MyCoffeeBooks
-
Książka „Gdy powrócił spokój” Anety Krasińskiej to trzecia i zarazem ostatnia odsłona losów trojga przyjaciół - Marceliny, Magdy i Emila. Tym razem głównym bohaterem opowieści jest ten ostatni. Wraca w rodzinne strony, by rozwikłać zagadkę z przeszłości i raz na zawsze rozgonić dręczące go demony. Czy jednak po tylu latach uda mu się dociec prawdy o zabójstwie swojego przyjaciela z czasów szkolnych?
Aneta Krasińska już na dobre wpisała się w kanon polskich pisarek obyczajowych. Zadebiutowała w 2014 roku i nie przestaje tworzyć. Na swoim koncie ma 10 powieści obyczajowych. Jest również znaną lokalną działaczką społeczną a także prowadzącą warsztaty pisania dla dzieci „Pisaninka”. To moje pierwsze spotkanie z tą autorką. I nie ukrywam, że byłam tej książki niezwykle ciekawa.
Już od pierwszych stron poznajemy bohatera dobrze znanego z poprzednich dwóch części - Emila. Wraca do Polski po kilkuletniej nieobecności. Mimo, iż za granicą miał świetnie płatną pracę i pozornie całkiem udane życie, postanowił wrócić w rodzinne strony. Wszystko to, co budował z mozołem, runęło jak domek z kart. Nie miał więc wyboru. Konieczność odnalezienia dręczących odpowiedzi jest dodatkowym motywatorem. Gdy współpracujący z Emilem prywatny detektyw znajduje kolejne ślady, bohater jest pewien, że musi wrócić i zamknąć pewien rozdział w swoim życiu.
Powrót do rodzinnych stron zbiega się ze zjazdem absolwentów lokalnego liceum. Wszyscy deklarują, że spotkają się na tym wydarzeniu. Wśród nich będzie również zabójca najlepszego przyjaciela głównego bohatera. Kto nim jest i jak potoczą się dalej losy bohaterów? Podpowiem- lekko wybuchowo. Ale skoro to obyczajówka, to możecie być pewni, że wszystko skończy się dobrze.
Przyznam szczerze- książka kompletnie mnie nie porwała. Początkowo miałam problem z ogólnym rozeznaniem się w sytuacji i bohaterach. Jednak to zrzucam na karb mojej niewiedzy- nie przeczytałam poprzednich części z tego cyklu. Czytelnik zostaje wrzucony tu na głęboką wodę, polecam więc zacząć od pierwszej części pt. „Gdy opadły emocje”.
Pomijając już te kwestie, miałam wrażenie, że do połowy książki nic tam się zwyczajnie nie dzieje. Ot, Emil wraca samolotem do Polski. Z lotniska odbiera go Marcelina. Rozmawiają. Przyjeżdżają do mieszkania Marceliny. Jedzą obiad. Brakowało tu literackiej lekkości. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego środek ciężkości opowieści został postawiony akturat na te aspekty. Czytelnik traci czujność i po prostu zwyczajnie zaczyna się nudzić.
Akcja książki nabiera tempa mniej więcej w połowie. Powoli wszystkie elementy układanki składają się w jedną całość. I odpowiedź na pytanie, kto jest zabójcą, staje się w końcu jasna. Zadawnione spory z czasów licealnych odzywają się jeden po drugim. Dawni koledzy sprawują ważne funkcje w miasteczku, niekoniecznie chcąc, by prawda wyszła na jaw. Mam jednak wrażenie, że autorka nie mogła się zdecydować, czy pisze obyczajówkę czy też…kryminał.
Przeczytanie książki zajęło mi jeden wieczór. Napisana prostym, przystępnym językiem, sprawia, że z pewnością należy do literatury lekkiej. Nie jestem jednak pewna, czy przyjemnej. Z mojego osobistego punktu widzenia bowiem było męcząco. Narracji zabrakło lekkości i finezji tak ważnej w literaturze obyczajowej, a dialogi dobiły resztę. Zastanawiam się, czy odbiór tej opowieści byłby inny, gdybym pokusiła się o przeczytanie całej trylogii. Jednak przyznam szczerze, raczej się na to nie skuszę. Książkę oceniam na 4.