Morrigan
-
Więc jak to w końcu jest z tym ocenianiem książki po okładce? To przejaw braku rozsądku czy prosta metoda pozwalająca zaoszczędzić czas? Zawsze przychylałam się do tej pierwszej opinii, jednak muszę przyznać, że w przypadku powieści Małżeństwo ze snu jeden rzut oka na okładkę dostarcza nam wszystkich informacji na temat fabuły. Jest ona - piękna i niewinna - oraz on - przystojny i zaintrygowany jej osobą. O takiej właśnie parze pisze Julia Quinn. I właściwie o niczym więcej.
Cecilia Harcourt zostaje sierotą, ale nie jest to jedyne nieszczęście, które przygotował dla niej los. Ponieważ wkrótce do rąk Cecilii trafia list z bolesną informacją, że jej brat Thomas został ranny podczas wojny w koloniach, kobieta ma powody, by z niepokojem spoglądać w przyszłość. Młoda panna, która mieszka sama, bez żadnej przyzwoitki - oto idealny temat do niewybrednych komentarzy i plotek. Aby ratować swoją reputację, a jednocześnie uniknąć ślubu z podłym kuzynem, Cecilia udaje się w podróż do Ameryki Północnej. Ma nadzieję odszukać Thomasa i pomóc mu w powrocie do zdrowia. Nieoczekiwanie odnajduje jednak innego mężczyznę - Edwarda Rokesby'ego, przyjaciela jej brata - który od jakiegoś czasu jest nieprzytomny. Postanawia się nim zaopiekować, ale żeby móc dotrzymywać mu towarzystwa, musi uciec się do ryzykownego kłamstwa.
Książka określona została jako romans historyczny, ale jego historyczność ogranicza się do osadzenia akcji w czasach wojen kolonialnych, o których wspomina się bardzo rzadko i bardzo pobieżnie. Tło historyczne właściwie nie istnieje. O ile niczego nie przeoczyłam, w tekście ani razu nie pojawia się nawet pełna data, a więc nie wiemy, w którym roku mają miejsce opisywane sytuacje, wiadomo jedynie, że chodzi o osiemnasty wiek. Można odnieść wrażenie, że autorka zdecydowała się wybrać okres z odległej przeszłości tylko po to, by móc ubrać główną bohaterkę w suknię do kostek i przedstawić ją jako wstydliwą dziewicę, marzącą o dzielnym, doświadczonym rycerzu, któremu odda się bez reszty w zamian za dożywotnią opiekę.
Fabuła jest niemal całkowicie przewidywalna, naprawdę łatwo domyślić się nie tylko zakończenia, ale i większości wydarzeń, które mają miejsce "po drodze". Wypowiedzi i monologi wewnętrzne bohaterów również nie dostarczają żadnych niespodzianek, ponieważ charaktery postaci nie są zbyt skomplikowane. Nie liczyłam na powieść trzymającą w nieustannym napięciu - w końcu trudno oczekiwać od romasu tego samego, czego wymaga się od kryminału - jednak miałam cichą nadzieję, że historia Cecilii i Edwarda będzie przynajmniej poruszająca, że zaangażuje mnie emocjonalnie. Pod tym względem bardzo się zawiodłam, bo losy głównych bohaterów są zbyt proste, by mogły wzbudzić we mnie uczucia, które powinny towarzyszyć lekturze romantycznych utworów.
Oczywiście to, o czym piszę w powyższym akapicie, może być postrzegane zarówno jako wada, jak i jako zaleta recenzowanej publikacji. Jeżeli ktoś poszukuje wiarygodnej i niebanalnej historii o miłości, opowieści, która zapada w pamięć i zmusza albo przynajmniej zachęca do refleksji, będzie raczej rozczarowany Małżeństwem ze snu. Jednak dla tych, którzy potrzebują lekkiej, nieskomplikowanej książki do czytania po wyjątkowo ciężkim dniu albo w podróży - książki, która ma dostarczyć jedynie krótkotrwałej rozrywki - powieść Julii Quinn ma szansę okazać się strzałem w dziesiątkę. Zdaję też sobie sprawę, że ludziom o romantycznym usposobieniu ta pozycja może wydać się bardziej wartościowa niż mnie, więc jeśli jesteście niezwykle uczuciowi, spróbujcie - może znajdziecie w tej historii coś, czego ja nie dostrzegłam.