Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Głodna Góra

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:


Podziel się!

Głodna Góra | Autor: Jola M Mroszczyk

Wybierz opinię:

Doris

  Irlandia. Góry Caha. Surowe skały i gęstwa roślinności u ich stóp, zieleń traw przetykana intensywnymi plamami fioletu wrzosów. Połacie zdradliwych torfowisk, dających jednak schronienie ptakom i zwierzętom, kryjącym się tu przed natręctwem ludzi. Co robić, by to wszystko, to niedoceniane, uważane przez nas za coś z gruntu oczywistego i trwałego bogactwo przetrwało? Do tego w zasadzie sprowadza się sens, myśl przewodnia krótkiej powieści autorstwa Joli M. Mroszczyk, zatytułowanej „Głodna Góra”.

 

Bardzo to chwalebna i potrzebna inicjatywa, przyznaję szczerze. Gorzej jednak z wykonaniem. W opisach przyrody szczególnie dużo tu grafomańskiego przegadania, do przesytu przymiotników i przysłówków. Autorka nie oszczędza czytelnika, bombardując go wręcz banalnymi w gruncie rzeczy porównaniami, co w połączeniu ze wzniosłością i napuszonością stylu daje lekturę dość niestrawną i trudną do przełknięcia. „Był samotnym, pełnym wiary w ludzkość mężczyzną w średnim wieku, desperacko poszukującym miłości” – toż to patetyczny, kwiecisty frazes. Odnosi się wrażenie, że słowa płyną, płyną, płyną i…. rozpływają się w końcu, tak naprawdę nie wnosząc nic nowego. Ot, takie sobie pisanie dla pisania i zachwycania się tym swoim pisaniem. Przy czym znać tutaj dość dużą nieporadność stylistyczną. Przytoczę choćby kilka fragmentów, by czytelnik sam mógł się o tym przekonać:

        „Elen doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że cechami, którym hołdowała, raczej się nie skompromituje”,

„Niemal czuli przeszłość ludzi, których życie płynęło rzekami je podlewającymi, niosącymi sobą szafirowy błękit odzwierciedlający prawie cały bezmiar roztaczającego się nad nimi nieba”, albo pielęgnując ogród „przemawiali do większego, bardziej metafizycznego zagadnienia ludzkiej egzystencji – tematu człowieczej nieśmiertelności”.

 Dodam jeszcze na koniec, jako wisienkę zwieńczającą ten tort pełen smakowitości, zdanie – pytanie: „dlaczego ludzie nie mogą znieść zwięzłości własnego istnienia?”

 

 Konia z rzędem temu, kto odgadnie, co autorka miała na myśli piętrząc te ekwilibrystyczne piramidy. I gdzie był redaktor, który powinien to wyłapać i zaoszczędzić nam bólu głowy?

 

Co ciekawe, powyższe moje uwagi dotyczą głównie pierwszego rozdziału książki, więc jeśli czytelnik nie zrazi się już na początku i postanowi czytać dalej, spotka go miła niespodzianka. W dalszej części autorka schodzi już na ziemię, wprowadza elementy akcji, interakcji między ludźmi, dialogi. Bardzo wdzięcznie i umiejętnie łączy irlandzkie wierzenia, celtycką magię, więź z naturą ze współczesnym życiem. Czujemy zaczarowaną atmosferę krainy wróżek i elfów, tętno przyrody, bijące wokół chaty Johna, a także niepowstrzymaną potęgę Głodnej Góry. Całości dopełniają bardzo ciekawe ilustracje, również autorstwa Joli M. Mroszczyk, za które należą się duże brawa. Są nieoczywiste, lekko rozmyte, tajemnicze. Wyjątkowo dobrze komponują się z nutą celtyckiej magii, jaką doprawiono smacznie treść.

 

Ciekawy jest tekst kończący książkę, skupiający się na rozważaniu alternatywnych możliwości dla ludzkiego życia. Czy przyjdzie nam żyć nieskończenie długo dzięki genetycznym manipulacjom? A może nasze „ja” będzie wiecznie trwało w wirtualnej „chmurze”, we wnętrzu kolejnych androidów, albo w następujących po sobie klonach, powielanych wciąż na nowo? Czy bylibyśmy to jednak jeszcze my, i czy „żyjąc”, a raczej trwając w ten sposób można być szczęśliwym? Czy można cokolwiek czuć? Czy jest się jeszcze prawdziwym czy już tylko sztucznym sobą?

 

Te dywagacje wywołują dreszcz zaniepokojenia i niechęci. Gdzie tu miejsce na uczucia, gdzie natura, bujność, żywioł niekontrolowany komputerowo, nie planowany, a w pełni spontaniczny! I chyba właśnie ten fragment ma najsilniejszą wymowę, gdyż wiemy, że to nie wymysły rodem z fantastyki, ale całkiem realne zagrożenie, któremu jeszcze możemy zapobiec. Abyśmy nie musieli poznawać, jak wyglądają rośliny, zwierzęta, z podręczników, atlasów, filmów i spacerów po Ogrodzie Życia, a mogli w tym celu w każdej chwili wyjść przed własny dom.

 

Autorka chce zwrócić naszą uwagę na coraz pilniejszy do rozwiązania problem dbałości o środowisko, które rabunkową gospodarką i bezmyślnością systematycznie dewastujemy. Uzmysławia, że pozostało coraz mniej czasu, że następują być może nieodwracalne zmiany. Razi jednak, na równi z językową nieporadnością, nadmierny, męczący dydaktyzm, który nas od książki odstrasza, zamiast do niej przyciągać. Nie tędy droga. Tak przemawiają do ludzi przedstawiciele organizacji ekologicznych, dziennikarze i publicyści. Ten język jednak ma słabą siłę oddziaływania. Pisarz ma inne zadanie. Powinien stworzyć zajmującą i pobudzającą wyobraźnię historię, choćby alternatywnego świata, gdzie ludzie żyją w sztucznym środowisku, gdyż to naturalne dawno unicestwili. I wywołać wokół tej fabuły  społeczny dyskurs, który nagłośni problem i wzmoże zainteresowanie tematem, gdyż jest on bardzo istotny i nie da się od niego uciec. Zachodzące zmiany obserwujemy na co dzień, doświadczamy dolegliwości efektu cieplarnianego, zanieczyszczenia środowiska, wycinania lasów. Ale żeby poruszyć serca i obudzić umysły nie wystarczy drętwe moralizowanie. Potrzeba czegoś znacznie więcej. I z pewnością jedną z tych oczekiwanych rzeczy jest dobra literatura.

Wanda Rajska

„Głodna Góra” to niewielka objętościowa książeczka. Jest ładnie wydana – na kredowym papierze, ozdobiona licznymi reprodukcjami obrazów autorki, które w luźny sposób ilustrują treść powieści. Choć może powieść to zbyt mocne słowo, ponieważ na pozycję składają się cztery krótkie opowiadania łączące się w jedną całość. Malarstwo pani Mroszczyk bardzo mi się podoba, choć nie jestem w tym zakresie znawczynią. Mogę wyłącznie subiektywnie stwierdzić, że pełne żywych barw, cieknące, rozpływające się plamy, z których wyzierają zarysy krajobrazów i postaci działają na moją wyobraźnię i urzekają tajemniczą atmosferą.

 

Wzniosła, tajemnicza atmosfera roztacza się również nad treścią książki i jej bohaterami. Przenosimy się bowiem w okolicę pięknej, a zarazem groźnej natury, w krainę dzikiej przyrody, gdzie swoje miejsce na ziemi znaleźli Maks i Elen decydując się na życie proste, bliskie naturze. Kolejni bohaterowie to Richard i Charlotte, którzy wraz z czwórką swoich dzieci wybierają się na szczyt Głodnej Góry, by natknąć się tam na interesujące odkrycie. Ważną postacią jest też… wyjątkowa pleśń, którą z niezwykłą uwagą obserwuje Maks walcząc o przeżycie w obozie zagłady i którą dużo później rodzina Richarda odkrywa na szczycie góry. W „Głodnej Górze” przyroda ożywa i to na wielu różnych poziomach, staje się myślącą istotą, współistniejącą z ludźmi – myśli i próbuje dawać znaki, bardzo dosłowne znaki. Warto też dodać, że akcja dzieje się w 2045 roku, gdy degradacja naturalnego środowiska naszej planety postąpiła mocno do przodu, a wcześniejsze obawy w tym zakresie stały się faktem.

 

Książka w całości poświęcona jest Naturze. Mówi o jej potędze i pięknie, o potrzebie życia w zgodzie i bliskości z przyrodą, o zniszczeniu, którego dokonuje człowiek. Rozmowy toczone przez bohaterów krążą wyłącznie wokół tych problemów – zmian klimatycznych, niedostatków wody i pożywienia, klęsk żywiołowych i masowego wymierania gatunków. Wspólnie rozważają nad tym, w jakim położeniu znalazł się człowiek, co jest tego przyczyną i czy możliwy jest krok wstecz znad przepaści, a wszystko to w otoczce realizmu magicznego, zanurzone w poetyckim języku, uroczyste i wzniosłe.

 

„Głodna Góra” pod swoim tytułem zawiera informację „część pierwsza”, a kończy się dopiskiem „ciąg dalszy nastąpi”, zatem to tylko początek historii, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że to zaledwie około 40 stron druku. Rzeczywiście, opowieść sprawia wrażenie zaledwie wstępu do dalszej części, do dalszych wydarzeń. Kto dał się zaczarować Głodnej Górze, może zatem oczekiwać na jej kolejne odsłony. Niestety, nie będę to ja, mnie ta historia nie porwała ze sobą. Mimo poruszenia ważnych, aktualnych tematów, najwyraźniej rozminęła się z moją wrażliwością. Zarówno bohaterowie, jak i ich rozważania były dla mnie raczej powierzchowne, niczego nowego nie usłyszałam, nic mnie nie zaskoczyło, a kwiecisty język pełen uniesienia i patosu dodatkowo zniechęcił, ponieważ z założenia za takim stylem nie przepadam. Wymaga on chyba pewnego oderwania się od rzeczywistości i poszybowania na skrzydłach fantazji, do czego akurat z natury nie jestem skłonna. Z twórczości pani Mroszczyk urzekło mnie mocniej malarstwo i rzeczywiście poniosło w krainę wyobraźni. Wiem jednak z przeczytanych recenzji książki, że są czytelnicy zachwyceni tą pozycją i mam nadzieję, że osoby o takiej właśnie wrażliwości będą na nią trafiać.

MB

Głodna góra absolutnie nie przypadła mi do gustu. Dużo jest w tej książce zdań bez ładu i składu. Wszystko rodzi wrażenie poszarpanego, niekompletnego. Pojawiają się dziwne zdania – wręcz nielogiczne, oksymoroniczne frazy typu  „skromna zasobność”. Sakrucko to wszystko naiwne. W sumie nie wiem nawet do kogo adresowane.

 

Cztery historie, z których żadna nie wciąga.  Grafiki aspirujące do baśniowych rysunków, a tak naprawdę trącają troszkę kiczem. Nie odbieram absolutnie talentu Autorowi. Być może osadzone w innej treści wybrzmiałyby inaczej. W kontekście „Głodnej góry”, ich pastelowość odbiera im zalet.

 

Intencja może i szlachetna – napisać książeczkę o pięknie natury, o tym jak ważne jest dostrzegać ją i nie szkodzić. O potędze refleksji i poszukiwaniu głębszego sensu dla codziennego kołowrotu. To również doceniam. Tylko, że narracja jest infantylna. Po trosze zaleciało mi „Konstelacją” Marka Machury. Tam też zarzucałam Autorowi niewykorzystanie potencjału. Oczywiście w trochę inny sposób, czego innego ów zarzut dotyczył, ale skutek jest ten sam: nie kupuję tej historii. Zabawne jest to, że obydwoje Autorzy naznaczeni są migracją… obydwoje w swoich książkach kotwiczą w Anglii i obydwoje absolutnie nie podołali zadaniu. O troszkę inne sprawy czepiłam się Pana Machury i twierdzę, że Pani Jola M. Mroszczyk mogłaby się mimo wszystko czegoś nauczyć od Pana Machury, albowiem w „Konstelacji” były potknięcia, ale całościowo mamy do czynienia z dobrym koncepctem.

 

A w „Głodnej górze” – jak dla mnie – gruchnęło to wszystko mocno o ziemię. „Ten wolny i nieskrępowany własnym posiadaniem mężczyzna…” – co to znaczy? „Gdy oglądali się po raz ostatni w stronę machającego ciągle ręką mężczyzny…” – serio? A czym miał machać? Poza tym, pojawiają się wszędzie angielskie klimaty i nagle, wśród wielu nazw niepolskojęzycznych mamy wodospad ochrzczony „Ogonem klaczy”. Wszędzie Richardy, Charlotty, Nicolasy i tu nagle Głodna góra i Ogon klaczy. To jak bar Casablanca serwujący flaki (też już to gdzieś pisałam…). I denerwuję się klecąc te wszystkie zdania, bo naprawdę wartość przekazu tej książki jest duża. Autorce idzie o ważne kwestie i drażni mnie to, że przez infantylizację treści, spłycenie kluczowych momentów to wszystko się rozmyło i można sobie tę wartość wsadzić między wiersze. Ani nie mamy do czynienia z powieścią, ani z opowiadaniem, a wznieśliśmy się ponad literaturę dla dzieci. Więc de facto mamy purchawkę książkową. Przekartkujesz to i poza kilkoma fragmentami realnie wartymi naszej atencji, jest tylko szum przewracanych kartek. Zaprawdę, nie wiem co więcej mogę napisać… Jakkolwiek wymogiem redakcyjnym jest popełnienie przeze mnie 500 słów na potrzeby tej recenzji.

 

Mając na względzie wskazanie, że grafiki są autorstwa Pani Mroszczyk, dogooglowałam sobie co nieco i okazuje się, że Autorka jest Freelancerką-Artystką. Jeżeli konceptem dla powstania tej książki była chęć dotarcia do szerszego grona odbiorców z pracami, to według mnie przestrzelono całkowicie. Teraz kojarzę Panią Mroszczyk z kiepską literaturą (nie uważam nawet, że zasadne jest użycie tego terminu), a nie z ciekawymi grafikami/obrazami. I gdy ma się ów talent, to uważam, że zdecydowanie lepiej jest zamknąć swój protest w posiadanych zdolnościach. W tym konkretnym przypadku lepiej byłoby to wszystko przekłuć li tylko na malunki. Po części czynią to wzmiankowane grafiki. Ale absolutnie zbędna jest tu treść.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Comments  

0 # Marta123 2021-10-24 11:42
Niestety, dużo bliższa jest mi opinia Doris niż pana Kisiela. Razi kwiecisty, zawiły, patetyczny język, a we fragmentach o ekologii mentorski, pouczający ton.
Malarstwo za to bardzo mi się podoba.
Reply | Reply with quote | Quote | Report to administrator
+1 # Anna Maria 2021-09-15 09:11
Do przeczytania książki zachęcił mnie bez wątpienia komentarz Doris. "Czytanie" zaczęłam od wyszukania informacji o autorce. Jakież było moje zdziwienie, kiedy natknęłam się na galerię malarstwa. Malarstwa pięknego, kolorowego, magicznego. Takiego, jaka jest Natura.
Książka Joli M. Mroszczyk "Głodna Góra" (dla mnie) jest uzupełnieniem Jej malarstwa. To publikacja wyjątkowa dlatego, że zawiera "towar" deficytowy. Myślę, że najlepszą recenzją jest ta zamieszczona poniżej, autorstwa Pana Tomasza Kisiela, nb historyka i krytyka sztuki. Lepiej nie potrafiłabym ubrać w słowa doznań, jakich doświadczyłam czytając Głodną Górę.

"Opowiadanie "Głodna Góra" jest wyjątkowe zarówno od strony literackiej jak i plastycznej. Największą zaletą z mojej perspektywy wydaje się być uzewnętrznienie uczuć i nastrój oddający intymny świat autorki. Zawraca czas pochylając się nad pięknem, ale i potęgą natury. Jest ucieczką od agresywnej, hałaśliwej rzeczywistości w świat odwiecznych praw przyrody będących strukturą doskonałą także w swojej prostocie. To książka - spowiedź, malująca obrazy słowem i plastyczną formą. Czytałem ją w szczególnym czasie dla człowieka, w czasie epidemii, która sprawiła, że to co niewidoczne wywarło wielki wpływ na to - co widoczne. Tekst uzmysławia kruchość istnienia, ale i trwałość procesów biologicznych, mówi o smaku, niepowtarzalności w procesie życia na ziemi i w zgodzie z nią. Dostrzega piękno w codzienności, chwili, świetle czy kolorze akcentując intymność relacji z Naturą. Ja tę książkę widzę jako utrwalenie zachwytu, wrażenia, pokory czy też radości płynącej z życia z całym jego smakiem i nieuchronnością. Jest osobista, wyraża indywidualizm odczytywania realności, ale w kontekście egzystencji - utożsamia człowieka z przyrodą, czyniąc je równoprawnymi strukturami"
Reply | Reply with quote | Quote | Report to administrator

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial