Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Kolory PRL

Kup Taniej - Promocja

Additional Info

  • Autor: Ewa Jałochowska
  • Podtytuł: PlakatKomiksFilm Animowany
  • Tytuł Oryginału: Kolory PRL
  • Liczba Stron: 400
  • Rok Wydania: 2021
  • Numer Wydania: I
  • Wymiary: 165x220 mm
  • ISBN: 9788328714700
  • Wydawca: Muza
  • Oprawa: Miękka
  • Miejsce Wydania: Warszawa
  • Ocena:

    6/6

    6/6


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 4 votes
Akcja: 100% - 3 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 3 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 3 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Kolory PRL | Autor: Ewa Jałochowska

Wybierz opinię:

inka

Nazywała się gąska Balbinka, a jej rówieśnikami byli Jacek i Agatka. Chyba wszyscy dzisiejsi trzydziesto-, czterdziesto- , a nawet pięćdziesięciolatkowie przypominają sobie z sentymentem swoje pierwsze dobranocki.  Wspominają Misia Uszatka i Misia Coralgola. Pamiętam z własnego doświadczenia, że technika animacji lalkowej dużo wcześniej działała na zmysły niż hollywoodzkie produkcje. Z wypiekami na twarzy oglądałam precyzyjne wzorki na piżamce, czy sweterkach Uszatka i jego przyjaciół, a filcowe drzewka scenografii chciałam mieć również za swoim oknem. Pamiętam prostą, graficzną niemal animację, czarno – biały kolor i powolny rytm narracji. Obecnie takich historii nikt nie opowiada. Tempo czasów wymusza na twórcach szybkość, skrótowość obrazu, epatowanie kolorem, dźwiękiem, a często także niewyszukanym, czy wręcz wulgarnym językiem.

 

Tymczasem Ewa Jałochowska w swojej książce „Kolory PRL…” funduje nam sentymentalną podróż do przeszłości. Zabiera do świata filmu, plakatu i komiksu. Udowadnia, że dziedziny te, schlebiając w założeniu gustom mas, z kultury popularnej urastały do rangi sztuki ambitnej. Tworząc niekiedy dzieła ikoniczne, przechodzące do kanonu. Tak było w przypadku polskiej szkoły plakatu i polskiej szkoły animacji, która traktowano na równi z polską szkoła filmową. Publikacja podzielona jest na pięć zasadniczych części odpowiadającym okresom  czasowym:

 

lata 1944 – 1949 (szkic z początków plakatu, filmu animowanego i komiksu w trudnej sytuacji politycznej i historycznej tuż po wojnie), lata 1949 – 1955 (próby przybliżenia funkcjonowania nowych trendów w sztuce polskiej z uwzględnieniem oryginalnych technik), lata  1956 – 1968 (plakat, animacja i komiks w dobie socrealizmu; podwaliny polskiej szkoły animacji i polskiej szkoły plakatu), lata 1968 – 1980 (złota era), lata 1980 – 1989 (wkroczenie w epokę przemysłu i komercji).

 

To nie jest pozycja naukowa. I z takim zamysłem należy do niej podchodzić. Bardziej przypomina kompendium wiedzy, kronikę, niż podręcznik. Więcej tutaj sentymentalnych refleksji, dygresji, pytań retorycznych niż systematycznych klasyfikacji i chronologii (ta, choć zachowana, miejscami ulega niepokornemu stylowi pisania autorki, jej nieujarzmionej wyobraźni wypowiedzenia wszystkiego). A przecież tematu wyczerpać się nie da. Pozostaje niedosyt malkontentów. Dlaczego tylko PRL? Kiedy kontynuacja? Dlaczego tak mało, tak pobieżnie? Dlaczego? Dlaczego? Jedyny zarzut wobec Jałochowskiej to ten, że książka kończy się zbyt szybko. Nawet jak na czterystustronicową cegiełkę. Miejscami skrupulatna i treściwa, często przypomina gawędę, anegdotę. Traktuje epokę z przymrużeniem oka, nawet ironią, ale docenia kunszt tworzących i wytwarzanych przez nich produktów. Wywołuje do tablicy sztandarowe dzieła, symbole, dziś już ikony kultury, wtapiając je w kontekst polityczno – społeczny. Podaje przykłady (mnóstwo!) i wzmacnia przekazem wizualnym. To właśnie kolorowe fotografie, archiwalne zdjęcia, dbałość o szatę graficzną podnoszą o dwieście procent normy wartość tej publikacji. Jej się nie czyta; ją się z-czytuje strona po stronie. Odkrywając kolejne artefakty. Tekst poparty ilustracją. Obraz wzmocniony tekstem. Tutaj mają równorzędne pozycje. Trudno bowiem zdecydować, co ważniejsze.

 

Duży plus, że w ogromie informacji, rozpiętości chronologicznej, autorka nie gubi zasadniczej myśli przewodniej. Przedstawia główne osie rozwoju plakatu, animacji i komiksu. Prezentuje sztandarowe nazwiska artystów (od Henryka Tomaszewskiego, Waldemara Świerzego, Tadeusza Trepkowskiego, przez Waleriana Borowczyka, Jana Lenicę, do Henryka Chmielewskiego i Janusza Christę) i ich prace. Często podaje gotowe interpretacje i konteksty, a czasem nawet streszcza fabuły (co akurat jest jak najbardziej plusem. Pamiętajmy – całość to przecież publikacja popularnonaukowa. Nie dla wszelkich – znawców lecz masowego odbiorcy, użytkownika kultury popularnej. I nie ma to bynajmniej pejoratywnych konotacji).

 

Duży szacunek wobec autorki również za to, że umiejętnie i płynnie przechodzi pomiędzy omawianymi sztukami i wykazuje ich wzajemne związki. Nie traktuje wybranych przez siebie dziedzin jako odrębnych bytów, ale sięga po wszelkie dostępne teksty kultury, nawet te starożytne i średniowieczne. Konsekwentnie argumentuje przedstawiane przez siebie tezy. Komiks? Bardzo proszę. Panoramiczny haft sławiący bitwę pod Hastings z 1066 roku. Film? A czemu by nie połączyć go ze szkicami Leonarda da Vinci, a plakatu z reklamą? Takich przykładów jest dużo, dużo więcej. Doskonale wpisują się w rytm narracji książki, której mocną stroną są również rozważania historiozoficzne, teoretyczne podstawy odbioru i krytyki sztuki, a nawet filozofia sztuki.

 

Znawcy tematu mogą się jednak miejscami oburzyć. Posługując się skrótem, autorka dokonuje zbyt radykalnych cięć skojarzeniowych. Łatwo przyłapać ją na błędach merytorycznych (na szczęście nielicznych) jak, na przykład: „Film animowany może być rysunkowy lub lalkowy” (oj nie. Nie tylko). Nie można jej jednak odmówić niezwykłej erudycji i oczytania, o czym świadczy chociażby wskazana na końcu książki bibliografia z indeksami.

Doti

     Czyżby tytuł „Kolory PRL” był przewrotnym żartem autorki, Ewy Jałochowskiej ? Przecież akurat ten czas kojarzy się nam raczej jednoznacznie z brakiem barw, a ściślej, jedynie z burymi, ponurymi, monotonnymi ich wariantami. Po przeczytaniu książki nie będziemy już tego tacy pewni. Przekonamy się, że powiedzenie: „Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni biją rekordy” jest z gruntu prawdziwe, i Polacy, szukając ucieczki od brzydoty i zgrzebności oraz pełnego ograniczeń życia, spragnieni ożywczego rumieńca w powszechnej szarości, stęsknieni za szaleństwem, wolnością i świeżością, stworzyli prawdziwą, jedyną w swoim rodzaju sztukę. Wszak „Polak potrafi”, więc wszystko, czego się dotknęli: muzyka, sztuki plastyczne, film, rozkwitało.

 

       Zastanawia mnie, skąd w Polakach taki sentyment do PRL-u. Bo że istnieje, to fakt i nie ma co z nim nawet polemizować. Co nas zatem ciągnie do tego pełnego wyrzeczeń świata przeszłości, skoro mamy teraz wszystkiego w bród, na wyciągnięcie ręki. Najnowsze osiągnięcia nauki, techniki, filmy w polskich kinach już w dniu ich światowej premiery, największe gwiazdy muzyki koncertujące na naszych nowo wybudowanych stadionach. Może więc właśnie podziw, bo człowiek ma taki charakter, że trudności tylko go dopingują do działania, nadmiar zaś nudzi i rozleniwia. To niesamowite, ale właśnie wtedy, kiedy twórcy mieli bardzo utrudniony, czasami wręcz uniemożliwiony dostęp do zachodniej kultury, żelazna kurtyna oddzielała nas od niej bardzo skutecznie, stworzyliśmy słynną w świecie polską szkołę plakatu, która stała się naszą chlubną wizytówką za granicą.

 

       Książki popularyzujące i przybliżające to, co ważne z minionych lat, nie pozwalające temu zagubić się w mrokach niepamięci, są niezwykle potrzebne, by ludzie młodzi, nie mający własnych wspomnień z tego czasu, mogli również poznać, może polubić, a z pewnością docenić profesora Filutka, bajki animowane ze słynnego studia w Bielsku-Białej, komiksy Papci Chmiela, na których wychowali się ich rodzice i dziadkowie. Do tego rodzaju sztuki, oddziałującej na widza głównie poprzez zmysł wzroku, nawiązuje książka Ewy Jałochowskiej. I bardzo dobrze, bo film fabularny, literatura, moda, życie codzienne, sylwetki aktorów, pisarzy i piosenkarzy, a nawet piłkarzy tego okresu zostały już obszernie omówione w wielu publikacjach, zarówno zbiorczych, jak i indywidualnych.

 

       Otwierając „Kolory PRL-u” wkraczamy w trudne lata 1945-1989. Czterdzieści cztery lata wznoszenia się ponad brzydotę i ubóstwo, ograniczenia, bylejakość i brak perspektyw, w urzekające, różnobarwne i pełne fantazji rejony sztuki.

 

        Nie ukrywam, że do książki podchodziłam z dużym sentymentem, od samego początku skuszona cudną okładką, dzięki której odżyły wspomnienia niecierpliwego wyczekiwania na kolejny numer Przekroju, by rozpocząć jego lekturę od strony z profesorem Filutkiem właśnie. Natomiast animowane dobranocki, jak „Reksio”, „Bolek i Lolek”, „Pomysłowy Dobromir” czy „Przygody misia Colargola” wyszukuję dzisiaj w sieci mojej malutkiej wnuczce. Okazuje się, że i dziś mogą się jeszcze podobać.

 

       Jednak dopiero dzięki lekturze książki mogłam poznać całe zaplecze tworzenia tej legendarnej już dzisiaj sztuki, zapoznać się z mnóstwem szczegółów technicznych. Przeczytałam, jak wiele znaczy światło, cień i zniekształcenie kliszy filmowej, jak twórczo można wykorzystać odpadki, które pod ręką wytrawnego artysty ożywają i zamieniają się w małe dzieła sztuki. Te wszystkie rozbite butelki, gwoździe, folia aluminiowa, a nawet zwykłe widelce, jakie wszyscy mamy w kuchennych szufladach. Bieda, a taka panowała przecież w PRL-u, potrafi wyzwolić największą kreatywność, którą nadmiar, przesyt, skutecznie zabija.

 

       Książka pokazuje, co łączy sztukę komiksu, plakatu i animacji. To konieczne współgranie słowa, obrazu i ruchu, a także adresat: masowy odbiorca. Wszystkie gałęzie sztuki czerpią od siebie wzajemnie to, co najlepsze. Choćby animacja, co bardzo ciekawie pokazano w książce, sięga często po nowinki światowego malarstwa. Od bogatej symboliki XVII wiecznego malarstwa holenderskiego po surrealistyczny kolaż. W głowie się nie mieści, co można wykorzystać w filmie animowanym oprócz lalek i ciekawej kreski. Mogą to być rzeczy bardzo proste, ale i bardzo skomplikowane. Od wycinanek i pudełek na zapałki po tańczące, barwne plamy, przybierające fantazyjne kształty czy animacje rysunków kredą na tablicy. Chyba granice może tu postawić tylko kreatywność artysty.

 

       A warunki, zaplecze finansowe i błogosławieństwo władzy? To dopiero na dalszym miejscu. Sztukę, również tę animowaną, tworzono z pasją nawet kiedy trzeba było w studio-pracownię przekształcić własne, małe mieszkanie.

 

       Autorka podzieliła książkę na kilka części, ujętych w chronologiczne ramy czasowe, uwzględniające kolejne etapy rozwoju polskiej kultury i sztuki, ściśle związane z przemianami społeczno-politycznymi w kraju, a nawet szerzej, na świecie. Od tego bardzo zajmująco przedstawionego historycznego kontekstu nie sposób uciec, gdyż, pomijając tworzenie się nowych prądów, pojawianie się nowinek technicznych, władze krajów bloku wschodniego, w tym Polski, w możliwie największym zakresie chciały kontrolować i sterować tymi obszarami, które mogły wpływać na opinię społeczną. A film, plakat i komiks, bardzo u nas popularne, właśnie do takich należały. Usiłowano więc wtłoczyć je w tryby propagandowej machiny, a artyści próbowali przechytrzyć cenzurę i przemycić pod płaszczykiem socrealistycznego sztafażu zupełnie inne treści. Takie to były czasy, gdy inteligentny twórca puszczał perskie oko do inteligentnego odbiorcy. A ponieważ książka została bardzo pięknie wydana, zaopatrzona w szereg zdjęć przedstawiających nie tylko ludzi sztuki, lalki z filmów animowanych, ale też strony komiksów (kapitan Żbik na przykład), plakaty z różnych lat, to z wypiekami na twarzy możemy sami, szczególnie na plakatach właśnie, próbować odczytać to, co tkwi głębiej, pod powierzchnią. Dzięki tej bogatej treściowo, ale też graficznie książce, dostałam niepowtarzalną okazję ujrzenia wielu plakatów, o których wcześniej nie słyszałam, albo też nie zwróciłam na nie uwagi. To faktycznie była sztuka przez duże S. Jedne złożone jedynie z liter lub konturów kontrastujących silnie z tłem, inne cudownie malarskie, szczodrze zaopatrzone w szczegóły, albo operujące tylko różnobarwną plamą. Wiele z nich zachwyca, niepokoi. Mają duszę, historię do opowiedzenia. Choćby plakat Witolda Janowskiego do starego, zapomnianego już filmu „Jak być kochaną” jest po prostu wyjątkowy. Prosty, minimalistyczny, oszczędny w formie i kolorystyce, za to naładowany emocjami: smutkiem, załamaniem, rozpaczą i w końcu rezygnacją. Wrażenie piorunujące.

       I jeszcze zagadnienie, z którym po przeczytaniu książki, bez dwóch zdań będziemy potrafili się uporać. Czy komiks, film animowany, a nade wszystko plakat, to prawdziwa, wysoka sztuka, czy, jak uważają niektórzy i dają temu wyraz w publikacjach, tylko tandetna papka dla mas? Wspólnie z profesorem Filutkiem, wyciągającym do nas rękę z okładki książki oraz z plączącym mu się wiecznie pod chudymi nożynami, śmiesznym psiakiem Filusiem, zachęcam wszystkich do lektury

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial