Pani M
-
„Richard wydawał się okropnie samotny po śmierci swojej żony Nicole. Rebecca chciała pomóc. Teraz mieszka w nieskazitelnym domu Nicole i pociesza pogrążoną w smutku pasierbicę. Zaczęła żyć życiem swojej przyjaciółki.
Czy niezależna Nicole na pewno była szczęśliwa w swoim pozornie doskonałym związku? A może czuła się w nim jak w więzieniu? Rebecca podejrzewa, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje”.
Widziałam wiele bardzo pozytywnych opinii na temat tej książki. Jaki to nie jest zapierający dech w piersiach thriller, jak to on nie wciska w fotel, jakie emocje towarzyszą ludzie w trakcie czytania i jak to ich zaskoczył finał. Ja nie podpiszę się pod żadnym z tych stwierdzeń. Powiem tak, mnie ta książka bardzo, ale to bardzo przypominała jeden z nowszych filmów Guillerma del Tora, nie chcę tutaj zdradzać, o których chodzi, bo od razu zdradzę wam główny zwrot akcji, ale w sumie nie zgadzał się tylko czas i miejsce akcji, a i pewna relacja między bohaterami była trochę inna.
Od momentu, gdy w powieści miał miejsce pewien ślub, zapaliła mi się w głowie lampka, która przywołała ten film i już wiedziałam, jakie będzie zaskoczenie i o co z tym wszystkim chodzi. Nie pomyliłam się. Spełniły się wszystkie moje założenia na temat bohaterów i tego, w którą stronę zmierza ta fabuła.
Żeby było jasne, to nie jest pełnokrwisty thriller. W sumie na jego elementy trzeba się trochę naczekać. Przez sporą część powieści mamy do czynienia z romansem/powieścią obyczajową, w której bohaterów nie byłam w stanie polubić. Tu nie było komu kibicować. Nawet gdyby wszystkich coś zjadło, nie byłoby mi żal. Chociaż może i rozumiałam motywacje Nicole, kiedy pojawiały się przebitki na nią i niespecjalnie potępiałam jej zachowanie, bo mogłabym się zachować podobnie, ale to nie zmienia faktu, że nawet ona nie była w stanie uratować dla mnie tej książki.
Może gdybym nie miała na koncie setek przeczytanych thrillerów, może gdybym nie widziała wspomnianego przeze mnie filmu, podeszłabym do książki inaczej. Trudno to stwierdzić, ale w tym momencie mogę powiedzieć tylko tyle, że dostałam odgrzewane kotlety i to niespecjalnie dobrze przyprawione.
Nie byłam w stanie uwierzyć w bohaterów. Od samego początku coś w nich mi nie pasowało. Jedna z bohaterek od samego początku mi nie pasowała. Na dodatek nie zgadzała się jedna kwestia dotycząca jej. Przy czym to mogło zostać zmienione w wersji po korekcie, ja czytałam tę przed i to od razu zapaliło mi lampkę w głowie, że coś tu jest nie halo. Moje zboczenie zawodowe dało o sobie znać, pracuję jako korektor i takie rzeczy od razu rzucają mi się w oczy. Mam nadzieję, że to zostało poprawione, bo jeśli nie, to wnikliwy czytelnik od razu się połapie, że na tę postać trzeba uważać.
Muszę jednak przyznać, że autorka ma lekkie pióro, więc nie mogę powiedzieć, że męczyłam się w trakcie czytania. A że dostałam niezbyt dobrze przyprawione odgrzewane kotlety to już inna sprawa.
Jeśli podobnie jak ja macie za sobą multum thrillerów i kryminałów, to obawiam się, że odbijecie się od tej książki z hukiem. Tak samo jak ja. W przeciwnym przypadku możecie zaryzykować, może jest to powieść dla was. Dla mnie to niestety ogromne rozczarowanie.
Ocena 3/6