Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Kratki

MOVED MIND/PORUSZONY UMYSŁ

 

1

 

          Lisa Jonson była bardzo religijna.

          Dlatego też, kiedy obudziła się z najprawdziwszymi, krwawiącymi stygmatami na rękach i stopach, po jej policzkach spłynęły łzy niedowierzania i radości, i odmówiła pełną miłości modlitwę, klęcząc na kolanach. Zauważyła je, biorąc się za poranną toaletę. Nie odnotowała wcześniej poplamionych ciepłą krwią prześcieradeł. Gdy zamierzała pomalować paznokcie jasnym lakierem, do umywalki, z cichym tap, spadła kropla krwi wielkości groszku. Lisa cicho krzyknęła, upuściła śmierdzący lakier na ziemię. Wpatrywała się, szeroko rozdziawiając jeszcze niepomalowane, pełne usta. Właśnie patrzyła na prawdziwe, najprawdziwsze, realne stygmaty. Krwawiące stygmaty. Realne.

          Zakręciło jej się w głowie, fioletowy, szybko rosnący krąg pojawił się przed oczami.

          Lisa Jonson zemdlała.

          Przytomność wróciła po dwóch minutach. Szybko usiadła, opierając się o ściankę wanny. Jej bose stopy były pobrudzone lakierem. Włosy w nieładzie. Przez chwilę oddychała urywanym, niemal spazmatycznym oddechem, po czym wstała i wzięła się za zmywanie z nóg lakieru. Potem trzeba jeszcze opatrzyć rany, zjeść coś i pójść do kościoła.

          Do spowiedzi.

          Pożywiając mózg tą myślą, szybko wykonała zaplanowane czynności. Nie dowierzała temu, co jej się przytrafiło. Nie była nikim wyjątkowym, tyko zwyczajną chrześcijanką. Wpłacała na rzecz kościoła często i powszechnie. Miała dobre stosunki z księżmi. Dobrze znała parafię, ich mieszkańców i wszelkie fundacje charytatywne, na które też wpłacała, ale mniej niż na kościół, do którego uczęszczała. To niezwykłe, jak na jej niecałe trzydzieści lat życia.

          Ale, co najważniejsze, kochała Boga.

          Zaczęła się ubierać. Już chciała założyć piękne, niebiesko szare Nike'i, ale zrezygnowała z nich na rzecz czarnych, niepozornych converse'ów. Przecież szła do kościoła, by pokazać swe stygmaty. Jej stygmaciki. Ręce i stopy, owinięte grubą warstwą bandaży pulsowały tępym, ale przyjemnym bólem. Blond włosy spięła w koński ogon, pomalowała usta tylko błyszczykiem, żeby nie było, że przychodzi wymalowana do domu Pana. Rzęs nie malowała.

          Po chwili, z głową zaprzątniętą religijnymi sentencjami, szła dziarsko w kierunku ładnego kościółka, oddalonego od jej domu o jakiś kilometr. Piętnastominutowy, szybki spacer po małomiasteczkowych ulicach będzie przyjemnością – pomyślała Lisa. Chłodne marcowe słońce przyjemnie łaskotało Lisę w twarz. Uśmiechała się. Mimo pulsujących stygmatów. Było jej dobrze.

          Szybko dotarła do imponującej budowli. Kościół nie był dużych rozmiarów. Klimatyczna budowla z białej cegły, posadzona na łagodnym wzniesieniu, była otoczona przez kilka karłowatych drzewek. Wąskie, długie, ozdobione kolorowymi witrażami okna kontrastowały z jasnymi ścianami, dając niesamowity efekt. Drzwi prowadzące do wnętrza świątyni, były wykonane z żywego drewna z wyrytym krzyżem po środku. Ich dwa skrzydła otwierały się do środka, jakby zapraszając tam wierzących.

          Lisa bez wahania otworzyła prawe skrzydło drzwi i znalazła się w zacienionym, wyłożonym marmurem kościołku. Jasne, drewniane, długie ławy były ustawione w dwie dość rozległe kolumny, mniej więcej na skos i przodem do półokrągłego, wykwintnego ołtarza. W samym jego środku stał średniej wysokości, przyozdobiony miedzianymi scenami z Biblii stół, promieniejąc swym majestatem. Na nieco zaokrąglonej ścianie wisiał wielki, drewniany krzyż. Po bokach wejścia ustawione były, w ciemnych kątach kościoła, brązowe konfesjonały z eleganckimi klęcznikami, kratkami oddzielającymi miejsca dla spowiednika i grzesznika, i niskimi drzwiczkami umożliwiającymi wyjście duchownemu.

          Lisa żwawo ruszyła w kierunku tego po prawej. Zmrużyła oczy za modnymi okularami. Ktoś siedział w środku. A skoro ktoś siedzi w konfesjonale, musi to być duchowny. Szepnęła cicho: „Niech będzie pochwalony”, uklękła na klęczniku, przeżegnała się. Przez chwilę trwała cisza.

          Potem usłyszała chrapliwy głos, mówiący:

          – Witam.

          Lisa zdziwiła się. Uniosła do góry brwi.

          – Chciałam się księdzu wyspowiadać – powiedziała ostrożnie.

          – No to dawaj.

          To ją zdziwiło jeszcze bardziej.

          Ale przecież ksiądz to ksiądz.

          – Dziś obudziłam się ze stygmatami – wyjawiła szybko – Więc przyszłam w związku z tym się wyspowiadać i prosić o radę.

          Spowiednik odchrząknął.

          – To masz farta – odrzekł.

          – Słucham!? – oburzyła się Lisa, podnosząc troszkę głos.

          – Pokażesz mi te stygmaty?

          Kobieta posłusznie uniosła obandażowane ręce. Usiłowała odwinąć opatrunki, ale zeschnięta krew skutecznie zapieczętowała opatrunek. Błyszczące oczy kogoś siedzącego za kratką konfesjonału błyskawicznie przysunęły się tak blisko, że Lisie wydawało się, że spowiednik opierał twarz na kratkowanej ściance.

          – Nie mogę odwinąć bandaży – szepnęła przepraszająco.

          – Okej – uspokoił ją duchowny – Wierzę ci. Co chcesz mi jeszcze powiedzieć?

          – Nie czuję się gotowa do takiego obowiązku – wyjaśniła Lisa.

          – Jakiego?

          – Przecież stygmaty zobowiązują mnie do głoszenia woli Pana.

          – Przesadzasz.

          – Nie. Nie przesadzam. To dar od Boga. 

          – Przesadzasz z wiarą w Boga.

          Lisa spojrzała na złowrogo błyszczące oczy duchownego zasiadającego w konfesjonale. Przez chwilę nie była pewna, czy to nie jest jakiś nieudany żart.

          – Słucham?

          Odchrząknął.

          – Pozwól, że zadam ci jedno ważne pytanie. Czy potwierdziłabyś przed diabłem, że szczerze kochasz Boga? – W jego głosie brzmiała śmiertelna powaga.

          Lisa milczała.

          – No właśnie. – Przynoszący na myśl grymas złości uśmiech zabłyszczał w półmroku. Miał białe zęby. – Czy w świetle tego pytania chcesz ze mną porozmawiać?

          Kobieta przygryzła wargę. Kto mógł siedzieć za kratką?

          – Kim pan jest? – spytała, niepewna, czy nie powinna czym prędzej wstać i puścić się biegiem do drzwi.

          Dziwne oczy błyszczały.

          – Jeśli powiedziałbym ci prawdę, nie uwierzyłabyś.

          – Nalegam. Wiem, że nie jest pan księdzem.

          – Daruj sobie tego pana. Mówi mi Dev.

          – Kim jesteś, Dev? – spytała Lisa.

          – Pragnąłbym, dla lepszej rozmowy, poznać twoje imię.

          – Nazywam się Lisa – przedstawiła się.

          – Droga Liso – zrobił krótką przerwę – W twojej religii nazywają mnie szatanem.

          Lisa uniosła głowę, patrząc prosto w błyszczące, dziwnie błyszczące oczy. To niemożliwe. Diabeł nie może wstępować do domu Pana...

          – Owszem, mogę – przerwał jej myśli Dev – Tak samo jak mogę czytać twoje myśli. Nie wysilaj się, woda święcona, ani zdrowaśki nic mi nie robią.

          Nastała cisza.

          – Czemu tu jesteś? – zapytała drżącym głosem.

          – Chciałbym wysłuchać twojej historii, Liso – wyjaśnił Dev – Intrygujesz mnie.

          Lisa spuściła wzrok.

          – Dlaczego mam te stygmaty? – wyszeptała – Czemu ja?

          – Zróbmy taki mały interes – uśmiech znikł z jego ust – Jeśli usłyszę twoją prawdziwą historię, ja wyjawię ci, czemu nosisz te dziury.

          – A wiesz dlaczego? – spytała Lisa.

          – Nie – odprał Dev – Ale może coś mnie natchnie. Mów.

          Lisa odetchnęła.

          Kolana powoli zaczynały ją boleć. Czuła wilgoć pod pachami. Właśnie spowiadała się ze swojego życia diabłu. Brzmiało to wręcz irracjonalnie; od najmłodszych lat wpajano jej, że świątynia Boga to jedyne miejsce na pewno bezpieczne od Szatana.

          Niespodzianka.

          Dziwne błyski wpatrzonych w nią oczu przekonywały ją, wwiercały się w głąb jej duszy.

          – Proszę – odezwał się Dev.

          Lisa głośno przełknęła ślinę.

          – Miałam bardzo trudne dzieciństwo – zaczęła. Mówiła powoli, przemyślanie, miarowo – Jak zapewne wiesz. Nie chcę pytać ciebie, czy po spowiedzi pozwolisz mi wyjść. W co wątpię. Nawet, jeśli jednak możesz przebywać w kościele, to minimum połowa twoich wyczynów nie może być wyssana z palca.

          Przerwała na chwilę, by spojrzeć mu w te dziwne oczy. Wyrażały rozbawienie.

          – Moja rodzina z zewnątrz wyglądała na normalną. Urodziłam się i mieszkałam przez dziesięć lat w Dublinie, a dokładniej na jego przedmieściach. Moja mama była bezrobotną, kochającą kobietą. Ojciec; wysoki i oddany w każdej, według niego, sprawie. Twierdził, że oddając Bogu hojne ofiary, pokaże mu, że jest bezgranicznie oddany. Mieliśmy stado owiec. Moją ulubioną była Rose, bo była mała i taka bezbronna. To wydarzyło się kiedy miałam pięć lat.

 

2

 

          Mała Lisa stoi ze swoim ukochanym misiem w malutkich rączkach na werandzie małego domku, patrząc na spore stadko puszystych owieczek. Stara się dostrzec Rose, tą piękną, uroczą Rose, która jest mała i taka bezbronna. Zupełnie jak ona, Lisa, ale.. nie może. Małej owieczki brakuje w stadzie. Lisa czuje niepokój. Zawsze tam była. Jest sobota. Postanawia pójść do taty, spytać, czy przypadkiem nie widział małej Rose.

          Obraca się na pięcie.

          Czuje wokół siebie zapach świeżej trawy i herbaty. Wchodzi przez frontowe drzwi do cichego, zbudowanego z drewna domku. Idzie szerokim wyłożonym wzorzystym dywanem korytarzem. Ignoruje otwarte drzwi do pokojów mamy, taty i salonu. Skręca w lewo; ku schodom prowadzącym do piwnicy. Tatuś tam najczęściej siedzi. Lisa dociera do piwnicy. Widzi duży, kamienny stół, widzi tatusia, gołego od pasa w górę, widzi Rose, przywiązaną grubą liną do stołu z wyrytą na nim rybą.

          Lisa krzyczy.

          Tatuś patrzy na nią, w zdziwieniu. W ręce trzyma nóż.

          Lisa przypada do wysokiego stołu, głośno płacząc i zasłania ciałem bezbronną, ukochaną, beczącą owieczkę.

          – Zostaw Rose, tatusiu! – woła, a łzy, słone łzy, ciekną jej po rumianych policzkach – Nie bij Rose, tatusiu, zostaw ją!

          Lisa widzi, że w tacie wzbiera szybko złość, ale jednak ją opanowuje. Kładzie ostrożnie nóż na kamienny stół. Odwiązuje Rose. Przygląda się w zamyśleniu córce.

          Córeczce. Ukochanej, jedynej córeczce.

          – Posłuchaj, Liso – mówi, patrząc jej prosto w oczy – Wiesz, kim jest Pan Jezus?

          – Bogiem – chlipie zalana łzami Lisa. Malutka Lisa, tuląca malutką, beczącą ciągle Rose.

          – Tak, Jezus Chrystus był i jest bogiem. – Przytakuje tata. Uśmiecha się ciepło. – I Jezus miał tatę. Tego samego tatę, którego mamy wszyscy. My, chrześcijanie.

          – Boga – powtarza dziewczynka.

          – Tak. I Żydzi, pierwsi wyznawcy religii naszego Boga, oddawali mu baranka, na ofiarę. Ja, ty, twoja mama też jesteśmy wyznawcami chrześcijaństwa. Dlatego wymaga się od nas, wierzących, byśmy też dawali takie ofiary.

          – Ale... ale dlaczego? – pyta Lisa. Marszczy brwi. – Dlaczego chciałeś ofiarować Rose? To moja ukochana owieczka.

          – Skoro tak ją kochasz – mówi tata – to mogę wybrać inną owcę.

          – Tak! – piszczy uradowana z takiego obrotu sytuacji dziewczynka. – Dziękuję tatusiu!

          I daje mu słonego buziaka w ogolony policzek. Tatko uśmiecha się.

          – Ja też ciebie kocham, Lisa – kontynuuje – Tak, jak Bóg kocha swoje dzieci. I dlatego daruję Rose życie. Bo ją kochasz. Pamiętaj, Liso. – zatrzymuje się na chwilę. – Miłość jest bardzo ważna. I zawsze będę kochać ciebie i twoją matkę. Oczekuję tego samego od ciebie też.

          Puszcza jej oczko.

          Lisa się uśmiecha. Już nie płacze. Rose spokojnie siedzi w jej objęciach.

          – Możesz już iść – mówi ojciec – Idź się pobawić, za dwadzieścia minut mama zrobi obiad.

          Lisa, ciągle się uśmiechając, kiwa głową. Zeskakuje z wysokiego, kamiennego stołu, z pewnym wysiłkiem ściskając Rose pod pachą. W jej głowie jest teraz zabawa z Rose. Tatuś nie wychodzi z piwnicy.

          Nie wychodzi do kolacji.

 

3

 

       Lisa powróciła do półmroku konfesjonału z szatanem w środku. Dev się nie odzywał, najwyraźniej dając jej czas do pozbierania się po dotkliwych wspomnieniach. Kobieta ciężko odetchnęła.

          – Zadowolony? – odezwała się wreszcie.

Dziwne oczy błyszczały w cieniu.

          – To dopiero prolog – powiedział wreszcie. Lepki, nieprzyjemny głos diabła odbijał się w pustym kościele. – Początek, wstęp. Pierwszy odcinek. Czekam na ciąg dalszy. Trochę jak w telewizji. Co ty na to?

          – To nie program rozrywkowy – odparowała Lisa.

          – Przecież wiem.

Musiał mieć dobry ubaw. Przecież siedział sobie właśnie w konfesjonale i słuchał opowieści jakiejś kobiety. Możliwe, że po całej historii po prostu ją zabije. Podobno najczęściej diabeł zabija. Podobno. Skoro jej przyszłość nie zapowiada się wesoło, nie ma nic na przeszkodzie, by kontynuować tę historię. Która była bardzo długa, ale, wyjąwszy na wierzch kilka epizodów, może być ciekawa. I smutna.

          – Lisa? – wyrwał ją z rozmyślań nieprzyjemny głos Deva.

          – Co?

          – Żyjesz tam jeszcze?

          – Jeszcze – podkreśliła ponuro. – Ciekawie dobierasz słowa, nie ma co, Dev.

Cisza.

          – Nie boisz się? – usłyszała nieco cichszy głos diabła.

          – Czego mam się bać? – odpowiedziała pytaniem, unosząc brwi. Spocone dłonie kurczowo ściskała, złożone jak do modlitwy.

          – Szatana – odrzekł poważnie Dev – Mnie.

          – Pan mnie ochroni – odparła bez szczególniejszego namysłu Lisa – to jego świątynia, jego dom i teoretycznie nie masz prawa tu być. Jesteś wybrykiem natury. Albo raczej piekła.

          – Boga nie ma! – Syknął szatan. Do kratki przybliżyły się błyszczące, wrogie oczy i zęby. Czuła jego cuchnący rozkładem oddech na twarzy. Na kratce, dzielącej spowiednika od niej, zacisnęły się długie, chude palce z poobgryzanymi, zabrudzonymi krwią paznokciami. Dwa, wskazujący i serdeczny, były obgryzione do żywego (albo raczej martwego) mięsa. Pod jednym z ocalałych paznokci falował brudny kawałek cienkiej skóry. – Wszystko, co dotyczy boga jest nieprawdziwe. Wy, chrześcijanie, nie macie zielonego pojęcia o waszym 'panie'. Serce aż się, kurwa, kraja, jak ślepo wierzysz w jego moc. Gówno prawda. A co do wybryków natury, spójrz na te twoje biedne rączki i stópki i zastanów się, czy przypadkiem nie pomyliłaś adresata tego określenia.

          Na te słowa, jak na zawołanie, kolejna silna fala bólu rozeszła się po ciele Lisy. Dawno przesiąknięte ciepłą krwią bandaże mówiły same za siebie. Dotychczas zaciskające się na kratkach palce, które przyprawiały kobietę o prawdziwy sztorm w żołądku, na powrót skryły się w mroku. Twarz Deva cofnęła się, przestając zanieczyszczać tlen wokół Lisy, ale wwiercające się w nią oczy wciąż błyskały w ciemności. Przyłapała się na płytkim, urywanym oddechu i przyśpieszonym ze strachu biciu serca.

          Nie może bać się diabła. Bóg jest tuż za nią i oczekuje od niej, Lisy Jonson walki z siłami ciemności. Ale tak strasznie się bała tych przerażających oczu, śmierdzącego oddechu i obrzydliwych paznokci.

          – Co mam zrobić, żebyś zostawił mnie w spokoju? – powiedziała szybko, nie udawało jej się zapanować nad nierównym oddechem.

          – Nigdy nie zostawię cię w spokoju – warknął rozjuszony Dev – Zabiję cię, rozwlekę twoje flaki po kościele jak łańcuchy na choince i zabiorę cię do mojej przezajebistej chaty. Piekła. Pasuje ci taki układ, Liso Jonson, boża wojowniczko?

          Bożej wojowniczce krew odpłynęła z twarzy, mimo, że od początku zdawała sobie sprawę z nieodwracalnego finału, pokuty tej ironicznej spowiedzi. Jako umiarkowanie imprezująca, pełna życia trzydziestoletnia kobieta nie myślała dużo o śmierci. Na pewno tak sobie jej nie wyobrażała.

          – Nie – wydukała urywanym, zachrypniętym z przerażenia głosem – Czy, jeśli opowiem ci moją historię, wypuścisz mnie?

          Ku jej zaskoczeniu – Dev roześmiał się. Albo wydał z siebie odgłos, który przypominał śmiech.

          – Oj Lisa, Lisa... – powiedział głosem, który był teraz tylko chrapliwy i lepki; jeszcze chwilę temu donośny, skrzeczący, dudniący – czy moja obecność aż tak cię rozprasza, że nie potrafisz zrozumieć kilku prostych... dziecinnie prostych słów? Jak, na przykład... Już nigdy stąd nie wyjdziesz, psia córo? Nie? Dziwne. W każdym razie; nie, nie pozwolę ci odejść. Ale łaskawie pozwolę ci dokończyć, dopiero co zaczętą opowieść. Twoje ostatnie wyzwanie.

          – A potem? – jej głos stał się irytująco piskliwy.

          – Pożyjemy zobaczymy – Odparł, zapewne stukając rozwalonymi paznokciami w drzwiczki konfesjonału – Bardzo ładnie cię proszę, kontynuuj. Nie mogę doczekać się ciągu dalszego. Jak w telewizji.

          – To nie program rozrywkowy – powtórzyła Lisa, Boża wojowniczka, normalnym głosem – Twoje życzenie moim rozkazem.

Ciąg dalszy nastąpi..

(opowiadanie pochodzi ze zbioru ‘Podwodny krzyk wieloryba)

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial