Pani M
-
Sięgnęłam po tę książkę ze względu na to, że pochodzę z małej miejscowości, z której wielu młodych ludzi wyjeżdża. Sama tak zrobiłam. Najpierw wyjechałam tylko na studia, potem moje życie poukładało się tak, że zostałam na Śląsku. Podobnie wielu moich znajomych. Nie bardzo jest gdzie pójść, nie ma perspektyw na dobrze płatną pracę, więc doskonale rozumiałam, o czym mówią bohaterowie tych reportaży.
Zamykanie zakładów pracy, likwidowanie szpitali, komunikacji między miastami, przychodnie, w których lekarze specjaliści są raz na jakiś czas, a kolejki do nich są obstawione na co najmniej parę miesięcy, brak większych sklepów czy miejsca, do którego można pójść ze znajomymi, to bolączki, które trapią wielu mieszkańców małych miejscowości. Wielu z nich, Polska Akademia Nauk mówi o połowie z 150 średnich miast, grozi zapaść społeczno-ekononiczna. Marek Szymaniak stara się w swojej książce odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Przecież ludzie z mniejszych miast wcale nie są w niczym gorsi od tych z większych, niczego im nie brakuje. Są pracowici, chcą się uczyć, jednak odbiera im się ku temu możliwości.
W tej książce pada wiele gorzkich słów. Ona nie napawa optymizmem, wręcz przeciwnie, czytając ją, czułam przygnębienie, bo dobrze wiedziałam, o czym mowa. Pośredniaki, do których przychodzą osoby, które oficjalnie nie mają pracy, więc pobierają zasiłki, ale jeżdżą na roboty na czarno, bo kto im zabroni. Bardzo boli to, że wielu ludziom po prostu nie chce się pracować, bo dostaną socjal za nic, pobiorą dodatki na dzieci i mogą siedzieć w domu, zamiast tyrać po osiem godzin. A reszta będzie na nich robić, bo czemu nie. Przyznajcie sami, pewnie znacie takich ludzi. Ja niestety miałam z takimi kontakt.
Młodzi ludzie mają odwagę, by zawalczyć o lepszą przyszłość dla siebie, wyjadą na studia, potem znajdą pracę. Albo po prostu wyjeżdżają za granicę. Może i nie znają języka, ale dostaną wypłatę w euro, coś odłożą i jakoś to się wszystko będzie kręcić. Bardzo często kosztem rodziny, jednak co zrobić, gdy w ojczyźnie nie ma perspektyw, a rachunki trzeba za coś opłacić?
Ta książka pokazuje, jak naprawdę wygląda życie w mniejszych miejscowościach. Bez lukru i politycznego mydlenia oczu. Nie jest to łatwa lektura, daje czasem swoją treścią w pysk, ale w sumie nie spodziewałam się po niej niczego innego. Wiedziałam, na co się piszę, a i tak trudno było mi czytać o zamykanych oddziałach szpitalnych czy starszych, schorowanych ludziach, którzy nie wracają na noc do domu, stoją w kolejce, by zapisać się do specjalisty, od którego zależy ich życie. Myślę, że to jest jedna z tych książek, które powinno się raczej czytać na raty, a nie naraz, bo ona naprawdę przygnębia. To przykre, ale tak właśnie wygląda prawdziwa Polska. Ludziom z mniejszych miast obiecuje się gruszki na wierzbie, a kiedy przychodzi co do czego, to po wyborach się o nich zapomina, bo w sumie po co sobie nimi głowę przejmować. To nic, że nie mają gdzie pracować, duszą się od smogu, nie mają jak dostać się do większego miasta. Ważne, że we właściwy sposób zagłosowali, nic inne nie jest ważne.