Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Kaputt

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 1 votes
Akcja: 100% - 1 votes
Wątki: 100% - 1 votes
Postacie: 100% - 1 votes
Styl: 100% - 1 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 1 votes

Polecam:


Podziel się!

Kaputt | Autor: Curzio Malaparte

Wybierz opinię:

Doti

Curzio Malaparte, włoski korespondent wojenny, w czasie drugiej wojny światowej spisywał swoje wspomnienia na bieżąco. Rozpoczął w czerwcu 1941 roku, siedząc pod ukraińską jabłonią w ogrodzie muzyka Romana Sukieny, który udzielił mu gościny. Pracę nad książką ukończył we wrześniu 1943 roku, już we Włoszech, dokąd powrócił na wieść o upadku Mussoliniego. A miał o czym pisać. Widział działania na wielu frontach II wojny światowej. Uczestniczył też w życiu towarzyskim wysoko postawionej okupacyjnej socjety na Ukrainie, w Rumunii, w Polsce, na Bałkanach.

 

Powiedzieć, że to dobra literatura, to nie powiedzieć zgoła nic. To literatura totalna, wymykająca się łatwej klasyfikacji. Mówi się, że to arcydzieło reportażu. Ale przecież obok reportażu, wspomnień, zatrzymanych w kadrze obrazów, mamy tu również barwne, wręcz poetyckie opisy przyrody, rozważania na temat malarstwa, literatury, cudne literackie charakterystyki postaci. Ponoć autor uruchomił też wyobraźnię i nie wszystkie wydarzenia opisał tak, jak one rzeczywiście wyglądały. Przyprawił szczyptą własnej fantazji, zapożyczył odrobinę tego, co usłyszał od innych. Ale czy to nam przeszkadza? Skądże znowu. Zanurzamy się płynnie w ten tekst, z każdym akapitem głębiej, i głębiej, i wcale nie mamy ochoty wynurzyć się na powierzchnię. Nurkujemy w zmierzch wieczoru, gdy „Noc rodziła się po trochu, noc czuła i delikatna; nad lasami i nad jeziorami niebo płonęło, skręcając się w ogniu zachodu jak liść dębowy w jesiennym ognisku”. „Kiedy go dotykać, krajobraz szwedzki zostawia swoją barwę na koniuszkach palców tak właśnie jak skrzydełka motyli”. Malaparte chciałby oddać wszystkie odcienie oglądanych pejzaży. Ma się przy tym wrażenie, jakby malował też nastrój, jakby chciał zatrzymać jego wspomnienie pociągnięciem pióra niczym pędzlem, oddać je w kilku wymiarach, w wymiarach odpowiadających naszym pięciu zmysłom. I tak też odbieramy te fragmenty, poprzez wszystkie nasze zmysły, są rozpięte na nich niczym na pięciolinii wrażeń.

 

Malaparte używa przy tym właśnie poetyckich środków wyrazu. Opisywana przez niego przyroda ożywa, czuje, wyraża emocje: „Widziałem jak niebo oddycha” jak „Wzdęte, puste, olbrzymie płuco”, a skute lodem jezioro Ładoga, poddając się odwilży, wydaje „raz po raz ostre krzyki bólu”. Malaparte to nie tylko znakomity kolorysta. On przekazuje nam gotowe, niemal filmowe obrazy. Sprawia, że przed oczyma przewijają się nam migawki scen, jak w kinie bądź jak z ram obrazu, z tym że wzbogacone o zapachy, smaki, dźwięki. Taka namiastka 5 D. Raz paryski Montmartre, gdyż Paryż upodobał sobie autor szczególnie. To znów chagallowskie żydowskie sztetle albo straszne, nierzeczywiste sceny z rumuńskich Jassów, demoniczne niczym halucynacje Boscha.

 

Świadomie wprowadza też element zaskoczenia, dysonansu, drastycznego zderzenia piękna i brzydoty, łagodności zmierzchu i scen śmierci. W jednej chwili podziwia piękno błękitnego nieba, gdzie leniwie przesuwające się obłoki tworzą fantazyjne kształty do złudzenia przypominające korowód postaci poruszających się „po krawędziach burzy”. W następnej zaś słyszymy już odgłosy pogromu w Jassach, gdzie „stopy ślizgały się we krwi, wszędzie rozpasana furia pogromu napełniała ulice i domy strzelaniną, płaczem, wrzaskiem grozy i okrutnym śmiechem”. Samo potworne wydarzenie Malaparte przespał na cmentarzu. Uśpił go tam „zupełnie chagallowski pejzaż: żydowskie niebo Chagalla, pełne żydowskich aniołów, żydowskich chmur, żydowskich psów i koni bujających w powietrzu nad miastem”.

 

Autor nie oszczędza czytelnika. Był przecież świadkiem niejednej masakry i sceny wzbudzającej dreszcz. Wstrząsa nami nie tylko opis jeńców radzieckich jedzących zwłoki swoich towarzyszy, czy ciał tysięcy martwych Żydów wysypujących się z otwartych wagonów pociągu. Gwałtowny sprzeciw wywołuje w nas zachowanie ludzi tuż po pogromie w rumuńskich Jassach: „żołnierze i żandarmi, grupki ludności cywilnej, mężczyzn i kobiet, a także bandy Cyganów o długich kędzierzawych włosach – wszyscy obdzierali trupy”. W obliczu takiej tragedii tylko psy „które obwąchiwały trupy; miały przy tym zalękniony i pokorny wygląd, jaki miewa pies, który szuka swego pana. Pełne były szacunku i litości, snuły się pośród żałosnych zwłok delikatnie, jakby się bały nadepnąć na którąś z tych skrwawionych twarzy czy kurczowo zaciśniętych rąk”. Gdy ludzie tracą człowieczeństwo, ludzkie odruchy przejmują zwierzęta.

 

Malaparte lubi ironizować, jego sarkastyczne, przewrotne spojrzenie wprawia nas często w zdumienie i konsternację. Czasami wydaje się, że wojna i okupacja była dla najeźdźców jednym wielką party; uroczyste kolacje, uginające się pod wyszukanymi potrawami stoły, wieczorowe kreacje, przednie trunki i aromatyczne cygara. A gdy już brzuchy pełne, a w głowie pięknie szumi, czas na wycieczkę do getta, żeby zapolować na Żyda. I nie da się ukryć, że Malaparte był uczestnikiem tych rozrywek. Wiedząc co dzieje się za murami getta, na rosyjskiej wsi czy w rumuńskich miasteczkach, spokojnie, przy brzęku noży i widelców, toastach wznoszonych za Hitlera i Mussoliniego, dyskutował o kulturze i sztuce z Frankiem, Fischerem czy Ciano. Później zaś siadał i opisywał, jak wędrując brudnymi ulicami getta spoglądał na wyniszczonych, zalęknionych ludzi. Ludzi milknących gwałtownie na widok towarzyszącego mu esesmana, wtulających się w ścianę budynku, jakby chcieli się w nią wtopić, zniknąć – „zapadała cisza mącona tylko zdyszanym oddechem – milczenie zwierząt zrezygnowanych już, gotowych na śmierć”.

 

Niejednoznaczna i intrygująca to postać – ten Curzio Malaparte. Faszysta od lat 20-tych, lubiący błyszczeć na salonach, cieszący się przyjaźnią nazistowskich dygnitarzy, zakochany w sztuce i literaturze, w Paryżu z czasów bohemy, ponoć lubiący Polaków. Z nonszalancją i kunsztem żonglujący groteską, szalonym okrucieństwem i niezrównaną poetyką. Zderzający ze sobą z lubością krańcowe przeciwieństwa. Tak różnorodny i niedefiniowalny jak jego dzieło, w którym tyle samo piękna, co brzydoty, brutalnej, fotograficznej prawdy, co romantycznej, rozbuchanej poezji. To co zdawałoby się nie do pogodzenia, wydaje się jednak całkowicie na miejscu. Tak bardzo, że nie dopuszczamy do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. Malaparte stworzył nową jakość, niedościgniony wzorzec literatury, który będzie starzeć się jak dobre wino. To już klasyka.

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial