Małgorzata Pawlak
-
Zaczęło się od morderstwa. Nieszczęsną ofiarę uprowadzono z jej domu, skazano na podstawie poszlak, zabito z zimną krwią, bynajmniej nie szybko, a następnie pocięto na kawałki. I chyba nikt po niej nie zapłakał - w końcu była tylko rybą, w dodatku drapieżną. Pewnie nie muszę dodawać, że jej zabójcy - załoga statku, należącego do lorda Glenarvana i on sam - pozostali bezkarni. Ale nie martwcie się - krew pechowego rekina nie popłynęła na próżno. Pośród jego szczątków znaleziono bowiem butelkę z tajemniczymi listami, zapisanymi w trzech językach. Dokumenty te służyły informacją każdemu, kto chciał poznać los niejakiego kapitana Granta, którego okręt zatonął dwa lata wcześniej. Dowiedziawszy się, co spotkało tego zacnego żeglarza, jego dzieci (wraz z kilkorgiem zaangażowanych w sprawę dorosłych) wyruszyły w podróż, by odnaleźć i uratować rozbitka.
Liczne niebezpieczeństwa, niespodziewane odkrycia, zmylone tropy, odwiedziny w kolejnych, niezbadanych krainach, poznawanie nowych, niekoniecznie przyjaźnie nastawionych ludzi - w Dzieciach kapitana Granta znajdziemy wszystko, czego można się spodziewać po dobrej powieści przygodowej i podróżniczej. Miłośnicy geografii, którzy sięgną po tę książkę, na pewno nie będą mieli powodu do narzekań - tekst jest pełen informacji z tej dziedziny; nie da się również przeoczyć ciekawostek historycznych. Autor bez wątpienia miał nie tylko olbrzymią wyobraźnię, ale też bardzo rozległą wiedzę, którą potrafił wykorzystać w swojej twórczości.
Nie bez powodu Juliusz Verne należy do klasyków literatury fantastycznej. Jego dzieła, które czytało się i wciąż czyta niemal na całym świecie, wywarły wpływ na kolejne pokolenia pisarzy, a tak zwanym zwykłym śmiertelnikom zapewniły inteligentną rozrywkę, szczególnie cenną w czasach przed pojawieniem się telewizji i Internetu.
Nie wiem, czy wypada krytykować styl tak uznanego twórcy, jednak nie sposób nie zauważyć, że o losach dzielnych członków misji ratunkowej opowiada w sposób, który może nieco nużyć. Akcja Dzieci kapitana Granta toczy się raczej powoli. Choć powieść obfituje w przygody - także bardzo niebezpieczne, które powinny budzić grozę - czyta się ją bez gwałtownych wahań pulsu.
Jeśli chodzi o głównych bohaterów, mogą wydawać się nieco przerysowani, trochę zbyt szlachetni, zbyt odważni, zbyt uprzejmi. Nietrudno domyślić się, że intencją autora było pokazanie ludzi pod każdym względem godnych naśladowania i oddzielenie dobra od zła bardzo grubą kreską, zapewne na użytek młodych czytelników, jednak przez to postacie tracą na wiarygodności. Ale może wcale nie chodziło o wiarygodność?
Na okładce znajduje się informacja, że książka jest lekturą dla klasy szóstej. W obecnie obowiązującym wykazie lektur nie znalazłam jednak tego tytułu i szczerze mówiąc, nie byłam tym rozczarowana. Kiedy myślałam o dwunastolatkach, którzy będą zmuszeni do przeczytania tej powieści, nie widziałam w wyobraźni rozpromienionych twarzy, a raczej posępne spojrzenia, marsowe miny, kpiące uśmiechy. Myślę, że większość współczesnych szóstoklasistów nie byłaby w stanie znieść olbrzymiej ilości opisów serwowanej przez Juliusza Verne'a. Kto wie, może niektórzy nastolatkowie jednak podejmą wyzwanie, z własnej, nieprzymuszonej woli i dla własnej satysfakcji?
Dzieci kapitana Granta, podobnie zresztą jak dwie pozostałe powieści wchodzące w skład tak zwanej dużej trylogii Vernowskiej, nie budzą dziś takiego zachwytu jak kilka dekad wcześniej, jednak wciąż mają sporą wartość jako niepozbawiona humoru historia o zamierzchłych czasach, w których obowiązywały obyczaje zupełnie inne od dzisiejszych, o morzu, które zachęcało marzycieli do dalekich podróży i o ludziach, którzy zawsze wiedzieli, jak należy postąpić.