WięcejKsiążków
-
Czasem wstajesz rano i czujesz, że coś jest nie tak. Powietrze jest jakieś cięższe, słońce nie świeci tak ładnie jak zwykle, herbata nie jest już taka dobra, a głowa daje się niemiłosiernie w znaki po poprzednim wieczorze. I choć nie masz na co narzekać, czujesz ten niedosyt i bezcelowość swojego istnienia. Najlepiej by było, gdybyś wcale nie wyewoluował od małpy do homo sapiens sapiens.
Takie uczucia przejawia główny bohater "Autostopem przez Galaktykę", Artur Dent, dowiedziawszy się, o tym, iż jego (względnie) piękny dom ma zostać zburzony, by zrobić miejsce dla kolejnej autostrady. Zabawniejszym jest fakt, iż w przeciągu kilkunastu minut cała Ziemia przestanie istnieć, a Artur pozostanie jedynym ocalałym człowiekiem w Galaktyce. Do tej niezwykłej przygody przyczynia się ekscentryczny przyjaciel Artura - Fort Prefect, Betelgeuzańczyk przybyły na kulę ziemską w celu uzupełnienia informacji w przewodniku "Autostopem przez Galaktykę". W ostatniej chwili porywa głównego bohatera do baru, gdzie wypija cztery piwa, po czym jak gdyby nigdy nic oświadcza, że za moment wszystko pryśnie niczym mydlana bańka. W wyniku dynamicznych wydarzeń, bohaterowie trafiają na Vogoński statek galaktyczny i tak rozpoczyna się ich wielka przygoda autostopem.
Popełniłam wielki błąd, gdyż najpierw obejrzałam ekranizację z 2005 roku, a dopiero potem przeczytałam książkę, co wpłynęło na ogólny odbiór całości. Mimo tego fauxpas historia urzekła mnie. Sam pomysł już jest genialny, a humor Adamsa dodaje powieści tego "smaczku". Zdarzało mi nieraz podczas lektury tłumić śmiech spowodowany zabawnymi sentencjami czy absurdalnymi sytuacjami z jakimi muszą się zmierzyć bohaterowie. Wykorzystanie ręcznika jako uniwersalnej broni i przedmiotu, bez którego ani rusz w kosmosie, czy przedstawienie prezydenta Galaktyki jako postaci, która w rzeczywistości nie ma rządzić, lecz wręcz przeciwnie, odwracać uwagę od spraw istotnych swoimi wybrykami świadczy o niesamowitej kreatywności i oryginalności autora. Język nie jest ciężki, a całość została utrzymana w lekkim, żartobliwym tonie, pełnym absurdów, dziwactw i oczywistości. Z początku opowieść dłuży się, lecz akcja przybiera na tempie z każdą kolejną stroną.
Nie umiem rozstrzygnąć, który bohater bardziej przypadł mi do gustu - czy był to zdołowany prototyp robota z ludzkimi uczuciami imieniem Marvin, czy przyjacielski komputer Eddie z podwójną osobowością. Obydwie postacie są genialnie nakreślone przez autora. Eddie to kompletne przeciwieństwo Marvina - optymistyczny, zabawny, zawsze w dobrym humorze, wszędzie szuka przyjaciół. Chyba, że przełączy mu się tryb osobowości. Wtedy robi się zrzędliwy, zbytnio opiekuńczy i domaga się nieustającej uwagi, zupełnie jak kobieta ;)
Marvin z kolei nie chce nikogo widywać, każde zadanie go męczy, nie widzi sensu w swoim istnieniu. Szczególny nacisk kładzie na słowo prototyp. Przez to uważa, iż jest błędem naukowców, wybrykiem natury, czymś, co nie miało prawa bytu. Rozczula czytelnika kwestią : "Mam nadzieję, że nie psuję wam humoru...". Wewnętrzna ja, w każdym z takich momentów, wydawała z siebie dźwięk podobny do "Oooo", miała ochotę wsiąknąć w książkę i przytulić Marvina bardzo, bardzo mocno.
W książce brakowało mi momentami tempa, i być może, większej interakcji między bohaterami. Mam nadzieję, że akcja rozwinie się bardziej w kolejnych częściach. Trzeba również przyznać, iż twórcy filmu dość mocno "podkolorowali" opowieść. Poza tym małym mankamentem nie mam tej historii nic do zarzucenia. Była w stanie poprawić mi humor w najgorszych momentach, a w tych lepszych wywoływała salwy śmiechu. Dawno nie czytałam tak śmiesznej i lekkiej powieści. Serdecznie polecam każdemu czytelnikowi !
Mój ulubiony cytat : " - Jak się nazywasz ludzka istoto ?
- Dent. Artur Dent. - rzekł Artur.
- A więc chodź, zanim będzie za późno, Dentarturdent!""Dziś musi być czwartek - powiedział do siebie Artur, pochylając się nad piwem. - Nigdy nie mogłem się połapać, o co chodzi w czwartki."