zaburzenia dotychczasowego porządku w imię „szczytnych” ideałów. I, jak słusznie zauważa narrator, o ile pod miastem z gliny zabijano jeszcze osobiście, patrząc w oczy, to wymyślona wkrótce potem nowoczesna broń uczyniła śmierć anonimową i masową, bez dźwigania indywidualnego ciężaru na duszy. To zagadnienia podstawowe, szczególnie w obliczu późniejszych konfliktów, coraz groźniejszych także dla osób cywilnych, niezamieszanych bezpośrednio w starcia zbrojne. Tak od maczugi, procy i noża doszliśmy nie wiadomo kiedy do zrzucanych na miasta rakiet i broni nuklearnej. Udoskonalaniu zabijania ludzkość poświęciła bardzo dużo czasu i wysiłku.

 

        Jak to się dzieje, że ludzie poddają się czyjejś charyzmie do tego stopnia,  tak silnie uwewnętrzniają głoszone przezeń hasła, że gotowi są dla nich porzucić swoje całe dotychczasowe życie, a nawet ponieść bez wahania śmierć. Wojna to machina, która zamienia człowieka, osobę, syna, męża, ojca, przyjaciela, w suchą, statystyczną liczbę, odbierając mu podmiotowość i wyjątkowość. Mieści się on w jednej z kategorii w tabeli czy na wykresie, po stronie „ma” albo „winien”. „Jakby każdy pojedynczy człowiek, sam w sobie i oddzielnie od innych, wcale nie stanowił całkowitej tragedii.” A ten, który był prorokiem, kapłanem, mędrcem, który wiódł za sobą tysiące ludzi, mających każde jego słowo za święte objawienie, jest teraz wypreparowaną, zakonserwowaną w spirytusie głową, która nic już nigdy nie powie. Ale przecież nie trzeba być wcale żywym, by stać się symbolem i niemo wykrzyczeć  „Brazylia”!

 

        Elegancki, pełen umiaru Marai, w tej powieści po prostu musiał sięgnąć po elementy mające nas poruszyć, po budzący grozę realizm śmierci, naturalistyczne obrazy zwłok żołnierzy, które „wyschły niczym mumie – ten i ów pozostał w pozycji siedzącej na skraju drogi, z jedną ręką uniesioną ponad głowę w obronnym geście, zesztywniawszy w suchym gorącu, który wyssał z krzaczastej gęstwiny ostatnią kroplę wilgoci, wypił też żyły wodne, ukryte w głębi ziemi. Z wygarbowanych ludzkich i zwierzęcych zwłok pozostały jedynie wysuszona na sztywno skóra i białe kości.” Zupełnie tak, jakby sama natura, patrząc na zło i cierpienie ludzi, na ich niepotrzebną śmierć, solidaryzowała się z nimi.

 

        Autor (narrator?)  poszukuje w tych wypaczonych wojną ludziach, którzy w niczym już nie przypominają siebie sprzed miesięcy, choćby resztek człowieczeństwa. Przygląda się im niezwykle uważnie, rejestrując każde spojrzenie, tembr głosu, spłoszony gest. Analizuje poszczególne wypowiedzi marszałka i jego świty, podniecenie dziennikarzy, polujących na sensację, wychudzone, obojętne twarze jeńców o apatycznym, nieobecnym spojrzeniu. To drobiazgowa, detektywistyczna praca, której oddaje się z wytężoną uwagą.

 

        Zachwyca też niezwykle sensorycznie, niemal organoleptycznie oddany rytuał kąpieli kobiety-jeńca, tak sensualny, zmysłowy, że niemal słyszymy owe jęki rozkoszy, gdy kąpiąca polewa się wodą, podczas gdy panująca wokół susza pozbawiła tej przyjemności wszystkich innych już wiele tygodni temu. „I naraz w świadomości obecnych zamajaczyło to zapomniane zjawisko. Kąpała się kobieta… a my przypominaliśmy sobie, że było w życiu także coś innego niż amok okrucieństwa i zezwierzęcenia. Było w życiu coś łagodnego i miękkiego jak woda, jak świeżo upieczony chleb, jak… tak, jak żywe, delikatne ciało kobiety.”

 

        Styl pisarza, zmienny, podążający za emocjami, raz suchy i analityczny, kiedy indziej niespokojnie wątpiący, zawieszony w zdziwieniu, albo przyduszony ogromem zgrozy czy zastygły w zmysłowym odurzeniu, zachwyca. To ogromna sztuka, zdołać tak plastycznie i precyzyjnie nie tylko opisać rzeczywistość, ale tchnąć w nią klimat danej chwili.

 

        Podczas lektury po prostu musimy zastanowić się nad tym, co jest dla człowieka najważniejsze. Czemu potrafi rzucić wszystko i pójść za głosem serca, intuicją, albo kimś, komu zawierzy na tyle, by zacząć swoje życie zupełnie od nowa. Grupy, jak ta w Canudos, to nic nowego. Nazywamy to sektą i trudno nam uwierzyć, że mogą do niej przystać ludzie światli, mający uporządkowane życie. Autor, słowami kobiety-jeńca próbuje wniknąć w motywacje człowieka, przeanalizować tok myślenia osoby „uwiedzionej” przez taką wspólnotę. I jest to fascynujący dialog, gdy kobieta usiłuje wyjaśnić marszałkowi sens Canudos, społeczności, gdzie ludzie mogli być sobą, czuli się wolni, gdzie nawet czas płynął inaczej, inaczej rozumiano dobro i zło i nie bano się ani trochę śmierci. Mimo wszystko jej punkt widzenia posiada sporo luk, przez co trudno nam zrozumieć ten stanowczy imperatyw, który kazał członkom Canudos dołączyć do Doradcy i trwać przy nim aż do końca. Czujemy wszakże podziw dla niezłomnej wiary jeńców, podobnie jak przez moment poczuł go marszałek, „kiedy zrozumiał, że jest w ludziach coś silniejszego od Władzy.”

 

        Takie zrywy, gdy łamie się i depcze wszelkie prawa i umowy społeczne, snuje utopijne marzenia o czymś nowym, lepszym, sprawiedliwszym, powtarzają się, jakby ujęte w cywilizowane ramy życie wysyciło się już swym spokojem, znużyło nim i zapragnęło nowych doznań. Jak się to kończy? Zwykle utopia okazuje się niemożliwą do zrealizowania ułudą, zmienia się w system, którego tak chciała uniknąć, w system ucisku i opresji lub też ginie samobójczą śmiercią. A ci wszyscy, którzy za nią podążyli, nikną w mrokach historii, popadają w zapomnienie, jakby nigdy nie istnieli. Aż do następnego wielkiego rokoszu, którego zapał, jak wszystkie poprzednie zostanie siłą ugaszony albo też samoistnie wypali się na popiół rozczarowania.

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial