Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Szklany Tron Tom 5 Imperium Burz

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 17 votes
Akcja: 100% - 24 votes
Wątki: 100% - 28 votes
Postacie: 100% - 29 votes
Styl: 100% - 29 votes
Klimat: 100% - 30 votes
Okładka: 100% - 25 votes
Polecam: 100% - 22 votes

Polecam:


Podziel się!

Szklany Tron Tom 5 Imperium Burz | Autor: Sarah J. Maas

Wybierz opinię:

To Read Or Not To Read

No i to mi się podoba!

 

Na pewno zdążyliście zauważyć, że uwielbiam serię Szklany tron, ale jedynie dwa pierwsze tomy. Dziedzictwo ognia okazało się dla mnie wielkim rozczarowaniem, a Królowa cieni została przereklamowana na dziesiątą stronę. Zajmiemy się najnowszą powieścią Sary J. Maas czyli Imperium burz. Pierwsze zdanie, to nad zdjęciem, już sugeruje, że nie posypią się iskry wściekłości i zawodu. Przynajmniej nie w tym sensie.

 

W Szklanym tronie poznaliśmy Cealenę Sardotien, groźną zabójczynię Adarlanu, która dopiero co została wybawiona przez księcia z ciemnych otchłani kopalni soli i zmuszona podstępem do wzięcia udziału w turnieju na Królewskiego Obrońcę. Akcja serii postępuje i w tej chwili nie ma ona kompletnie nic wspólnego z tymi początkowymi wydarzeniami, a jednocześnie jest oparta na nich w stu procentach i cały czas się do nich odnosi.

 

Aelin Galathynius rozpoczyna zbierać siły do walki ze złowrogim Erawnem. Dziewczyna w końcu jest gotowa na odzyskanie swojego królestwa i zamierza włożyć całe serce w zwycięstwo. Czy jej się to uda? ... Każda kolejna informacja byłaby niewybaczalnym spoilerem, więc na tym poprzestanę.

 

Imperium burz zaczęło się bardzo dobrze. Irytujące mnie wątki z wiedźmami zaczęły nabierać większego sensu już w Królowej cieni, ale to dopiero tutaj wszystko się wyjaśniło. Po co one tam były nam potrzebne i dlaczego przez blisko dwie książki wytrącały mnie z równowagi? Paradoksalnie w Imperium rozdziały o Manon czy Elide były dla mnie najciekawsze, najwięcej tam się działo i najlepiej mi się je czytało. Bo w końcu wszystko zaczęło się łączyć i składać w logiczną całość!

 

Piąta część Szklanego tronu jest specyficznym tworem. Przez 700 stron autorka przygotowuje bohaterów do wojny. Aelin wraz z Rowanem, Aedionem i Dorianem próbuje odzyskać szacunek i sprawić, by ludzie zaczęli brać ją na poważnie jako przyszłą królową państwa, o które trzeba zawalczyć. Jednak co tu jest nietypowe to fakt, że Maas chyba pierwszy raz nie postawiła na jeden główny wątek kulminacyjny, kończący całą powieść. W Imperium burz co kawałek mamy opisane wydarzenia chwytające za serce. Gdy akcja zwalnia tylko na chwilkę, za dwie strony znowu coś się dzieje. Myślimy, że możemy wziąć głębszy oddech, bo bohaterowie są bezpieczni, a tu się okazuje, że nie, bo rach ciach mach i znowu zaczyna się coś dziać. I tak cały czas. Jaki jest tego efekt? Siedzisz i przewracasz kolejne kartki, bo jak najszybciej chcesz się dowiedzieć, czy oni wszyscy tak naprawdę postąpili, czy to tylko żarty.

 

Za to ostatnie 150 stron... Nie wiem czemu myślałam, że skoro na każdym kroku mamy nagłe zwroty akcji, to że Maas nie zdoła zaskoczyć mnie końcówką. I jakże się myliłam. Dopiero tam autorka wyjaśnia wszystkie intrygi, każdy najmniejszy szczegół, który zdarzył się nie tylko w Imperium, ale też we wcześniejszych częściach. Powracają wspomnienia, wszystko jest interpretowane i rozkładane na czynniki pierwsze. Dlaczego wtedy ktoś odbył z kimś rozmowę, dlaczego dopuścił się takiego czynu i jakie jest usprawiedliwienie danej decyzji? I nagle się okazuje, że Maas nigdy nie stawia przecinka w złym miejscu. Nawet wprowadzenie postaci, która jest tylko tłem i wydaje się nie grać żadnej większej roli, nabiera nowego znaczenia. Tu nic nie jest takie, jak się wydaje. Czytasz i nie wierzysz w to, co czytasz. Autorka dosłownie wzięła sobie mój mózg do ręki i smarowała nim po ścianach. Myślisz, że wiesz, o co jej chodziło i jaki jej cel przyświecał? Wydawać ci się może, ale jesteś w wielkim błędzie.

 

Mój największy wniosek, jaki wyciągnęłam z lektury tej powieści? Już nigdy nie zaufam Sarze J. Maas. Raz oszukała mnie pod koniec Korony w mroku, gdzie na sam koniec spuściła na mnie wielką torpedę. A to, co zrobiła teraz, nawet się nie umywa do tamtego incydentu. Mój mózg wygląda jak po wybuchu bomby atomowej. Wszystko się rozpieprzyło i już nic nie będzie takie samo. W zakończeniu jestem jednocześnie bezwarunkowo zakochana, jak i mam przez nie ochotę krzyczeć, płakać i walić nogami w ścianę.

 

Teraz Szklany tron niebezpiecznie daleko wychyla się w stronę high fantasy w stylu Gry o tron, z którą widzę niebezpiecznie dużo wspólnego. Sama postać Aelin w tej części i jej chęć odzyskania tronu, którego jest prawowitą spadkobierczynią, zbieranie armii, pływanie na statkach i obcowanie z dziwnymi zwierzakami oraz władanie ogniem... przypomina wam to coś? Daenerys, brawo. Analogia między tymi dwoma bohaterkami nasuwa się mimowolnie, ale mimo to w powieści oprócz ogólnego zarysu, ich podobieństwo nie wysuwa się aż tak na pierwszy plan, jak mogłoby się to wydawać.

 

Zaletą konstrukcji fabuły na pewno jest fakt, że losy bohaterów podzielono na osobne wątki. Oprócz Aelin dostajemy rozdziały z perspektywy Elide, Manon, Doriana czy Aediona. Zanim wszyscy się ze sobą spotkają, minie trochę czasu. A nim to nastanie, każde z nich zdąży przeżyć swoje wspaniałe przygody.

 

Moje luźne spostrzeżenie, które dopiero przy lekturze tego tomu przyszło mi na myśl. Uwaga, mogą pojawić się spoilery. Manon jest dziedziczką Czarnodziobych, Dorian spadkobiercą Adarlanu, Rowan jest księciem, Elide także coś znaczy, Aedion to osobna historia, a sama Aelin walczy o tron. I wyobraźcie sobie, że oni wszyscy w pewnym momencie się ze sobą spotykają. Nagromadzenie królów na metr kwadratowy przekracza dopuszczalną normę.

 

Wspominałam już, że nie gra mi związek Aelin z Rowanem, prawda? Dalej utrzymuję swoje zdanie. Rowana bardzo lubię i nic do niego nie mam, ale po prostu nie widzę tych dwoje razem. A niestety wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek ich wspólnej życiowej drogi.

 

Jaka jest według mnie największa wada Imperium burz? Brak Chaola! I to totalny brak Chaola! Patrząc na wydarzenia mające miejsce w Królowej cieni, wszystko jest usprawiedliwione i zrozumiałe. I ja wiem, że autorka ma w planach napisać powieść o nim i tylko o nim, ale ja chciałabym obie te rzeczy i by jego wątek także był ujęty w Imperium. A tak to nie dość, że osobiście się nie pojawia w żadnej scenie, to jeszcze ledwo co o nim wspominają. Raptem pięć razy, pięć! Tak, liczyłam.

 

Oprócz tej małej, co ja mówię, wielkiej! niedogodności z powodu braku Chaola, Imperium burz to wspaniała książka, która sprawiła, że odzyskałam wiarę w sens tego cyklu. Ten tom jest po prostu epicki. Dużo zawirowań, tajemnic i intryg. Gwarantuję wam przeżycie emocjonalnego rollercoasteru. Nie jest się w stanie przewidzieć następnych posunięć autorki. Można jedynie z pokorą przyjąć to, co wymyśliła. I albo być na nią złym za perfidne zagrania, albo płakać z rozpaczy nad utraconymi nadziejami.

Pabottyro

„Nawet gdy ten świat stanie się już tylko szeptem pyłu wśród gwiazd, nadal będę cię kochać.”

 

Nad Erileą gęstnieją czarne chmury. Erawan zbiera swoje złowrogie siły, by zadać światu ostateczny cios. AelinGalathynius staje z nim do walki, by bronić królestwa i swoich bliskich. Dla Aelin droga do tronu Terrasenu dopiero się rozpoczęła. Młoda królowa cały czas poznaje swoje dziedzictwo i uczy się swojej magii. Im więcej jej używa, tym bardziej przekonuje się, jak potężny jest ogień krążący w jej żyłach.

Ale wie, że toczącej się wojny nie wygra w pojedynkę. Są przy niej przyjaciele i ukochany Rowan, lecz to nadal za mało wobec mocy Erawana. Nadszedł czas szukania sprzymierzeńców. Kto odpowie na wezwanie królowej Terrasenu?

Dla Aelin nie ma już odwrotu, świat, który zna, chwieje się w posadach pod naporem sił ciemności. Wrogowie otaczają ją ze wszystkich stron, w szranki poza Erawanem staje także legendarna, bezlitosna królowa Fae, która najwyraźniej ma wobec Aelin własne plany... Kiedy gra toczy się o tak wysoką stawkę, trzeba umieć poświęcić to, co najcenniejsze. Czasami jednak cena za zwycięstwo okazuje się zbyt wysoka...

 

„Czy można marzyć o czymś więcej od życia nieograniczonego prętami klatki?”

 

Sarah J. Maas to autorka znana na całym świeci. W sumie nie ma co się dziwić, skoro piszę się w TEN sposób. To typ autora, którego jednocześnie się kocha i nienawidzi, który gra na emocjach czytelnika w możliwie najgorszy sposób i wychodzi z tego obronną ręką. Naprawdę podziwiam ją. Mogę powiedzieć, że w pewnym sensie jest moim guru, bo światy, które stworzyła są świetne. (Gdyby ktoś pytał, wolę serię „Szklany Tron”.) Z każdą koleją książką zaskakuje mnie coraz bardzie, ponieważ już myślę, że nic mnie nie zadziwi, a tu proszę, bach! (Cios skuteczny niczym te zadawane patelnią w „Zaplątanych” hahha). Tak więc, skoro już wiecie o moim zauroczeniu twórczością autorki, sprawdźcie co sądzę na temat jej najnowszej powieści.

 

„To wcale nie takie trudne. Wiesz, oddawanie życia za przyjaciół.”

 

Może zacznę od oprawy graficznej. Jak zwykle okładka idealnie komponuje się z poprzednimi tomami i jest naprawdę świetna. (Przyznam się Wam, że bardziej podobają mi się okładki z USA od tych z UK, ale co zrobić…) Książka, choć jest naprawdę opasłym tomiskiem, bo liczy sobie aż ponad 850 nie rozkleja się i nawet wygodnie się ją czyta. Wielkim plusem również jest nowy styl literek tytułu. Brawa dla wydawnictwa, ponieważ te pozłacane z czasem się wycierały i tytuł znikał :(

 

Moim zdaniem „Imperium burz” jest jeszcze lepsze od swojej poprzedniczki. (Wydawało mi się, że nie jest to już możliwe, a proszę…) Spytacie – dlaczego? Cóż możemy tu znaleźć wiele intryg, politycznych gierek i balansowanie na granicy życia i śmierci. Tajemnica goni tajemnicę, a ogrom złożoności opowieści zachwyca. Poza tym mamy wyjątkowych bohaterów i wspaniały, magiczny, dopracowany świat. Wow!

 

„Myślę, że miłość powinna uszczęśliwiać. (…) Miłość powinna prowadzić do tego, że stajesz się kimś możliwie najlepszym.”

 

Zacznę może od bohaterów. Czytałam sporo niepochlebnych opinii o Rowanie… Ludziom nie podoba się, że się zmienił, że zatracił swoją twardość charakteru, swoją „rowanowatość” i stał się cieniem samego siebie, podporządkowując się Aelin. Cóż, ja mam na ten temat nieco odmienne zdanie. Owszem Rowan rzeczywiście się zmienił. Stał się „spokojniejszy”, to chyba dosyć dobre słowo. Jednak choćby nie wiem co się działo, uwielbiam go. Jest moją ulubioną postacią z całej serii i będę go bronić „do ostatniej kropli krwi”! Mam jednak wrażenie, że Maas bardzo zdawkowo i po łebkach potraktowała jego związek z Królewską Suką. Zdecydowanie więcej uwagi poświęciła nowym związkom. Tu pani Maas dostaje ode mnie minusa!

 

„Wszedłbym w samo serce płonącego piekła, by cię odnaleźć.”

 

Wielkim zaskoczeniem okazała się natomiast postać Doriana. Przyznam się, że odbierałam go jako uległego i pozbawionego charakteru „cieniasa”. Owszem, miał swoje momenty, jednak wciąż byłojakieś „ale”. W „Imperium burz” okazał się cudowny. Jasne, nigdy nie można mu było odmówić inteligencji, teraz jednak jego przenikliwość, odwaga i nieustępliwość zbiły mnie z nóg.

 

Coraz bardziej lubię również Manon. W „Dziedzictwie ognia” jej wątki mnie irytowały i tylko czekałam aż się skończą. Teraz jednak naprawdę ją doceniam. Dziedziczka Czarnodziobych zyskiwała powoli moją sympatię, podobnie zresztą jej sabat. W Imperium burz kupiły mnie już całkowicie.

 

Pojawił się również ktoś „nowy”. <3 <3 <3 Fenrys<3 <3 <3 Ach… Koleś jest naprawdę mega! Uwielbiam jego teksty, cięte riposty, żarty, no biorę go w całego! Domagam się zdecydowanie większej ilości rozdziałów właśnie z nim! Świetna postać.

 

„Lęk przed utratą może cię zniszczyć równie skutecznie jak sama utrata.”

 

Należałoby również napomknąć o bohaterze przez bardzo wielu uwielbianym i wychwalanym niczym Rowan i porównywanym właśnie do Whitethorna(pamiętajmy jednak, że ideał i prototyp jest tylko jeden). Chodzi mi o Lorcana. Naprawdę nie rozumiem fenomenu tej postaci. Mnie osobiście bardzo, ale to bardzo działa na nerwy! Mam wrażenie, że była trochę stworzona na siłę. Intuicja mi mówi, albo wręcz krzyczy, że będzie to bohater, który pod wpływem miłości się nawróci i obierze właściwą drogę. O nie, dla Lorcana 3 razy NIE!

 

Krótko o pozostałych: Aelin i Lysandra się nie zmieniają, Gavriel zyskuje sympatię i współczucie, Elide zaskakuje, a Aedion wkurza. Abraxos jak zwykle jest niezastąpiony – słodka, wielka bestia.

 

Styl Maas jest już chyba wszystkim znany. Jednak kilka słów chyba nie zaszkodzi. Osobiście bardzo go lubię. Nie ma zbędnych opisów, ani słów z kosmosu. Bogate słownictwo jest świetnym dopełnieniem niesamowitej historii. Historii, która podbija serca. Łezka kręci się w oku, ciśnienie podskakuje co kilka stron, a małe zawały są na porządku dziennym.

 

„Strach to kara śmierci.”

 

„Imperium burz” jest niesamowicie złożoną i dopracowaną historią. Bohaterowie zmagają się z różnymi problemami i próbują sobie z nimi radzić na wszelkie sposoby. Wielokrotnie przeżywałam małe zawały. Sarah J. Maas jest mistrzynią w tworzeniu intryg, kreowaniu historii, niespodzianek i… łamaniu serc.

 

Wiedziałam, że dostanę kawał dobrej historii, jednak w najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że otrzymam taką niesamowitą przygodę z tyloma wątkami, z powiązaniami z przeszłością, z tajemniczymi przepowiedniami.

 

Podsumowując – „Imperium burz” to genialna książka i wręcz trzeba się z nią zapomnieć. Ja z niecierpliwością czekam na kolejną część, choć jestem rozczarowana, że Maas zdecydowała się na przedstawienie historii Chaola. Naprawdę liczę na to, że pojawią się wątki rozgrywające się po „Imperium burz”, bo zakończenie, które zgotowała nam autorka jest straszne!

Zaczytana

Dzisiaj chciałabym wam opowiedzieć o książce niezwykłej, przepełnionej magią, wywołującej dużo, naprawdę dużo emocji, oraz całkowicie pochłaniającej. Mowa tu o „Imperium burz”, czyli już piątym tomie cyklu „Szklany tron” autorstwa Sarah J. Maas. Już na wstępie przyznam, iż jest to moja ulubiona autorka fantastyki i z tego powodu chyba nikogo nie zdziwi mój zachwyt jej twórczością. Uwierzcie mi jednak na słowo , owy zachwyt jest w stu procentach uzasadniony.

 

Zważając na fakt, iż spróbuję opowiedzieć wam o książce w taki sposób, aby recenzja była pozbawiona spoilerów, będę musiała uniknąć bezpośredniego przytaczania wydarzeń. Mam nadzieję, że mimo tego zrozumiecie o co chodzi. Zacznijmy od krótkiego wprowadzenia do piątej części (UWAGA, wymagana znajomość poprzednich tomów, tej książki nie da się czytać jako osobnej historii).

 

Aelin z każdym kolejnym dniem staje się coraz silniejsza, a jej władza nad magią dopracowana. Dziewczyna u swego boku ma księcia fae oraz najbliższych przyjaciół, a walka o tron Terrasenu dopiero się rozpoczyna. W brutalnym, pozbawionym litości świecie musisz stać się drapieżnikiem, inaczej sam zostaniesz ofiarą. Młoda królowa nie cofnie się przed niczym, a teraz nadszedł czas, by poszukać sojuszników. Kto opowie się po jej stronie? Czy walka z ciemnością i złem niesie ze sobą wysoką cenę?

 

Jeśli do tej pory czytaliście chociaż połowę dzieł Maas, to doskonale zdajecie sobie sprawę, jak znakomite cliffhangery oraz zwroty akcji potrafi ona stworzyć. Podczas lektury niejednokrotnie zostajemy zaskoczeni, czasami „stłamszeni i wypluci”. Niezwykle trudno jest wyjaśnić fenomen tego zjawiska, jednak wśród czytelników zarówno Szklanego tronu, jak i Dworów nie jest niczym zaskakującym mieć książkowego kaca po skończeniu dzieła. Dlaczego? Ponieważ te książki są rewelacyjne!

 

Fenomenalne postacie, sposób ich wykreowania to po prostu mistrzostwo, cała gama charakterów, dobrych, złych, pradawnych, magicznych. Każdy bohater jest inny, nie ma mowy o powtarzalności. Moje serce jest w całości oddane Rowanowi, księciu fae, jednak inni bohaterowie męscy również robią wrażenie – Aedion, Dorian… To po prostu bohaterowie, których chciałoby się poznać w rzeczywistości. Aelin dla odmiany to taka typowa bohaterka typu… wybaczcie, ale inaczej się tego nie nazwie – badass. Dawniej znana jako Celeana, prawowita następczyni tronu to po prostu jedna z najlepszych bohaterek we współczesnej literaturze.

 

Jednak postacie to nie wszystko. Równie ważna jest fabuła. A w tej serii jest ona wyśmienita. Zacznijmy od magii. Kto jej nie lubi? Idźmy tym tropem. Ludzie, bestie, fae, wymyślne stworzenia żyjące tylko i wyłącznie dzięki magii. Co jest tak naprawdę głównym trzonem fabuły w tej serii? Walka o miejsce na tronie oraz władzę. Oczywiście nie brakuje też wątków miłosnych, a są one epickie. Nie żartuję.

 

„Imperium burz” to pełna akcji, magii oraz spisków piąta część bestsellerowego cyklu Sarah J. Maas. Nie ma obecnie osoby, która nie słyszała by o jej książkach lub nawet osoby, która chociaż jednej by nie czytała. Serdecznie ją polecam, ponieważ jest to obowiązkowy tytuł dla każdego fana fantastyki. Zwarta akcja, intrygi, miłość, magia, zabójstwa. Po prostu lektura znakomita.

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial