Kozel
-
Kiedy jeszcze przed lekturą przeglądałam informacje o pierwszej części trylogii autorstwa Krzysztofa Beśki, znalazłam sporo recenzji, których autorzy odnosili się do skojarzeń z Danem Brownem. Rzeczywiście, jest to całkiem zasadny tok myślenia, zważywszy, że „Ornat z krwi” przynależy do powieści sensacyjno-kryminalnych umiejętnie wykorzystujących historyczną przestrzeń fabularną. Osobiście jednak częściej w czasie czytania przywoływałam w głowie Pana Samochodzika, czyli ulubionego bohatera mojego dzieciństwa, choć w bardziej dorosłym wcieleniu. To w moim wydaniu bardzo duży komplement.
W „Ornacie z krwi” znajdziemy właściwie wszystko, czego można by oczekiwać po książce tego typu. Jest i zbrodnia, i tajemnica, dla której rozwiązania trzeba będzie cofnąć się w przeszłość, i dynamiczna akcja pełna zwrotów, a także wyraziści bohaterowie. Dodatkowo dochodzą do tego kwestie uczuć postaci występujących w powieści oraz kilka realiów pracy archeologicznej i dziennikarskiej. Trzeba przyznać, że Krzysztof Beśka zmontował to wszystko w spójną i bardzo intrygującą całość.
Główni bohaterowie „Ornatu z krwi” to dziennikarz Tomasz Horn oraz Ewa Rimmel, archeolożka. Ich spotkanie ma charakter dość przypadkowy, jednak prowadzi do wspólnego, choć wynikającego z różnych perspektyw zaangażowania w prace prowadzone w konkatedrze świętego Jana w Kwidzynie. W toku działań archeolodzy odkrywają w świątyni trumny, w których znajdują się szczątki wielkich mistrzów zakonu krzyżackiego. Niestety, wkrótce po sensacyjnym odkryciu w niewyjaśnionych okolicznościach znika profesor Krasiński, szef grupy archeologów, a później umiera proboszcz. To dopiero początek zdarzeń, których źródła – jak się okazuje – należy szukać w odległej historii.
Właściwie te historyczne odniesienia zwiastuje już początek książki, w którym Beśka nawiązuje do śmierci wielkiego komtura, do początków chrześcijaństwa na ziemiach pruskich oraz przemian z tym związanych. Czytelnik, dzięki ciągłemu przeplataniu współczesności i przeszłości, dość szybko orientuje się, o co chodzi w całej opowieści, nie przeszkadza to jednak w pełnym zaangażowaniu w zdarzenia. Jest dynamicznie, momentami bardzo sensacyjnie, a miły akcent stanowią – podobnie jak u wspomnianego przeze mnie wcześniej Zbigniewa Nienackiego – anegdoty i podania dotyczące m.in. świętego Wojciecha, wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego Wernera von Orselna czy braci Mikołaja i Andrzeja Koperników.
Jeśli chodzi o część historyczną, mam jednak kilka zastrzeżeń. Przede wszystkim fragmenty odnoszące się do przeszłości nie są przedstawiane chronologicznie, co w sumie jest raczej normą przy książkach tego rodzaju, opartych dodatkowo o zasadę konstrukcyjną, w której prezentowana jest raz historia, raz współczesność. Za każdym razem na początku opisywany rok zostaje co prawda odnotowany, mimo wszystko jednak brakuje mi uporządkowania. Taki chaos nie jest w żaden sposób umotywowany fabułą. Druga kwestia to język. Wyszak, Niedamir i inne postaci przywołane z roku 997 z pewnością nie mówią chociażby minimalnie podobnie do tego, jak powinni. Ich sposób wyrażania się jest typowo współczesny, a wtrącane dosłownie co chwilę zdanie „Nie może to być” nie jest wystarczające jako zabieg stylizacyjny. Być może to szczegół, dla mnie jednak dość ważny.
„Ornat z krwi” składa się z dość krótkich, kilkustronicowych rozdziałów. Każdy z nich to inny czas bądź inne miejsce, co sprawia, że brakuje mi trochę fabularnego spięcia tych wszystkich obrazów. Skoki w czasie wybijają nieco z rytmu. Na szczęście jest na tyle dynamicznie i ciekawie, że można autorowi ten drobny mankament wybaczyć. Na uwagę zasługuje także dokładność topograficzno-geograficzna, dzięki której z pewnością książkę Beśki znakomicie będzie się czytało przy mapie.