Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Balsamiarka (2015)

Opis:

Śmierć babki uruchamia serię nieoczekiwanych zdarzeń, w wyniku których główna bohaterka – neurotyczka pozostająca pod wpływem apodyktycznej matki – podejmuje pracę w zakładzie pogrzebowym, gdzie poznaje z bliska fascynujący świat nieboszczyków. Ale zanim do tego dojdzie, przyjdzie jej przeżyć kilka kataklizmów i zyskać duże szanse na tytuł najbardziej pechowej dziewczyny w mieście.
W tej utrzymanej w szalonym tempie, pełnej nieoczekiwanych zwrotów podróży przez życie głównej bohaterce towarzyszyć będzie cała plejada dziwnych postaci, jak chociażby babka-mistyczka i marnotrawny ojciec, którego będzie musiała pogrzebać dwa razy, a także wysoce wykwalifikowany personel trupiarni.

 

 

„Najcelniejszą bronią bezbronnych bywa język – ten tu w swej błyskotliwej metaforyczności wchłania i oswaja wszystko, nawet perwersję i makabrę. Nie mogę oderwać się od tej książki. Jeżeli to, co inne, może być tak bardzo bliskie, to chyba jest. Stało się."
Karol Maliszewski - poeta, prozaik i krytyk literacki

 

"Poruszająca, dynamiczna, pazurzasta, miejscami zabawna. Uwikłanie kobiety we własne i cudze ciało – świetny i przeraźliwie szczery koncept na ludzką biografię! Powieść daje do myślenia, szczególnie mężczyznom. Po lekturze poczułem się znokautowany, zasłużenie".
Michał Larek - Teoretyk i praktyk kryminału, redaktor "Czasu Kultury"

 

 

O autorce:
Izabela Kawczyńska – debiutowała opowiadaniem w Odrze. Prozę i wiersze publikowała m.in. w Pograniczach, Arteriach, Akcencie, Dyskursie, Blizie, Tekstualiach, Toposie, Re:presjach, Frazie, Helikopterze. Brała udział w warsztatach Creative Writing prowadzonych przez Nataszę Goerke, Marcina Hamkało i Olgę Tokarczuk. Laureatka projektu Biura Literackiego Odsiecz 2013 dla najciekawszych autorów po debiucie. Z wykształcenia psycholog kliniczny. Pochodzi z Łodzi. Od kilku lat mieszka na wsi. Wydała zbiory wierszy Luna i pies. Solarna soldateska (2008), Largo (2009). „Balsamiarka" jest jej debiutem prozatorskim.

 

 

Fragment:

Sekreta, znaczy rozdział pierwszy, w którym masturbacja karana jest śmiercią

W wieku dwudziestu siedmiu lat, mając za sobą kilka pogrzebów i innych kataklizmów o różnej skali, porzuciłam myśl o pracy w burdelu i na dobre zostałam dziewczyną od zmarłych.
I pomyśleć, że wszystko przez moją babkę...
Ciągała mnie po kościołach. Najgorzej było w Wielkanoc. Jezus umierał każdego roku. Wisiał na krzyżu, jak wielka ryba. Wierzyłam, że pewnego dnia odpłynie. Zostawi nas samych. Odkryje, że nie można nas zbawić.
To było piekło, a nie dzieciństwo. Wychowywałam się pośród gorsetowych Madonn o pudrowanych twarzach. Gdziekolwiek spojrzeć — gotyckie dziewice: figury patrzące pustym wzrokiem spod gipsowych powiek, portrety w złoconych ramach, kościelne witraże mieniące się w słońcu jak barwne jaszczurki. Na ścianach u babki czyhały na mnie święte obrazki, a na nich drobne alabastrowe kobietki w błękitnych peniuarach. Do dziś na widok zdjęć trupio bladych gejsz przechodzi mnie dreszcz — nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mają w sobie coś z maryjnych wyobrażeń.
Babka nie ustawała w staraniach, by zrobić ze mnie dobrą chrześcijankę. Wieczorami układała mnie do snu, gasiła światło. Urządzała kurs katechezy, serio, w zupełnych ciemnościach. Moje powieki stawały się ciężkie. Język zaczynał się plątać. Ilekroć mówiła „dusza" — „dupa" prze-kręcałam. Nienawidziłam, kiedy mnie kąpała. Jej polakierowane paznokcie — dobry Boże, te miały chyba z metr. Wpychała je we mnie, twardsze niż skała.
— Jesteś podrapana, jakbyś walczyła z tuzinem dzikich kotów — dziwiła się matka.
Babka nie pochwalała nowoczesnego wychowania. Doszywała mi falbany do krótkich spódniczek. Wyrzuciła mój pierwszy stanik. Z zemsty naplułam jej do galaretki, kiedy nie patrzyła. Przy każdej okazji próbowała mnie wpędzić w poczucie winy.
— Dziecko, Jezus cię widzi!
— Jezus? Jeśli w tym stuleciu zstąpi na ziemię, to tylko po to, żeby pójść na koncert Nirvany.
Kochała dziewice.
„Wszystkie kobiety powinny być czyste jak Maryja!" — powtarzała mi do znudzenia.
Osobiście nie widzę w tym całym niepokalaniu niczego cudownego. Nie chciałabym być w ciąży z kimś, o kim nic nie wiem — ani czy istnieje, ani jak wygląda, chociaż Bóg musi być przystojny, sądząc po Chrystusie.
Jeśli chodzi o żelazną zasadę — dziewictwo aż do ślubu — całkowicie szanuję czyjś wybór. I to był mój wybór. Przez chwilę. Babka klepała różańce, ja w pokoju obok modliłam się po swojemu: „Jezusie, chroń mnie przed chłopcem, który potrząsa moim sercem jak drinkiem pina colada z lodem". Ale kim byłam, żeby Jezus miał zawracać sobie głowę?
Pamiętam naszą ostatnią Wielkanoc. Dreptałam za babką, w przyzwoitej sukience, takiej do samych kostek, z długim rękawem i bez dekoltu. Pod szyją uwierała mnie wysoka stójka, przy każdym kroku falował na piersiach gipiurowy żabot i babka mówiła, że wyglądam jak anioł. Nie byłam aniołem. Przy wejściu do kościoła zgubiłam ją w tłumie. Ukradkiem wśliznęłam się na schody prowadzące na galerię. Chór groził zawaleniem. Wyminęłam butwiejące krzesła; schowałam się w najciemniejszym kącie, nie zważając na osypujący się ze ścian tynk o konsystencji i barwie pudru dla niemowlaków.
Na dole śpiewali święte hymny, ja dotykałam mojego ciała. Czułam, że Biblia pomija parę tematów, a nikt nie chciał ze mną o tym rozmawiać. Tej wiosny było mnie tak wiele, jakbym pod skórą miała rzekę, która wzbierała i nie chciała przestać. Oni modlili się na kolanach, ja, na wysokościach, z ręką w majtkach, czułam, że zaraz odlecę. Ale nie odleciałam. Z trudem łapałam oddech, jakbym zbiegała ze zbocza stromej góry i za nic nie mogła się zatrzymać. Krzyknęłam, kiedy świat wybuchł we mnie. Potem w jednej krótkiej chwili zakwitło tysiąc kwiatów, cały ogród naraz. „Alleluja" — śpiewali na dole, kiedy zmartwychwstałam. Otrzepywałam wymiętą sukienkę, zastanawiając się, jak z tym ogrodem w brzuchu będę żyła dalej.
Dalej było lato, a po nim jesień z plagą motyli. Rzadkie, trzecie pokolenie aglais urticae szybowało w powietrzu. Roiło się od nich na trotuarach, hydrantach, trawnikach pełnych rozwrzeszczanych dzieci. Wszędzie znajdowałam wielobarwne skrzydła, miażdżone butami, wcierane w ziemię.
— To zły znak — stwierdziła babka z ręką na sercu, zupełnie jakby składała przysięgę.
Minęły trzy dni i matka wróciła do domu niemiłosiernie obładowana, w dodatku później niż zwykle.
— Byłaś na zakupach? — spytałam.
— Na jakich zakupach? Mamusia nie żyje. Całe szczęście, że zdążyłam zabrać najcenniejsze rzeczy, zanim reszta rodziny zwęszyła trupa.
Chociaż babka nie była moim pierwszym nieboszczykiem, to właśnie ona swoim nagłym zniknięciem uświadomiła mi, że też kiedyś zniknę. Będą po mnie płakać? Mają wystarczająco dużą trumnę, żeby pomieścić zasuszone rośliny, bezdomne psy, kalekie ptaki, wszystko, co zbierałam, nie pytając po co? Tu by się przydała trumna większa od autobusu; grób wielkości stadionu. Powinni zakopać mnie naprawdę porządnie, na wszelki wypadek dwa razy.
Życie jest niewyobrażalnie kruche. W dniu, w którym pękł mój kot, poczułam to mocniej. Znalazłam go na podwórku, tuż obok piaskownicy, w której bawiły się dzieci o włosach w kolorze piasku, nic o nim nie wiedząc. Leżał tam nieruchomy, z rozprutym brzuchem, z futrem umazanym w kale. Ścierwo, na którym blakły czarne łaty.
— Ktoś go zatłukł. Nie wszyscy ludzie lubią koty — rzeczowo stwierdziła matka. Pewnie miała rację.
Niewiele wspólnego mam z ludźmi. Odkąd pamiętam, jestem jak lalka. Duża, miękka lalka. Potrafię chodzić, sikać, mówić. Jeśli nacisnąć właściwy guzik, wołam: „mama!", „tata!", śmieję się albo płaczę. Dobra ze mnie lalka. Udaję coś żywego, porządnie udaję. Robię to tak, że diablo boli.
Ludzie, chcąc znać przyszłość, czytają horoskopy, ja jeżdżę na cmentarz. Przysiadam obok zmurszałych grobów. Wsłuchuję się w odgłosy stetryczałego miasta. Z daleka gorączkowa kakofonia przypomina dźwięki pod wodą: szum ulicy, brzęczenie tramwaju, śmiech dziecka, nawet płacz — wszystko wytłumione i bezbolesne. Lubię cmentarze. To jedyna przyszłość, jakiej możemy być pewni.
Jeśli chodzi o mojego pierwszego umarlaka, był nim ojciec kuzyna. Miałam wtedy pięć lat. Może cztery. W wiejskim kościele pachniało roztopioną stearyną i octem. Mężczyzna leżał w otwartej trumnie, pośród kwiatów, świec i koronek. Przeraził mnie widok odstających, fioletowych uszu i niebieskiej żuchwy, przytwierdzonej do głowy szarym lnianym sznurkiem, jakiego używa się na poczcie do wiązania paczek. Prawe oko zmarłego pozostawało częściowo otwarte; światła świec pełgały w dropiatej tęczówce, a potem wpełzały w źrenicę, w jej małe, puste nic.
Później też widywałam tego trupa. Pojawiał się w najmniej spodziewanych okolicznościach, zupełnie jakbym nosiła go ze sobą. Do dziś zdarza mi się na placu pełnym przechodniów dostrzec to samo rybionose oblicze — z obcego pejzażu znajomy błękit wypływa ku mnie niczym ciało topielca.
W mojej pierwszej szkole śmierdzący octem ojciec kuzyna stał się nieomal legendą; mogłam nim przelicytować wszystko, nawet dziurę w nodze córki dyrektora, jaka została jej na pamiątkę bliskiego spotkania z zębami ocynkowanych sztachet; i tak miała szczęście: ładnie ją potem poskładali. „Pokaż" — prosiliśmy, więc dyrektorówna unosiła batystową spódnicę, a wtedy my, tuzin niewiernych Tomaszów, dotykaliśmy jej blizn palcami, czując trochę ciekawość, ale bardziej przerażenie — okaleczona wiotka łydka wyglądała co najmniej obrzydliwie, przywodziła na myśl oskubaną z piór, bezgłową kurzą szyję.
Można więc powiedzieć, że w kwestii trupów miałam już niejakie doświadczenie, tyle że z babką było inaczej. Tym razem oglądałam śmierć z bliska. Nie wyglądała tak jak na filmach. Na przykład kostnica — ta zupełnie mnie rozczarowała; była całkiem zwyczajna. Drzwi, na nich ta-bliczka z napisem „Pro Morte", a za drzwiami sala wyłożona kafelkami w kolorze świeżo zmielonej kawy; pośrodku sali coś w rodzaju blatu na metalowym wózku o czterech białych kółkach. Na tym właśnie blacie, niby kurczak w ogromnej brytfannie, leżała sobie naga babka. Udawała, że śpi, podczas gdy wózek przy każdym dotknięciu jeździł raz w jedną, raz w drugą stronę, dopóki nie zablokowałyśmy kółek butami. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że wystarczyło nacisnąć hamulec.
Wielu rzeczy jeszcze nie wiedziałam. Na przykład, że niepozorna zielona plama po prawej stronie, tuż pod żebrami, to znak, że ciało zaczęło się rozkładać. Po dwóch tygodniach leżenia pod ziemią zamieni się w ciastowatą breję. Upłynie rok, a może kilka lat, zanim zniknie — to nie jest pewne, znaczy, że zależy od takich rzeczy jak wilgotność, poziom wód gruntowych i rodzaj gleby. Tak czy inaczej na końcu śmierć obgryzie babkę do samiutkich kości, ale na razie babka jeszcze była. Dotknęłam pomarszczonej dłoni; poczułam, jak przechodzi na mnie śmiertelny chłód.
Ludzie nie myją swoich zmarłych. Nawet ich nie oglądają. Wszystkim zajmują się specjaliści. Pakują ciała do chłodni, wyciągają na kilka godzin przed pogrzebem i robią co trzeba. Są nieludzcy, precyzyjni i bardzo się dziwią.
— Nie dam obcym dotykać się do mamusi — powiedziała im matka. Nienawidziła płacić za coś, co mogła zrobić sama.
Naprawdę się zdziwili. Pokazali nam co i jak i wyszli.
Tak więc w dzień pogrzebu myłyśmy trupa. Ciało pachniało dojrzałą kobietą; jest w tym coś z nadpsutego mięsa, odrobina mydła, woń mokrego psa, zapach jaśminu i pereł, oczywiście gdyby perły w ogóle miały jakiś zapach. Obwisła skóra, upstrzona żółtymi plamami, marszczyła się na szyi, nadając babce wygląd infantki w kremowej kryzie. Spomiędzy siwych kępek na głowie prześwitywała różowa łysina. Usta, nos i uszy były całkiem sine. Na łonie i pod pachami rzadkie siwe włosy wiły się jak larwy; były nawet w szczelinie między pośladkami.
Wytarłyśmy ciało ręcznikiem i zaczęło się ubieranie. Czułam się tak, jakbyśmy stroiły dużą lalkę. W dodatku zepsutą. Ręce babki stawiały opór; ciągnęłyśmy z całej siły i przez chwilę myślałam, że jak nic jej te ręce powyrywamy, no i kto to będzie naprawiał?
— To przez stężenie pośmiertne — mówiła do mnie matka, rolując na udach zmarłej grube, beżowe pończochy, a do babki, która zaczynała już z lekka trącić: — Wstydź się, mamusiu, wszystko zasmradzasz.
Najpierw majtki, potem halka. Elegancka koronkowa sukienka okazała się za ciasna. Musiałyśmy zostawić rozpięty zamek, przez co babka leżała w trumnie z gołymi plecami. Stopy babki spuchły do tego stopnia, że przypominały nogi ludzi ze słoniowacizną. Z trudem wcisnęłam je w trumienne buty — takie z tekturową podeszwą — w których już nigdzie się nie dojdzie. Żal mi było ubierać w nie babkę, zwłaszcza że wybierała się w najdłuższą podróż, ale moja matka miała wysoce pragmatyczny umysł.
— Inne buty? — pytała. — Po co? Przecież nie zakopiemy dobrych.
Zaczesałam włosy nieboszczki w wiotki, drobny koczek. Na trzy-cztery podniosłyśmy trupa — matka za ramiona, ja za te słoniowe stopy — i ułożyłyśmy w wyściełanej kremową satyną trumnie. Na koniec matka wyjęła z babki sztuczną szczękę i było tak, jakby w miejscu ust otworzyła się czarna dziura gotowa zassać mnie do wewnątrz.
Pośród falbanek i koronek babka z tą swoją łysawą głową i bezzębnymi, sinymi ustami przypominała niemowlaka. Zimnego niemowlaka. Wiedziałam od matki, że kiedy przychodzimy na świat, też jesteśmy sini; skóra zaróżawia się dopiero po pierwszym oddechu. Wyglądało na to, że przez całe życie każdy z nas nosi w sobie dziecko, którym był na początku. Na końcu to dziecko, które jest złym wilkiem, wydostaje się na zewnątrz i zabija.
Ciała dzieci i zmarłych są tak delikatne, że powinnyśmy dotykać ich wyłącznie wargami, a jeśli już dłońmi, to w jedwabnych rękawiczkach. Ale nie miałam jedwabnych rękawiczek. Ucałowałam czoło babki. W kąciku jej ust wytarłam kciukiem zaschniętą krew. Skóra na twarzy zdawała się cieńsza niż pergamin. Nałożyłam makijaż, tak jak to robią na amerykańskich filmach, nie żałując podkładów i szminek, aż trup wygląda lepiej niż za życia.
— Coś ty zrobiła? — zdenerwowała się matka. — Toż to zwyczajna kurew.
Nie było czasu tego ścierać. Przyszedł mężczyzna w spodniach na szelkach i zanitował wieko. Trumna była felerna. Przy każdym ruchu miniaturowy Chrystusik bujał się na krzyżu. Przypominał małpkę z głową na sprężynie — pstryk i już się kiwa. Obce maszyny w obcej fabryce pomalowały go żółtą farbą, nadając mu wygląd Chińczyka.
— Panie kochany, pan to poprawi — prosiła matka.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Nieboszczce i tak się poszczęściło. Teraz wszystko robi się w Chinach. U tych ryżojadów trumny jak dla lalek, połowa przychodzi za krótka. I jak tu chować ludzi? Z podkurczonymi nogami?
Nie było rady: babka dostała trumnę z tańczącym Chińczykiem. Tancerz uwodzicielsko kołysał biodrami, ilekroć trumna podskakiwała na wyboju. Elektryczny wózek, za którym szedł żałobny kondukt, prowadził mężczyzna w błękitnym uniformie. Wiózł babkę cmentarną alejką, nad którą szumiały drzewa, ociekając słońcem. Zastanawiałam się, czy żółta esencja zdoła przecisnąć się przez szpary wieka.
Na pogrzeb założyłam pantofelki na obcasie, przyozdobione błękitnym kwiatkiem. Były trochę za duże; kołysałam się w nich na boki zwyczajem pijaków. Wózek z bezzębną, wymalowaną babką jechał naprawdę szybko i musiałyśmy prawie biec, trzymając się z matką za ręce; czu-łam się przez to jak mała dziewczynka.
Podobno w dzieciństwie byłam szczęśliwa. Niewiele pamiętam — musiałam udawać dużo z tego szczęścia. Matka nie była pewna, czy ma dziecko. W trakcie dnia setki razy zaglądała do łóżeczka, w którym pod kocykiem w czerwono-niebieską kratkę spoczywałam ja — zerwana róża. Nie poruszałam się na jej widok. Zero reakcji. Leżałam tam z otwartymi oczami, patrząc na świat bez ciekawości i bez niechęci, niczego nie dając i nic nie chcąc w zamian.
— Mogłaś umrzeć, a ja nawet bym nie zauważyła.
„Tak nie powinno być" — pomyślałam.
Matki i dzieci powinna łączyć specjalna więź — tak uważam. Kiedy jedno umiera, drugie powinno poczuć to w sobie, gdzieś w środku, głęboko. Lodowate ostrze zadające śmiertelny cios. A potem żyć dalej.
Ojciec odszedł od nas, kiedy byłam mała. Dzwonił raz w roku, na święta. Jego niski głos wydobywający się ze słuchawki przypominał buczenie mechanicznej zabawki. Przez długie lata wierzyłam, że mój tatuś to gadający miś panda, jedna z tych drogich maskotek, jakie w drodze do szkoły widywałam na witrynach sklepów.
Ojciec przysyłał też kartki. Mam ich całe pudło. Kiedy przeprowadziłam się na wieś, zamierzałam je spalić, ale ostatecznie wyniosłam je na strych, gdzie obrastają kurzem. Wybierał te w czerwone i różowe serduszka, z brokatem poprzyklejanym na konturach. Kartki urodzinowe, imie-ninowe, pocztówki z wakacji. Na każdej to samo: „Mojej drogiej córce". Na dole drobnym maczkiem dodawał zwykle, że mnie kocha. Przez całe życie próbowałam mu wierzyć. Ale tam, nad groźną czarną jamą, na dół której opuszczali ciało mojej babki, zupełnie jakby wodowali statek, pomyślałam, że tak naprawdę ani to, ani nic innego nie ma większego znaczenia. Życie przypomina obowiązkowy zastrzyk w gabinecie higienistki: „Zaraz się zacznie" — myślisz, nawet nie poczujesz i jest już po wszystkim.
A kiedy zakopywali moją babkę, zapytałam, czy mają dużą trumnę dla niej i maleńką dla mnie, w biedronki, pieski, coś dla dzieci. Ziemia łopata za łopatą spadała na wieko, na zawsze odgradzając świat żywych i martwych. Uklepali na babce dorodny kopczyk, a wyglądało to tak, jakby ziemia zaszła w ciążę. Ksiądz zawodził głosem kastrata. Człowiek w błękitnym uniformie udeptywał ziemię wokół grobu. Żałobnicy kolejno podchodzili do nas, złożyć kondolencje. W oczach mieli wyraz: „tak nam przykro". Wszyscy. I bardzo zimne ręce.
Mężczyźni ledwo chwycili moją dłoń, puszczali ją w pośpiechu. Kobiety cmokały tuż przy moim uchu, całując powietrze. Nienawidzę, kiedy ktoś tak robi. Ale dobrze wiem — tam, nad grobem babki, wpełzła we mnie śmierć, a oni, ci zimnoręcy, ubrani na czarno ludzie, bali się nią zarazić. Patrzyłam, jak znikali, jeden po drugim, na końcu powleczonej słońcem alei, nie odwracając się za siebie, jakby uważali, że jesteśmy winne. Czułam się winna, że ktoś mi umarł.
— Jest już po wszystkim. — Matka chrząknęła, otrzepując ręce.
No i wtedy zaczęłam płakać, jakbym już nigdy nie miała przestać.
A potem zabrali mnie do szpitala. Nie mogłam oddychać. Zrobili wszystkie badania. Byłam zdrowa jak ryba, mimo to dusiłam się — złota rybka wyrzucona na brzeg.
Najpierw pomyśleli, że jestem w ciąży. Później, że oszalałam. Wysłali mnie do psychoanalityka. Przypominał wyżła. Opowiadałam mu moje sny.
Ten, w którym babka stoi przede mną, ale nie mogę jej dotknąć, więc znika. Wokół rzędy luster. To jest tak wymyślone, że powtarza się w nieskończoność.
I ten, w którym trzymam w ręku sztylet, wbijam w jej pęknięte serce. Przychodzi lekarz, mówi: „No tak, drugi zawał, powinnaś, dziecko, bardziej uważać, potłukłaś wazon w irysy, urodzinowy prezent od dziadka".
Nawet ten najgorszy, w którym zabrania mi wyjść wieczorem. Boi się, że jestem zakochana. Wrzucam do muszli jej tabletki na serce, spłukuję wodę — chcę, żeby umarła.
— Dziewczyno, jesteś zupełnie normalna — powiedział „wyżeł".
— Ale jak ja mam z tym żyć?
— Przykro mi, czas minął.
Matka czekała na korytarzu.
— Spryciarz z tego konowała. Tyle pieniędzy za godzinę pracy! Właściwie, co ty mu nagadałaś?
— Pytał o sny.
Szłyśmy przez parking.
— Sny? Skubany. Wiedziałam, że to szarlatan.
Wsiadłyśmy do auta. Włączyła silnik i ruszyłyśmy. Światła ulicznych latarni przypominały kwiatostany podświetlanych pęcherzy. Albo lśniącą ikrę. Mijałyśmy inne samochody, a w nich ludzi, którzy cieszyli się, smucili albo nie czuli nic. Wcale.
Płynęłyśmy, kruche, przez wielkie, wieczne miasto.
To, co wydarzyło się potem, wyglądało na sen. Śniło mi się jeszcze przez wiele nocy.
Na skrzyżowaniu pojawia się motocyklista w żółtym kasku. Jego motor rzęzi. Kiedy z dużą szybkością wbija się w bok naszego samochodu, matka klnie na czym świat stoi, ale ja wreszcie oddycham głęboko.
Jak dziecko wyniesione z płonącego domu.

 

 

Wydawnictwa Videograf S.A.
Aleja Harcerska 3C
41-500 Chorzów

 

Komentarze:

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Okładka wydania:

Balsamiarka (2015)

Additional Info:


Podziel się!


Oceń Publikację:

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial