MagLaw
-
Jak mawiał wielki wieszcz Adam Mickiewicz: „Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i ok”. Widać daleko mi jednak do wybitnego poety, gdyż niestety bardziej przemawia do mnie rozum niż wiara w zjawiska magiczne. Jak niewierny Tomasz muszę zobaczyć, żeby uwierzyć. Nie zmienia to jednak faktu, że wrodzona ciekawość pcha mnie w kierunku niewyjaśnionych kwestii, w stronę niewytłumaczalnych zjawisk, po to, aby zbadać od podszewki, aby spróbować pojąć mechanizm, aby dotrzeć do prawdy lub wykryć manipulację.
Z chęcią zatem sięgam od czasu do czasu po książki z gatunku paranormalnych, dotykające nadprzyrodzonych materii, traktujące o wędrówce dusz, spirytyzmie, czy niezgłębionym świecie duchów lub innych demonów. Popularność na skalę światową małżeństwa Warrenów, pary chyba najbardziej rozpoznawalnych na całym globie demonologów, sprawiła, że sięgnęłam po ich najnowszą książkę ich autorstwa, wydaną na rodzimym gruncie przez Wydawnictwo Replika, a zatytułowaną „Zaświaty. Historie prawdziwe”.
Dokonania tej pary nie były dla mnie nowością, gdyż w oparciu o sprawy z ich udziałem powstało kilka kinowych produkcji, z najsłynniejszymi wśród nich kilkoma odsłonami Obecności oraz mroczną laleczką Annabelle. Może nie zrobiły one na mnie piorunującego wrażenia, ale przynajmniej zaciekawiły na tyle, że wytrwałam w nich od początku do końca.
Co do samej książki, to spodziewałam się, że wywrze ona na mnie przynajmniej jakieś wrażenie. Miałam nadzieję, że uchyli rąbka tajemnicy, w jaki sposób Warrenowie komunikują się ze światem zza metafizycznej bariery, że jak z rękawa sypać będą wstrząsającymi i mrożącymi krew w żyłach opowieściami o duchach, zmorach i piekielnych siłach nękających ludzi, ale niestety nie doczekałam się tych spektakularnych opowieści, które wbiłyby mnie w fotel i nakazały uwierzyć w ich unikalne umiejętności. Nic takiego się nie stało, zamiast tego niezmiernie wynudziłam się czytając kolejne rozdziały.
Na czytelnicze fajerwerki liczyłam zwłaszcza w częściach drugiej i trzeciej książki (całość podzielona została na pięć części), gdyż te poświęcone zostały faktycznym przypadkom z praktyki demonologicznej Warrenów. Po przebrnięciu zatem przez część pierwszą stanowiącą hagiografię Warrenów jako badaczy spraw nadprzyrodzonych, z wypiekami na twarzy rozpoczęłam wędrówkę o świecie duchów. Niestety, ani bezcielesny opiekun komandora, ani wodny poltergeist, ani nawet wywiad z duchem przeprowadzony nie wywołały oczekiwanych emocji, przeciwnie walczyłam z sobą, żeby nie zasnąć przy każdym kolejnym rozdziale. Skoro emocji zabrakło przy duchach, liczyłam na to, że chociaż zło czające się w opętaniach pozbawi mnie snu i skłoni do nawrócenia. I tym razem jednak nie zagrało, gdyż zarówno sprawa nawiedzonego miasteczka Amityville, która jest powszechnie znana, jak i pozostałe historie zawarte w tej części przyjęłam z takim samym entuzjazmem jaki przyświecał mi w przypadku wcześniejszej części.
Nie przekonały mnie również tłumaczenia zawarte w ostatnim rozdziale, w którym Warrenowi powołują się na rzesze swych naśladowców, wskazując na naukowe podwaliny swej działalności i poszukując dla nich wytłumaczenia.
To co jednak najbardziej przeszkadzało mi w czytelniczym konsumowaniu tej książki to styl w jakim została ona napisana. Prosty, wręcz infantylny język sprawia, że jej lektura jest wręcz irytująca. Być może gdyby była to forma wywiadu można byłoby ją przełknąć. Przy założeniu, że Warrenowie występują w roli narratorów, zamiennie, jest ona trudna w odbiorze, choć i tak mniej denerwująca w części, w której swą opowieść snuje Ed, niż tam gdzie do głosu dochodzi Lorraine.
Jeśli zatem ktoś lubi parać się paranormalnymi zagadnieniami, nie jest zbyt wymagającym czytelnikiem to być może ten tytuł przypadnie mu do gustu. Mi niestety, nawet mimo przymknięciu dwóch oczu i podejściu do tej książki z przymrużeniem oka będzie on niestety odbijał się czkawką i z pewnością po inne książki tego duetu już nawet nie sięgnę.