Pani M
-
Poprzednia powieść autorstwa Agnieszki Jeż i Pauliny Płatkowskiej, czyli Nie oddam szczęścia walkowerem średnio przypadła mi do gustu. Nieco irytowały mnie bohaterki i ich rozmowy, ale postanowiłam dać autorkom jeszcze jedną szansę. Tamta książka to był w końcu ich debiut literacki i liczyłam na to, że z czasem nieco podszlifowały swój warsztat i ta część będzie ciekawsza od poprzedniej. Tak się jednak nie stało.
Jagoda i Malina zaczynają wieść w miarę szczęśliwe życie. Liczą na to, że burzowe rozstania mają już za sobą i teraz mogą liczyć na spokój. Wymieniają między sobą maile i opisują to, co aktualnie dzieje się w ich życiu. Mają przy boku ukochanych mężczyzn, nowy dom i dobrą pracę. Sielanka jednym słowem. Mnie jednak ich opowieści nie przekonały i nawet nie wiem, jak zakończyła się książka, nie udało mi się dotrwać do końca.
Niesamowicie drażniła mnie wymiana maili między bohaterkami. Gdybym ja dostała od kogoś taką epopeję w jednym mailu, padłabym po przeczytaniu dwudziestu zdań. Nie przemawiały do mnie te wiadomości. Nie wiem, czy napisałabym coś takiego do swojej przyjaciółki. Sama w połowie straciłabym wątek. Jeszcze to zmienianie tematu w trakcie konwersacji... Jestem polonistką z wykształcenia, ale nie rozmawiam językiem poetów ze znajomymi. Śmieszyło mnie to, w jaki sposób odmieniano imiona dzieci. Jeremek rozłożył mnie na łopatki. Matyldzia też mnie rozbawiła, ale już nie tak bardzo. Do samych imion Jeremi i Matylda nic nie mam, ale te zdrobnienia... Zirytowało mnie to, że autorki między sobą wyśmiewały się z innych imion. Nie wiem, co złego jest w Adrianie i nie widzę powodu, by się z tego imienia wyśmiewać. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale Adrian bardziej pasuje do większości nazwisk niż Jeremi.
To miała być lekka lektura, a tymczasem nieziemsko się z nią męczyłam. Rozmowy wydawały mi się strasznie naciągane, bohaterki mnie irytowały. To, co działo się w ich życiu, z czasem coraz mniej mnie interesowało. Nie podeszłam do tej powieści z negatywnym nastawieniem, ale teraz nieco żałuję tego, że dałam autorkom jeszcze jedną szansę. Ich powieści raczej nie są dla mnie i nie sądzę, bym kiedykolwiek jeszcze po jakąś sięgnęła. Dwie w zupełności mi wystarczą.
Od razu mówię, że to, że mnie się ta książka nie spodobała, nie znaczy, że wy macie przed nią uciekać z krzykiem i spalić ją na stosie. Nie, nic z tych rzeczy. Podejrzewam, że ta książka znajdzie spore grono odbiorców, głównie kobiet, bo mężczyźni nie znajdą tutaj nic dla siebie i lektura może ich tylko zirytować momentami. Jeśli znacie poprzednią powieść autorek, spodobała się wam, sięgnijcie po kontynuację. Będę się cieszyć, jeżeli przypadnie wam do gustu i będziecie mieć więcej frajdy podczas czytania niż ja. Do mnie ta książka nie przemówiła i porównanie jej do Bridget Jones jest jak dla mnie mocno przesadzone, ale podejrzewam, że na niektórych ten zabieg marketingowy zadziała.
Pamiętajcie tylko o jednym, jeśli chcecie przeczytać tę książkę, sięgnijcie najpierw po Nie oddam szczęścia walkowerem. W przeciwnym wypadku możecie się czuć nieco zagubieni podczas lektury i nie wszystkie wątki będą dla was zrozumiałe. Lepiej poznać tę historię od początku.