inka
-
Do tej pory myślałam, że nikt, tak jak Stephen Hawking nie potrafi objaśnić zwykłemu dyletantowi zawiłości astrofizyki i tajemnic wiedzy. A tu, proszę.
Książka „Pierwsze światło” to propozycja podróży po Wszechświecie wraz z Emmą Chapman, badaczką Kosmosu, ekspertką astronomii, pracownikiem naukowym. I to bardzo przystępna wszystkim wyprawa. Spieszę uspokoić. To nie studyjny wykład o początkach życia, gwiazdach, czarnych dziurach i teoriach czekających na potwierdzenie. To już było. I trafiło do akademickich podręczników. Autorka (z zamieszczonego zdjęcia wyglądająca raczej na rozbawioną nastolatkę, a nie panią profesor) z dużą swobodą operuje nawet najbardziej skomplikowanymi pojęciami, często zamieszcza w tekście odniesienia do osobistych doświadczeń (chociażby przebytej sepsie, kolekcji pluszaków, zakładaniu ogródków warzywnych, czy gotowaniu obiadu bożonarodzeniowego) i przybliża warsztat pracy (własny i innych badaczy) oparty na nowoczesnym sprzęcie i rewolucyjnych metodach. Co więcej, nie brakuje tutaj ironii i żartu, a to niespotykane raczej w hermetycznie zamkniętych środowiskach. Jednym słowem „Pierwsze światło” jest publikacją popularnonaukową, przystępną umysłom humanistycznych, która dzięki licznym obrazowym odniesieniom sprawia czystą przyjemność czytania i delektowania się treścią. A przecież rzecz dotyczy odpowiedzi na odwiecznie dręczące ludzkość pytania: jak to wszystko powstało? Co było na początku i kiedy? Skąd się wziął kosmos, planety, gwiazdy i inne zjawiska?
Do tej pory porywająco o tym wszystkim można było poczytać przeważnie w literaturze sf. Teraz dostęp do trudnych zagadnień astrofizycznych i astronomicznych może mieć każdy. A gdyby komuś nie wystarczyło jedenaście rozdziałów zagadek, propozycje pogłębienia zagadnień znajdzie w przypisach na końcu książki odsyłających do dalszych pozycji. Duży plus także za krótkie podsumowania rozdziałów. To dobry pomysł, by pozyskana wiedza ugruntowała się i uporządkowała. Udziela się również ekscytacja autorki, dzięki której „Pierwsze światło” nie nuży. Autorka stosuje pytania retoryczne, podtrzymujące zainteresowanie, np. „”Czyż to nie ekscytujące?”, bezpośrednie zwroty do czytelnika oraz obiecuje: „będzie się działo”.
Punktem wyjścia do zrozumienia mechanizmów działania Wszechświata uczyniła Chapman zagadnienie światła. I to ono otwiera w pierwszym rozdziale cały przewód. Fakt, wykresy widma promieniowania słonecznego i tajemnicze wzory lekko przerażają, ale to tylko początkowe wrażenie. Bo już w następnej części o III populacji gwiazd akcja się rozwija. Rozdział trzeci „Mały wybuch” zaczyna się od „gołębia albo może od kilku gołębi” i dotyczy ekspansji, rozszerzania Wszechświata. Bardzo ciekawy sposób potraktowania teorii znanej z podręczników. Chwila przerwy na relaks szarych komórek i skok do „Chmury gazu, której się poszczęściło”. Jednym słowem, jako wstęp, skromna anegdotka z życia codziennego autorki, a potem niepostrzeżenie omówienie kolapsu grawitacyjnego z zastosowaniem symboliki wieloryba. Niemal bezboleśnie przekraczamy połowę książki.
Rozdział piąty to teorie o ciemnej materii, szósty nawiązuje do „gwiezdnych żłobków” i fragmentaryzacji gwiazdozbiorów. Rozdział siódmy to lekkie zaskoczenie. Otóż Emma Chapman, w młodości marzyła o zawodzie archeologa, a nie astrofizyka (chociaż jedno i drugie na „a”). Pozornie dwie odległe dziedziny, a jednak… podróżowanie w czasie to punkt wspólny. Podobne są nawet metody badawcze! I tylko autorka zdolna była porównać Wszechświat do pudełka z kolorowymi piłeczkami. O ile łatwiej zrozumieć Kosmos.
W dalszej części pracy możemy przeczytać o metodach i narzędziach badawczych, związku sztuki Szekspira „Romeo i Julia” z erą rejonizacji (specjalność samej autorki), a także o znanych i nieznanych niewiadomych, które czekają na odkrycie; udowodnienie lub obalenie. I w tym wszystkim ciekawość badacza. Euforia i olśnienie naukowe. Dla autorki „Pierwszego światła” to „Czas na show”. I nie mamy powodu, po lekturze książki, w to wątpić.