Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

W Mrok

Opis:

Zbliża się premiera powieści „W mrok", drugiej po „Do światła" książki Andrieja Diakowa w ramach Uniwersum Metro 2033, wyczekiwanej nie tylko przez fanów literatury postapokaliptycznej, ale wszystkich wielbicieli dobrej literatury przygodowej. Tę prawdziwie mroczną opowieść będzie można kupić od 7 listopada.

 

Już dziś zapraszamy do zapoznania się z jej pierwszym fragmentem. Można go przeczytać samemu lub wysłuchać w niezapomnianej interpretacji Krzysztofa Gosztyły. Rozsmakujcie się w początkowych zdaniach i dajcie się uwieść tajemnicom petersburskiego metra.

 

Zapowiadamy liczne konkursy, które będą towarzyszyły każdemu publikowanemu fragmentowi. Jak zwykle postaraliśmy się o atrakcyjne nagrody: tym razem są to wyjątkowe zapalniczki benzynowe z nadrukowanym logiem serii Uniwersum Metro 2033. Ci z Was, którzy czytali „Do światła" znają wartość tego, zdawałoby się, niepozornego przedmiotu. A znalazł on też swoje miejsce w nowej książce Diakowa.

 

Ale to nie wszystko... Mamy jeszcze jedną niespodziankę: Z autorem przygód Tarana, Gleba, Giennadija i innych będzie można się spotkać w Lublinie w trakcie festiwalu Falkon 2012. Zaproszony przez wydawnictwo Insignis Andriej Diakow będzie gościem Falconu w dniu 24 listopada.

 

w-mrok-2

 

Wydawnictwo Insignis Media prezentuje
Projekt Dmitrija Głuchowskiego
„UNIWERSUM METRO 2033".
Andriej Diakow „W mrok"
z rosyjskiego przełożył: Paweł Podmiotko,
czyta: Krzysztof Gosztyła

 

FRAGMENT PIERWSZY

 

Z daleka dziwne zwierzę bardziej niż cokolwiek innego przypominało dryfujący okręt podwodny. Kawał ogromnej nieruchawej ryby, której dalekim krewnym był, sądząc z wszelkich oznak, wieloryb. Jednak jakiekolwiek podobieństwo do tego ostatniego znikało, gdy spojrzało się na pokraczną, przypominającą narośl płetwę na garbatym grzbiecie olbrzyma – wypisz, wymaluj kiosk okrętu podwodnego, który wypłynął na powierzchnię na zwiady.

 

Jeszcze do niedawna lewiatan czuł się na wodach Bałtyku beztrosko. Na wiele mil wokół nie znalazło się stworzenie zdolne przeciwstawić się jego sile i chwytowi miażdżących wszystko szczęk. Mutant głośno uderzył o wodę potężnym ogonem i wydał z siebie przeciągły basowy ryk. Bojowy zew poniósł się daleko, więznąc w białawej mgiełce, gdzieś na granicy widoczności.

 

Chociaż jedno zagrożenie jednak istniało... Gotowy, by powtórnie oznajmić całej okolicy o swoim przybyciu, morski drapieżnik wzdrygnął się, gdy z północy, niby w odpowiedzi, dobiegł ostry, wibrujący dźwięk. Mieszkaniec głębin zastygł na moment, jakby nasłuchując, i kiedy dźwięk się powtórzył, zatrząsł w oburzeniu całym swoim masywnym cielskiem, machnął na pożegnanie ogonem i skierował się ku głębinie.

 

Pomimo nędznych rozmiarów mózgu lewiatanowi wystarczyło poprzednie spotkanie z właścicielem dziwnego zawołania, by dobrze zapamiętać jedną prostą prawdę – tego rywala lepiej omijać z daleka. Potężnych rozmiarów bestia pływała wyłącznie na powierzchni, miała doskonale odporną na ciosy skórę, a na dodatek wypluwała z siebie rozżarzone, kłujące igiełki sprawiające niewiarygodny ból. Tracąc wtedy niemałą liczbę zębów i czując na własnej skórze ognisty oddech nieznanego wcześniej drapieżnika, lewiatan po raz pierwszy poczuł strach i teraz, ulegając zaprogramowanym przez naturę odruchom, szybko odpływał jak najdalej, by znaleźć sobie nowy, wolny teren łowiecki.

 

Ledwie w miejscu, z którego zbiegł mutant, uspokoiła się powierzchnia morza, kiedy opancerzony dziób gigantycznej metalowej konstrukcji przeciął ją, rozepchnął niczym olbrzymi pług, zostawiając po bokach równe wały spienionej, kotłującej się wody. Urywany sygnał syreny oznajmił rozpoczęcie dziennej zmiany. Zaszeleściły liny takielunku, z licznych pokładów stalowego tytana dobiegły żwawe przekleństwa marynarzy.

 

Pośród nagromadzenia niezliczonych nadbudówek, wind i lin z trudem dało się odgadnąć kształty pływającej platformy wiertniczej. Z czasem dawna maszyneria obrosła budami z desek, pomostami cumowniczymi, flotyllą wątłych łódeczek i teraz mogła uchodzić za wioskę rybacką na wysokim skalistym brzegu.

 

Babel szedł pełną parą na południe. Gdzieś z tyłu, na horyzoncie, pozostała wyspa Moszczny – skrawek ziemi, który stał się nowym domem dla tych, którzy mieli szczęście przeżyć Sądny Dzień i znaleźli w sobie wystarczająco dużo sił, by dalej żyć.

 

* * *

 

Dziadek Afanasij skrzywił się z niezadowoleniem, spoglądając na nowego, oddelegowanego do ich brygady remontowej przed samym rejsem. Chłopaczek w wieku jakichś piętnastu lat otwarcie się obijał, kręcąc się bezsensownie i nie próbując nawet włączyć się do pracy. Teraz też, zamiast zakasać rękawy i grzebać razem z pozostałymi w pokrytych smarem wnętrznościach starego diesla, Pietro wyciągnął zza ucha kolejnego skręta i zaczął się wspinać po trapie na górę, w kierunku wyjścia z maszynowni.
– Nie za dużo kopcisz, młody? – W głosie Afanasija pobrzmiewały nuty niezadowolenia.
– No, bo to mój tego... pierwszy rejs... Zerknę tylko na naszą wyspę i już wracam! – Chłopak przymilał się.
– Tylko szeby cię nie napromieniowało, podrószniku! – uśmiechnął się pod gęstym, prawdziwie huzarskim wąsem gruby mechanik Bergin, Szwed.
– Ale chyba nie było ostrzeżeń. Czyli na zewnątrz jest czysto. Ja tylko na momencik!
Pietro wdrapał się po kratownicowych schodkach, pociągnął za dźwignię drzwi i wyskoczył na zewnątrz. Dziadek Afanasij chrząknął z niezadowoleniem, spoglądając na pozostałych jakby chciał powiedzieć: „Młodzież, czego tu się spodziewać? Tylko im szumi w głowie...".
– To nic! Jeszsze się przysfyszai – odezwał się Szwed. – Chłopak ma łeb. Jak to się mówi... Daleko zajzie. Niech się... przepieprzy.
– Przewietrzy.
– Tak, tak! To właśnie chciałem pofiedzieć.
Siwy jak gołąbek brygadier krytycznie obejrzał wypatroszony agregat i machnął ręką.
– Dobra, panowie. Przerwa na papierosa.

 

Remontowcy zakrzątnęli się w kajucie w poszukiwaniu wygodnych miejsc do odpoczynku. Natychmiast w ruch poszły skręty, a cierpki aromat tytoniu zaczął łaskotać w nozdrza.

 

Umościwszy się na skrzynce z gwoździami, Afanasij wycierał usmarowane ręce szmatą i obserwował spode łba chudego nowicjusza. Ogólnie rzecz biorąc, w ich brygadzie było dwóch nowych. Pierwszy to wspomniany już Pietro, miejscowy chłopaczek, syn dorodnej kucharki z trzeciego bloku. Jej imienia, wskutek swojej starczej sklerozy, Afanasij nie pamiętał. Za to drugi... Drugim był jeden z „przybłędów". W ten lekceważący sposób koloniści przezwali emigrantów z petersburskiej kolejki podziemnej, którzy przybyli na wyspę pierwszym rejsem.

 

Widok, szczerze mówiąc, był żałosny. Przesiedleńcy trzymali się osobno. Wszyscy, jak jeden, byli roztrzęsieni, przybici. Blada skóra, znoszone ubrania. Oberwańcy i tyle. Kiedy zobaczyli przydzielone im baraki, kategorycznie odmówili zamieszkania w nich – przebywanie na powierzchni ziemi napawało ich przerażeniem, aż dostawali spazmów. Upatrzyli sobie piwnicę pod magazynem. I tam teraz siedzą niczym pustelnicy. Ci bardziej śmiali zaczęli oczywiście wyściubiać nos na powierzchnię i poznawać miejscowych. Tyle że na razie takich jest niewielu. Widać lekko im się w tym metrze nie żyło.

 

***

 

Druga część bestsellerowej trylogii Andrieja Diakowa z serii Uniwersum Metro 2033, projektu Dmitrija Glukhovsky'ego.

 

Poznaj dalsze losy stalkera Tarana i jego wychowanka, Gleba. Na oczach załogi pływającej platformy wiertniczej Babel mieszkańcy wyspy Moszczny giną straszną i niespodziewaną śmiercią. W ogniu eksplozji nuklearnej znikają ludzie, budynki i nadzieja na lepszą przyszłość. Śledztwo w sprawie wypadku spoczywa na barkach stalkera Tarana. Sytuacja komplikuje się przez niespodziewane zniknięcie jego przybranego syna Gleba. Mnożą się pytania, a droga do celu jest najeżona trudnościami. Odpowiedzi są bowiem ukryte w mroku – na samym dnie ludzkiej duszy.

 

***

 

Wydawnictwo Insignis Media prezentuje
Projekt Dmitrija Głuchowskiego
„UNIWERSUM METRO 2033".
Andriej Diakow „W mrok"

Z rosyjskiego przełożył: Paweł Podmiotko,

Posłuchaj fragment piąty

 

FRAGMENT PIĄTY

 

Sienna brzęczała niczym rozjątrzony pszczeli ul. Ledwie parę godzin wcześniej na stacji prowadzono ożywiony handel, a przez peron nie można było się przecisnąć między straganami i naganiaczami. Teraz jednak centralną strefę oczyszczono i rozstawiono w kręgu rzędy skleconych naprędce ławek. Przyjezdni karawaniarze z zainteresowaniem obserwowali pospieszne przygotowania, rozmawiając półgłosem i snując najbardziej nieprawdopodobne przypuszczenia. Wtórowała im też zaintrygowana zamieszaniem miejscowa ludność, jednak wkrótce pojawili się ponurzy żołnierze z wewnętrznej ochrony węzła handlowego Sadowa–Sienna–Spasska. Odsunęli gapiów na dalszy koniec stacji i raz-dwa otoczyli zaimprowizowane miejsce spotkania.

 

Przygotowaniami kierował przedstawiciel władz Siennej, Pantelej Gromow, zabawny człowieczek w wielkich staromodnych okularach i wysłużonym syntetycznym swetrze w romby. Uwijał się po peronie, wydając polecenia, a okulary co chwila próbowały mu się przy tym zsunąć z nosa. Mikrus wściekle odrzucał głowę do tyłu, umieszczając je z powrotem na miejscu, i krzyczał na podwładnych jeszcze głośniej, jakby próbując uzasadnić swoje dźwięczne i sugestywne nazwisko. Wystarczyło jednak, by pokazali się pierwsi goście, a Panteleja jakby ktoś odmienił. Rozpływając się w powitalnym uśmiechu, administrator pospieszył na spotkanie grupie posępnych, skromnie i schludnie ubranych mężczyzn. Alians Primorski... Jedno z najbardziej wpływowych ugrupowań w metrze. I chyba jedyne zdolne oprzeć się Imperium Wegan, rozciągającemu się w południowej części zielonej linii – poczynając od Planu i kończąc na peryferyjnym Obuchowie.

 

Nowo przybyli nie zdążyli się rozsiąść, kiedy z tunelu wychynęła delegacja z Technolożki. Poplamione smarem kombinezony, pasy z narzędziami... Tych facetów po prostu nie dało się z nikim pomylić. Mazuci byli znani wszędzie. Na ich wiedzy i mocach produkcyjnych opierała się duża część zamieszkanej kolejki podziemnej. Światło, wentylacja, paliwo... Za swoje usługi Technolożka brała niemało i po poziomie dostarczanego przez mazutów oświetlenia można było dokładnie ocenić zamożność tej czy innej stacji.

 

Mazuci zachowywali się swobodnie, dowcipkując półgłosem. Ulokowali się niedaleko delegatów Aliansu i spoglądali z zainteresowaniem na wegan, którzy schodzili już po schodach na stację. Ci, czyniąc zadość tradycji, przybyli w budzących u wielu przemożny wstręt, wymyślnych zielonych mundurach. Prawda, brakowało oczywiście jednego szczegółu – wysłannicy Imperium nie mieli w dłoniach zwyczajowych szpicrut. Całą broń gości skrupulatnie konfiskowano na posterunkach granicznych – zbyt różnorodne było towarzystwo zbierające się dziś w trójkącie stacji handlowych...

 

Wśród przybyłych trafiali się też przedstawiciele niezależnych kolonii. W tłumie mignęła wyblakła czapka milicyjna z otokiem – bałci przysłali swojego człowieka, by zasięgnął języka, co to za bajzel się wyprawia. Jakże sympatycznie wyglądał obok kudłatego, rozczochranego zbira z Kirzy, który uśmiechał się bezczelnie do sąsiada z linii całą swoją szczerbatą gębą! Szczegółowe przepisy obowiązujące na terytoriach wszystkich trzech stacji handlowego okręgu wymuszały na obu nieprzejednanych stronach zachowywanie neutralności. Parka niepozornych dendrofili z Pietrogradki z ożywieniem szeptała o czymś z Nikanorem, przywódcą Moskiewskiej. W kręgu znalazło się też miejsce dla grupy „towarzyszy" ze Zwiozdnej, jednak ci trzymali się osobno, skrzętnie udając, że to, co dzieje się wokół, kompletnie ich nie obchodzi.

 

Na samym skraju mignął brezentowy płaszcz mortusa. Niemożliwie dziwaczne typy, ale bez grabarzy w kolejce podziemnej nie dałoby się funkcjonować. Gnijące trupy w okolicy zamieszkanych stacji to ogniska chorób i pewny sposób na zwabienie szczurów. Zaś przy normalnym w metrze poziomie śmiertelności ogień w krematoriach mortusów nie gasł ani na chwilę.

 

Jako ostatni przybyli chodniki. Znaleźli miejsca jak najdalej delegatów Aliansu Primorskiego, spoglądając ze skrywaną nienawiścią na dawnych wrogów. Zbyt świeże były jeszcze wspomnienia o niedawnym konflikcie. Zbyt wiele utracili w tej krótkiej, lecz krwawej wojnie.

 

Człowieczek w wyliniałym swetrze po raz tysięczny poprawił ogromne okulary i podniósł ręce niczym dyrygent, prosząc zgromadzonych o ciszę. Gwar natychmiast ucichł. Przez chwilę wydawało się, że nawet lampy przestały brzęczeć jak przed rozpoczęciem koncertu.
– Panowie!
– Gdzie ty tu panów widzisz? – Od razu podniósł się jeden z komunistów, niemłody już facecik w mocno wytartej skórzanej kurtce. – Dawno wyginęli ci twoi panowie...
– Towarzysze! – poprawił się Pantelej.
– Syty głodnemu nie towarzysz! – wypalił automatycznie nalany typ w milicyjnej czapce i roześmiał się upojnie.
– Bracia, przyjaciele, koledzy! – Właściciel największych okularów świata zdenerwował się.

 

Teraz odezwało się jednocześnie kilka głosów. Audytorium poruszyło się niespokojnie i zaistniało niebezpieczeństwo, że zebranie zakończy się, choć się jeszcze na dobre nie zaczęło.
Mikrus rozejrzał się bezradnie dookoła, osuszył wilgotną łysinkę starannie złożoną na czworo chusteczką i nagle zerwał się z histerycznym wrzaskiem:
– No zamknijcie się wreszcie! Co to za przedszkole! Może wam, pokrakom, się życie przejadło? Bo mnie nie! No już, zamknijcie jadaczki, żywo!

 

Drobnemu administratorowi Siennej udało się widocznie zadziwić i zaintrygować gości. Tłumiąc wesołość, publiczność umilkła.
– Wszystkim wam wiadomo, że Rada zebrała się ostatnio trzy lata temu z powodu epidemii dżumy. Powód, dla którego wezwaliśmy was dzisiaj w trybie natychmiastowym, jest nie mniej poważny. – Pantelej zrobił efektowną pauzę, aż pochwycił znudzony wzrok smagłego delegata o wschodnim wykroju oczu, reprezentującego Azerki. – Naszym stacjom grozi atak gazowy.

 

Pod sklepieniem Siennej poniósł się echem gwar zaniepokojonych głosów. Nie czekając, aż publiczność znów się uspokoi, mikrus wskazał palcem gdzieś na rzędy słuchaczy i przekrzykując tłum, zawołał:
– Chciałbym oddać głos temu człowiekowi. Reprezentuje kolonię na wyspie Moszczny.

 

Wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy, przypatrując się drobnemu staruszkowi, który podniósł się z ławki. Przygarbiony dziadek Afanas poszurał na środek zaimprowizowanej areny z podniesionym czołem, patrząc wrogo na zbieraninę. Wzrok staruszka był lodowaty. Widownia naraz uspokoiła się, ucichła.
– Trudno mi mówić – zaczął ochrypłym głosem starzec. – Ale jeszcze trudniej milczeć... Komuś starczyło śmiałości, aby użyć na wyspie broni nuklearnej. Kolonia Moszcznego przestała istnieć...
Afanas zaciął się. W jego oczach zalśniła zdradziecka wilgoć. Głos pozostał jednak twardy.
– Załoga Babla, to wszystko, co ocalało z naszego ludu. Jesteśmy pokojowymi ludźmi i nigdy nie zazdrościliśmy tego, co do nas nie należy. Dlatego chciałbym zapytać was wszystkich. – Staruszek powiódł ręką po obecnych. – Za co? ZA CO?!
Ręka Afanasa zadrżała, twarz się wykrzywiła.

 

Na peronie zapanowała grobowa cisza. Delegaci spoglądali po sobie. Nikt nie decydował się przerwać milczenia, kuląc się pod ciężkim wzrokiem starca. Tylko wypielęgnowani Weganie, tłumiąc złośliwą wesołość lśniącymi rękawiczkami, ledwie zauważalnie się uśmiechali – cudze cierpienie budziło w nich niekłamany zachwyt.

 

Afanas opuścił rękę. Nie doczekawszy się odpowiedzi, ciężko westchnął i cicho mówił dalej:
– Jestem tu po to, żeby przekazać wam warunki załogi. Mamy dość sprzętu, żeby przedostać się na powierzchni do każdego szybu wentylacyjnego. Nie radzę też brać nas szturmem: amunicji i zdemontowanej z Babla broni wystarczy na każdego, kto zaryzykuje i będzie się pchać na Czkałowską. Macie tydzień, żeby znaleźć i wydać nam sprawców wybuchu. W przeciwnym wypadku na wasze stacje, wszystkie, bez wyjątku, zostanie wypuszczony iperyt.

 

FRAGMENT CZWARTY

 

w-mrok-4

 

Gleb poluzował sznurek i potrząsnął plecakiem. Na beton wysypały się zakurzone płyty gramofonowe. Na niektórych z nich zachowały się jeszcze na wpół zbutwiałe strzępy okładek. Te chłopiec pracowicie oczyszczał z resztek papieru i niedbale rzucał na stertę.
Taran siedział przy kuchennym stole, z zainteresowaniem obserwując przybranego syna. Od zakończenia tamtej dziwnej historii z Exodusem minął ledwie miesiąc, ale przez ten czas chłopiec okrzepł, nabrał sił i nawet mówił teraz z jakąś udawaną powagą. Stalker uśmiechnął się do własnych myśli i dalej patrzył, jak Gleb, zagryzając wargi, gorliwie nawleka winylowe krążki na kawałek drutu.
– Po kiego ci ich tyle? – Taran nie wytrzymał.
– Jutro przybywa karawana handlowa ogryzków. Cała Moskiewska świętuje! Robią z tego różne talizmany. Ładne. A w piwnicy wala się cała kupa krążków! Wymienię u ogryzków na kilka amuletów.
– Krążki... – fuknął stalker, wstając ze stołka. – Zaraz ci pokażę coś ciekawego.
Parę minut później ze składziku dobiegł łoskot spadających naczyń przemieszany z przekleństwami. Z głośnym brzęknięciem, uderzając o futrynę, na korytarz wyjechała pogięta emaliowana miednica. W ślad za nią, kichając od kurzu, wyszedł stalker, niosąc dziwne urządzenie. Gleb nie miał jeszcze do czynienia z takim sprzętem. Na dole drewniana lakierowana skrzynka, z boku krótka korbka, na górze wygięty metalowy kielich niewiadomego przeznaczenia.
Chłopcu od razu przypomniało się, że w podobnej maszynie ciotka Agata z Moskiewskiej mieliła farsz do wieprzowej kiełbasy. Od wspomnień o smakołyku natychmiast zaburczało mu pożądliwie w brzuchu, jednak stalker, jak się zdawało, nie zamierzał wykorzystywać zagadkowego sprzętu jako maszynki do mięsa. Zamiast tego ze sterty płyt winylowych wyciągnął na chybił trafił taką w lepszym stanie, przetarł powierzchnię rękawem i starannie umieścił ją na tarczy gramofonu. Gleb z zainteresowaniem obserwował manipulacje przybranego ojca, jednak kiedy z metalowego wnętrza urządzenia, poprzez szumy i trzaski, przebiły się pierwsze dźwięki gitary, wpadł w odrętwienie, w oczarowaniu wodząc wzrokiem za miarowymi obrotami płyty.
– Co to jest? – zapytał w końcu.
Ale stalker podniósł tylko palec do ust, nakazując synowi milczenie. Wkrótce do gitarowych treli dołączył przenikliwy młodzieńczy głos.
„Zasypia błękitny Zurbagan..." – zaintonował śpiewak nieoczekiwanym falsetem.
Taran wzdrygnął się, spoglądając ze zdziwieniem na adapter.

 

A za horyzontem huragan,
Z harmidrem i hukiem niesłychanym
Wyrusza w drogę do Zurbaganu...

 

– Też wybrałem... – Stalker skrzywił się. – Już myślałem, że będą Scorpionsi albo Metallica. A to wycie Presniakowa.
Ale Gleb słuchał piosenki uważnie i dopiero kiedy melodia ucichła, obrócił się do Tarana.
– Opowiedz mi o Zurbaganie, co?
– No... Wiesz przecież, że żaden ze mnie mistrz w trzepaniu ozorem. – Stalker zaczął ospale grzebać w winylach, starając się odczytać tytuły na wyblakłych etykietkach. – To jest ogólnie takie baśniowe miejsce... No... taka jakby legenda. Piękne miasteczko nad morzem... Ulice, mosty, kamienne nabrzeże... Port pełen statków... Jednym słowem miasto marzeń. Poszukam opowiadań Aleksandra Grina u tych paserów z Siennej. Jak się uda, to sam poczytasz i zrozumiesz.
– A dlaczego nad morzem? Przecież to miasto jest głęboko pod ziemią. Skąd tam woda?
Taran przestał grzebać w płytach i spojrzał uważnie na syna.
– Kto ci to powiedział?
Chłopiec zawahał się, zabawnie marszcząc zadarty nos.
– Wszyscy tak mówią...
– Gleb?...
Kiedy stalker mówił w ten sposób, przymilnie i lakonicznie, lepiej z nim było nie żartować, dlatego chłopak nie wytrzymał surowego spojrzenia przybranego ojca i szczerze powiedział:
– Taki katorżnik na Zwiozdnej mi opowiedział, że niby gdzieś głęboko pod metrem jest ukryte miasto Zurbagan. Wielkie, jasne, całe w kwiatach. I widno tam jest jak w dzień. I każdy ma swoje osobne mieszkanie. Wyobrażasz sobie, każdy! – Chłopak uśmiechnął się z rozmarzeniem, ale, dostrzegając napięte spojrzenie ojca, błyskawicznie spoważniał. – Rozumiem, że to tylko legenda, ale za to jaka piękna...
– Gleb – przerwał mu stalker. – Co ci mówiłem na temat katorżników?
– Ale wujek Pachom był tuż obok. Przecież wiesz, że z nim jestem bezpieczny i...
– A więc tak. Jak się dowiem, że samowolnie biegasz po tunelach, będzie lanie. Zapamiętaj. A Pachomowi muszę koniecznie powiedzieć, żeby gonił cię ze Zwiozdnej gdzie pieprz rośnie! Nie ma co się włóczyć wśród jakiejś hołoty!
Chłopiec zasępił się. Wizyty w szybie, który komuniści uparcie kopali, starając się dostać do Moskwy, należały do jego ulubionych zajęć. Kogóż to nie rzucał tam los! Dawne zbiry, kieszonkowcy, wszelkiej maści aferzyści... Chociaż zdarzali się też zwykli ludzie, którzy trafili tam przeważnie za długi. Komuniści cieszyli się z każdego – kajdany na nogi, łopaty w zęby i naprzód, rąbać drogę do jasnej przyszłości!
Wujek Pachom – ogromny, barczysty chłop, prawie równego wzrostu z Dymem – dość często przychodził na Zwiozdną. Jasna sprawa: miał poważny interes, czyli broń, a punkty handlowe nieomal w całym metrze. Nawet Mazuty uważają Pachoma za głównego konkurenta – za długo już i zbyt skutecznie para się handlem pukawkami. A skąd je bierze –jeden Bóg wie.
Rusznikarz znał Tarana nie tylko ze słyszenia: stalker uratował mu kiedyś życie. Na powierzchni, jasna sprawa... Tak więc była to bardziej niż przydatna znajomość. Pachom odnosił się z szacunkiem do Gleba, i to już od pierwszego spotkania. Nieraz rozpuszczał go, przynosząc mu rozmaite ciekawe rzeczy – a to jakąś książkę o broni, a to solniczkę z łuski po pocisku. A niedawno podarował mu prawdziwą gwiazdkę do rzucania! Wprawdzie chłopiec nie zapamiętał dziwnej nazwy, ale jakoś niezręcznie było się dopytywać – w końcu nie jest już dzieckiem, powinien takie rzeczy wiedzieć.
Teraz, widać, trzeba będzie zaczekać ze Zwiozdną, dopóki Taran nie zmięknie. A że zmięknie to pewne – nie potrafi zbyt długo być surowy, za bardzo go kocha. Niby stara się tego nie okazywać, ale Gleba niełatwo zwieść. Po pamiętnej wyprawie do Kronsztadu są teraz jak papużki nierozłączki. Chłopiec uśmiechnął się.
– Czego zęby suszysz, nicponiu? – Taran przestał już marszczyć brwi, pakował właśnie plecak na drogę. Paczka sucharów, puszka tuszonki, strzykawki z mętnym płynem...
Uwadze chłopca nie umknęło, że ojciec nagle zaczął się spieszyć. Widocznie poczuł nadchodzący atak choroby i nie chciał kłuć się przy synu. Przypadłość stalkera nasilała z każdym dniem. Jad diabła błotnego wciąż nadszarpywał mu zdrowie, a napady za każdym razem były cięższe i dłuższe. Surowica Wegan nie działała już tak skutecznie jak kiedyś i Gleb, obserwując ojca, niejednokrotnie dostrzegał, jak ten czasem pochmurnieje, sprawdzając zapasy drogocennego lekarstwa.
Taran wyekwipował się i skinął chłopcu na pożegnanie.
– No, bywaj! Czas na mnie. Przejmujesz dowodzenie. Do drzwi...
– Pamiętam przecież wszystko! – Gleb pokiwał głową. – Do drzwi nie podchodzić. Cicho siedzieć. Z broni nie strzelać. Długo cię nie będzie?
– A kto ich tam wie, co się u nich stało. Mazuty mówią, że coś nadzwyczajnego... Pójdę, rozeznam się. Myślę, że obrócę w jedną dobę.
– A nie mogę iść z tobą?
– Nie tym razem, Gleb. Nie ma potrzeby, żebyś słuchał, jak dorośli wujkowie się awanturują. Trzymaj się!
Stalker znieruchomiał w drzwiach. Odwrócił się na moment, uśmiechnął do syna i dał nura w mrok korytarza.
Drzwi się zatrzasnęły. Głucho zgrzytnęła stalowa zasuwa. Gleb wrócił do sterty płyt gramofonowych i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że z powodu nieobecności Tarana trzeba będzie odwołać nadchodzącą transakcję handlową z ogryzkami. No i dobrze! Za to dzięki tej „muzycznej maszynce do mięsa" dla krążków znajdzie się właściwsze zastosowanie!

 

Przeszedłszy zaledwie parę kroków ciemnym korytarzem, Taran osunął się pod ścianą i cicho, tak żeby Gleb go nie słyszał, zajęczał, nie mogąc opanować nieznośnego bólu. Igła strzykawki z charakterystycznym syknięciem weszła w mięsień. Stalker odruchowo zwinął się w kłębek, czekając, aż atak minie. Serce waliło mu jak oszalałe, na czole pojawiły się wielkie krople potu. Po raz pierwszy, odkąd pamięta, Tarana zakłuło w piersi – straszna choroba robiła swoje...

 

***

 

Premiera książki Andrieja Diakowa W mrok, najnowszego tomu w ramach projektu Dmitrija Glukhovsky'ego Uniwersum Metro 2033.

 

Od dziś w księgarniach do nabycia książka Andrieja Diakowa W mrok, wydana przez wydawnictwo Insignis Media w ramach projektu Uniwersum Metro 2033. W nowej książce Diakowa – drugim tomie trylogii rozpoczętej bardzo dobrze przyjętą powieścią Do światła – spotkacie znanych już Gleba, Tarana, Giennadija... oraz plejadę nowych, równie barwnych postaci.

 

Moszczny, niewielkiej wyspa w Zatoce Fińskiej, która niemal cudem przetrwała Katastrofę, teraz ginie w ogniu atomowego rozbłysku. Ktoś zdetonował ładunek, unicestwiając pokojową społeczność wyspy oraz nadzieje mieszkańców petersburskiego metra, by zamieszkać na powierzchni, w bezpiecznym od śmiercionośnej radiacji miejscu. Zagładę obserwuje załoga pływającej platformy wiertniczej, która – po pierwszym szoku – postanawia odnaleźć sprawców. Podejrzenie pada na mieszkańców metra, którzy otrzymują ultimatum: w ciągu tygodnia odnajdą i wydadzą sprawców zbrodni, albo sami podzielą los mieszkańców Moszcznego. Śledztwo zostaje powierzone stalkerowi Taranowi. Sytuację komplikuje zniknięcie Gleba, jego przybranego syna. Mnożą się pytania... Droga do prawdy jest trudna, odpowiedzi są bowiem ukryte w mroku – na samym dnie ludzkiej duszy.
Zapraszamy w mroki Uniwersum Metro 2033!
Uwaga! Wydawnictwo Insignis zaprasza fanów Andrieja Diakowa i Uniwersum Metro 2033 do Lublina na festiwal Falcon 2012. Po raz pierwszy Uniwersum będzie miało tam swoją reprezentację. W dniu 24 listopada w postapokliptycznym barze przy herbacie z samowara będzie można porozmawiać z Andriejem Diakowem, przymierzyć strój stalkera i uwiecznić się na fotografii.
Serdecznie zapraszamy!
Zapraszamy również do odsłuchania kolejnego fragmentu książki
http://www.youtube.com/watch?v=NNxsx13hOD0

 

***

w-mrok-2

 

Jak co roku wysłannicy wydawnictwa Insignis spotkali się z Dmitrijem Glukhovskym na targach książki we Frankfurcie. Dmitrij wyraził wdzięczność polskim czytelnikom za tak ciepłe przyjęcie jego projektu Uniwersum Metro 2033 i przekazał garść informacji na temat jego dalszego rozwoju. Okazuje się, że przyszłość Uniwersum maluje się bardzo optymistycznie. Jaki związek z Metrem 2033 ma Doktor Żywago i Lolita? Czego można spodziewać się w ramach projektu w najbliższym czasie? O tym wszystkim w krótkim materiale filmowym, nakręconym przez wydawnictwo Insignis.

 

http://www.youtube.com/watch?v=nKm8go-pVUg

 

Tym wszystkim, którzy czekają na W mrok Andrieja Diakowa, nową książkę w ramach Uniwersum, której premiera już 9 listopada, proponujemy drugi fragment powieści: Sceną jest pływająca platforma wiertnicza Babel. Marynarze prowadzą nieśpieszne rozmowy. Wtem coś zakłóca niemal idylliczny spokój.
Fragment również do posłuchania w mistrzowskiej interpretacji Krzysztofa Gosztyły.

 

http://www.youtube.com/watch?v=Ib79W5ZxOk4
Jak zwykle przygotowaliśmy konkurs, w którym nagrodami są wyjątkowe zapalniczki z charakterystycznym logo Uniwersum Metro 2033.

 

***

 

Druga część bestsellerowej trylogii Andrieja Diakowa z serii Uniwersum Metro 2033, projektu Dmitrija Glukhovsky'ego.

 

Poznaj dalsze losy stalkera Tarana i jego wychowanka, Gleba. Na oczach załogi pływającej platformy wiertniczej Babel mieszkańcy wyspy Moszczny giną straszną i niespodziewaną śmiercią. W ogniu eksplozji nuklearnej znikają ludzie, budynki i nadzieja na lepszą przyszłość. Śledztwo w sprawie wypadku spoczywa na barkach stalkera Tarana. Sytuacja komplikuje się przez niespodziewane zniknięcie jego przybranego syna Gleba. Mnożą się pytania, a droga do celu jest najeżona trudnościami. Odpowiedzi są bowiem ukryte w mroku – na samym dnie ludzkiej duszy.

Komentarze:

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Okładka wydania:

W Mrok

Additional Info:


Podziel się!


Oceń Publikację:

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial