MB
-
Znamy się od jakiegoś czasu i wiecie, że nie znoszę przeintelektualizowania; w ogóle, a w książkach zwłaszcza. Podziwiam oczywiście ludzi za ich szeroką wiedzę i jeszcze większą umiejętność skorzystania z niej w sytuacjach właściwych… To całe cytowanie fragmentów czyjejś twórczości, sypanie jak z rękawa nazwiskami, tytułami… imponujące. Ale to uznanie równoważy często rozczarowanie konceptem i jego finalnym kształtem. To deprymujące dla mnie jako czytelnika, że tak rzadko - coraz rzadziej - udaje się komuś stworzyć piękną (o)powieść z głębszym sensem. Zalewa nas nadprodukcja książek, w których wręcz na siłę doszukujemy się konkretnego przekazu i wartości ich ładunku (bo skoro oczywisty nie istnieje, to przecież niemożliwe, żeby nie było go w ogóle). I tu wkradają się mądre słowa: groteska, surrealizm albo Wydawnictwo Pauza (pardon, musiałam). To wszystko otwiera nam wrota do rozważań quasi filozoficznych, a ja zawsze wtedy mówię pas.
Nie mam nic ciekawego do powiedzenia o tej książce. Nieciekawego też nieszczególnie wiele, bo po prostu uważam, że w finalnym rozrachunku jest słaba. Nafaszerowanie jej trupem (wiadomo, mało kto nie lubi trochę krwi i potu) wcale sytuacji nie ratuje. Jest ona jak ten pociąg z Tuwimowskiej „Lokomotywy”: „I pełno ludzi w każdym wagonie, A w jednym krowy, a w drugim konie, A w trzecim siedzą same grubasy, Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy. A czwarty wagon pełen bananów, A w piątym stoi sześć fortepianów, W szóstym armata, o! jaka wielka! Pod każdym kołem żelazna belka! W siódmym dębowe stoły i szafy, W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy, W dziewiątym - same tuczone świnie, W dziesiątym - kufry, paki i skrzynie, A tych wagonów jest ze czterdzieści, Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.”. Bo ten fragment: „Już ledwo sapie, już ledwo zipie, a jeszcze palacz węgiel w nią sypie”, to bardziej o mnie w trakcie lektury.
Skoro ja jestem niewydolna recenzencko [za dużo za słabych książek ostatnio i po prostu żem ze sił opadła była (sic!)], to pozwolę sobie spozirnąć (a jakże) na to co mądrzejsi o mnie, o mocniejszym zdrowiu psychicznym i wytrzymalszej konstrukcji nerwowej, o rzeczonym portreciście sądzą. Najczęściej w recenzjach tej książki pojawia się jeden wspólny mianownik: surrealizm. No tak, jest tu takowo. Tylko zawsze stawiam sobie pytanie po co ktoś pisze. Tutaj nawet nieszczególnie wiem do kogo, bo bardziej niż do zwykłej Kowalskiej Autor chyba dyga w stronę krytyków. Oni znajdą tam (podążając za Wojciechem Szotem) „bawiące konwencje i konstrukcje”(https://zdaniemszota.pl/3469-recenzja-wojciech-chamier-gliszczynski-portrecista-psow). Ja się umordowałam po stokroć brnąc przez portrecistę. Ale z Panem Szotem to my w odbiorze literatury mamy nie po drodze :) No to patrzę co inni sądzą o książce. Kinga Dunin: „całość została przeładowana eseistycznymi, filozoficznymi i pseudofilozoficznymi męczącymi dywagacjami” (https://krytykapolityczna.pl/kultura/czytaj-dalej/kinga-dunin-czyta/scibona-llosa-chamier-gliszczynski/). Jest! (myślę sobie)… jest bratnia dusza przynajmniej w tym jednym momencie krótkim. To googluję dalej. I znalazłam Autorkę recenzji, pod którą podpisuję się obydwiema rękami.
Z osłabienia po lekturze nie wykrzesałabym z siebie tych trafionych wypunktowań, dlatego podrzucam Wam fragment, a do lektury całości (recenzji, nie książki) zachęcam po stokroć: „Wkładanie bohaterom w usta dialogów, mających wyraźny charakter rozważań filozoficznych, jest zbyt dosłownym podejściem do tematu (…). Często nie współgra również z ogólnym charakterem powieści. Kontrast między fabułą na pograniczu koszmaru sennego i dywagacjami na temat pochodzenia zła bywa zbyt duży (…). Czytelnik już wplątuje się w surrealistyczną konwencję powieści, zaczyna dostrzegać i doceniać gorzką stronę prezentowanego humoru, gdy nagle pojawia się kilkustronicowy, dosłowny dialog filozoficzny. Później napięcie budowane jest od nowa, aby po jakimś czasie znów gwałtowanie opaść” – Katarzyna Branowska w recenzji dostępnej tu: https://rewers.xyz/koszmarny-zaklad-fotograficzny/ Pani Branowska z ust mi to wszystko wyjęła.