Pani M
-
„Korpomisie to moja kolejna książka. Może najważniejsza. Na pozór jest to historia z korporacji, ale tylko na pozór, bo moje książki mają zawsze swoje drugie i trzecie dno, a tak naprawdę starają się pokazać, jak to wszystko działało i działa. Dotyczy to zarówno tzw. realnego socjalizmu, jak wielkich korporacji, czyli władzy i pieniędzy. Młody, ambitny miś Bombo bardzo chce osiągnąć sukces, a to, jak wiemy, w misiowym społeczeństwie, proste nie jest”.
Na początku muszę przyznać się do tego, że nie miałam żadnych oczekiwań w stosunku do tej książki, a nawet pomyślałam, że to będzie dość trudna, może nawet i zła, lektura. Drogi Panie Autorze, jeśli przeczyta Pan ten tekst, to chcę Pana za ten tok myślenia przeprosić i przyznaję się publicznie, że srogo się pomyliłam. Skąd moje niezbyt dobre nastawienie do książki? Przeważnie przejeżdżałam się na tego typu historiach, porzucałam je w połowie, mając poczucie zmarnowanego czasu. Z satyrami niekoniecznie mi po drodze, bo ich autorzy nie są w stanie zaoferować mi niczego, co by mnie zainteresowało. Tym razem było inaczej.
Ta z pozoru prosta bajka dla ludzi dorosłych wali prawdą w twarz. Trudno nie przyznać autorowi racji w wielu kwestiach. Powiem tak – po lekturze tej książki jestem niemal załamana tym, w jakich czasach przyszło mi żyć. Naszymi czasami rządzi pieniądz. Przyzwoitość powoli odchodzi do lamusa. Konsumpcjonizm jest wszechobecny. Rynki manipulują nami. Można być dobrym człowiekiem z sercem na dłoni, ale władza i pieniądze bardzo szybko mogą kogoś takiego pozbawić wszelkich zasad moralnych. Liczy się kasa, nic poza tym. Egoistom w życiu jest lepiej.
Postać misia Bombo mnie przeraziła. Nie wiem, czy chciałabym spotkać go na swojej drodze i liczę na to, że sama nigdy się nim nie stanę. Byłam kiedyś o krok od zostania korpomisiem i w sumie dobrze, że nie zeszłam na tę drogę, bo raczej nie byłabym na niej szczęśliwa. Rozmowa kwalifikacyjna jak na jakieś rządowe stanowisko, kombinowanie, podkopywanie dołków pod innymi, manipulowanie… Nie, to zdecydowanie nie dla mnie. Wolę mieć mniej, ale być człowiekiem, a nie maszynką do robienia kasy.
Przerażające jest to, że nic nie wskazuje, aby opisany przez autora obraz rzeczywistości miał się zmienić. Z lękiem dopuszczam do siebie myśl, że ta historia za paręnaście lat nie straci zbyt wiele na swojej ważności. Może nawet będzie lżejszą wersją tego, co się będzie działo.
Książka pod płaszczykiem bajki zmusza do przemyśleń. Każe zastanowić się nad samym sobą. Spojrzeć w głąb siebie i zapytać „kim jestem? Czy chcę dalej żyć w takim świecie?”. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej opowieści. Uważam, że autorowi satyra się udała i mam nadzieję, że komuś da do myślenia.
To nie jest książka, którą można czytać sobie w autobusie czy w poczekalni u lekarza. Lepiej zaszyć się z nią w domowym zaciszu i przemyśleć dobrze to, co autor ma do powiedzenia. Bo to ważne. Jeśli chcecie przekonać się, w jaki sposób Marek Żak opisał rządzące światem mechanizmy i korporacyjne życie, zachęcam do lektury. Uważam, że nie będzie to czas zmarnowany. Tylko pamiętajcie o tym, że nie jest to książka dla dzieci, choć okładka może zmylić. Najmłodsi raczej niewiele tu dla siebie znajdą.