Lew Kanapowy
-
Moje wrażenia na temat tej książki zacznę od bardzo płytkiego, ale nie oszukujmy się, bardzo istotnego faktu – ma piękną okładkę. Romantyczną, daleką od wulgarności, mimo sceny pocałunku na pierwszym planie, z malowniczym zamkiem na tle górskiego krajobrazu. Pani Elizo Luty, świetna robota!
Tak, jestem podła i oceniam po okładce. Bilans takiego podejścia to zwykle pół na pół – raz się sparzę i zmarnuję kilka dni życia na gniota w kolorowym papierku, innym razem będę zachwycona. Tym razem za spektakularną oprawą, która mnie przyciągnęła, kryła się bardzo miła niespodzianka.
To moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, dlatego też nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać poza tym, ze będzie to babskie romansidło o schodzeniu się, rozstawaniu i dawaniu sobie drugich i trzecich szans. Prolog mocno mnie zniechęcił – jest w nim patos górnolotnych „złotych myśli”, marudna egzaltacja i nieco tandetna scena ulegania namiętnościom w szpitalnej toalecie. Nie brzmi za dobrze, nieprawdaż? Całe szczęście, że ta wyrwana z kontekstu scena w pewnym momencie się urywa i przychodzi czas opowiadania historii od początku, do końca. I jest dużo lepiej.
Warto wspomnieć już na samym początku, że jest to wyjątkowo rozbudowana opowieść. Główną bohaterkę – Norę – poznajemy już we wczesnej młodości (a dzięki wspomnieniom mamy również wgląd w jej dzieciństwo), dzięki czemu obserwujemy w jaki sposób kształtuje ją środowisko i życiowe dramaty, a sama bohaterka nabiera dzięki temu głębi i realizmu. Wraz z nią podejmujemy odważne decyzje i przeżywamy moralne dylematy. Bo życie nie szczędzi Norze ani tragicznych wydarzeń, ani emocjonalnej huśtawki.
To faktycznie poruszająca historia podążaniu za marzeniami, które okazuje się nie być tak łatwe, jak to przedstawiają w bajkach. Mimo, że książę na białym koniu naprawdę kocha z całych sił. Opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie. O przeżywaniu żałoby i radzeniu sobie z gnębiącymi wyrzutami sumienia. O prawdziwych rodzinach, gdzie więzy krwi tak naprawdę nie są ważne. O ukrywaniu się w dziecięcym świecie fantazji i strachu przed dorosłością. O dziecinnych dorosłych i nad wyraz dojrzałych dziewczynkach. O odnajdywaniu wewnętrznego spokoju i strachu przed jego utratą. O małych dramatach codzienności i o wielkiej odwadze pozwalającej się z nimi zmierzyć.
I przede wszystkim o zaborczości. O tak wielkim strachu przed samotnością, że przeważa on nad marzeniami i szczęściem ukochanej osoby.
To nieustanna walka marzeń z poczuciem winy, samoświadomości z niską samooceną.A wszystko dzieje się na tle pełnego studenckiego i festiwalowego życia Edynburga stanowiącego opozycję dla zabitej dechami dziury w Stanach Zjednoczonych, z której wywodzi się Nora. Okazuje się jednak, że zmiana miejsca zamieszkania, nawet tak diametralna, nie wystarczy, by odmienić życie. Wszystkie zmiany muszą zacząć się w nas.
I to prawda, że pod koniec cała intryga robi się już mocno tendencyjna, ale czy to nie właśnie o to chodzi w tego typu książkach? Żeby towarzyszyła nam lekka irytacja na bohaterów, którzy uparcie uciekają przed szczęściem i pewność, że mimo wszystko w końcu na siebie trafią? I będą żyli długo i szczęśliwie.