Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Owen

Kuba Ptaszyński/Poruszony Umysł

 

OWEN

 

 

1

   Kolejny dzień męczarni  w pracy mijał dla Chucka Choke'a. W wielko branżowej firmie najciężej egzystuje nie szef ale mali pracownicy, których idealnym przykładem był Chuck. Nie jest łatwo kiedy wszyscy 'koledzy' z pracy nazywają go Joke i zachowują się w stosunku do niego jak diaboliczni, wredni uczniowie trzeciej klasy, ale Chuck utrzymywał z niskiej płacy kota Churchilla i siebie, więc nie mógł zrezygnować. Po każdym dniu kiedy czekał w starym, niewygodnym łóżku na sen, marzył o posadzie szefa Glitter Company. Wielotysięczne miesięczne zarobki, liczne pokoje w pięknym domu, najdroższa karma dla Churchilla. Potem musiał się obudzić w prawdziwym, bolesnym świecie.

   Chuck Choke opuścił budynek Glitter Company, cały w ponurych myślach. Dzień miniony nie odstąpił od poprzednich; innymi słowy był koszmarny i długi. Zszedł z długich schodków i jego wzrok padł na ubogo ubranego menela w starym płaszczu i podniszczonych butach  - takiego, jakich wiele w Nowym Jorku. Miał krótki zarost i długie, pozlepiane brudem, ciemne blond włosy. Nie trzeba było się długo przyglądać, by stwierdzić, że był pijany w szprot. Siedząc na niskim, betonowym murku nieznacznie się kołysał, błądząc wzrokiem po ogromie budynku Glitter Company. Gdy Chuck zbliżył się do żula, ten spojrzał na niego wodnistymi, mizernymi oczami.

   - Kolego.. Anthony.. daj mi na piwo. - powiedział powoli, siląc się na wyraźne artykułowanie słów.

   Chuck uśmiechnąć się zjadliwie.

   - Ty lepiej znajdź pracę, chłopie. - odparł, wpatrując się w bezdomnego.

   Menel pokręcił zawzięcie głową.

   - Jestem Owen Creak. - wymamrotał, podniósł palec wskazujący prawej ręki i chwiejnie nim pomachał. - I jestem bezdomny od tysiąc.. tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego. Coś mi się należy.

   Chuck pokręcił głową.

   - Wszystkich tak męczysz, Owen?

   Pokręcił głową.

   - Okej. - Choke pokiwał głową. - Sorry, kolego, ale ledwo mam na żarcie dla mnie i Churchilla..

   - O kur..

   - Churchill to mój kot. - wpadł mu w słowo Chuck.

   - Dobre. - Creak puścił perskie oczko. - Będziesz miał na paszę, chłopie, daj na piwo..

   - Nie. - Chuck ruszył w stronę stacji metra. - Poszukaj jakiegoś pieprzonego bogacza.

   - A żeby ci, kurna taksówka spieprzyła! - warknął nagle Owen Creak.

   - Jadę metrem. - odparował Chuck i na odchodnym dorzucił - I tak już jesteś nawalony, więc po co ci więcej?

   Wrócił do domu w złym nastroju. W pobliskim sklepie kupił tanie spaghetti do odgrzania w mikrofali i sok w puszce. Dla Churchilla zostało jeszcze trochę w kartonie z suchą karmą. Odgrzawszy makaron i nakarmiwszy kota, spałaszował szybką kolację, popił napojem, szybko umył się w ciasnej kabinie prysznicowej i padł na łóżko, chcąc jedynie spać, spać do dwunastej. Niestety, w gmachu Glitter Company musiał stawić się punkt siódma.

   Przypomniał sobie o Owenie Creaku. Wypadł mu z głowy na resztę dnia, dopiero teraz, o dziesiątej wieczorem miał czas na przemyślenia. Nigdy nie widział go pod budynkiem Glitter Company, ale przecież na tym Wielkim Jabłku pleniło się od groma takich typów, niepracujących, ale nałogowo pijących.

   Bezdomny ze sklejonymi włosami znów wyleciał Chuckowi 'Joke'owi' Choke'owi z głowy aż do następnego popołudnia.

2

   Kolejny dzień minął tak samo jak poprzednie. Kolejny dzień nazywania go żartem, kolejny dzień pomiatania Chuckiem. Znosił to cierpliwie dla siebie i Churchila, jego ukochanego dachowca uratowanego ze schroniska. Żeby mieć co jeść. Dziwny żul nie zaprzątał mu zajętej pracą głowy, dopóki Chuck go nie zobaczył po skończonym dniu, siedzącego w tym samym miejscu przed budynkiem Glitter Company.

   Siedział na betonowym, niskim murku leciutko się chwiejąc przy obrotach głową. Zdawał się być zajęty dokładnym, jak na pijanego, lustrowaniem otaczającego go świata.

   Chuck podszedł na bezpieczną odległość, ostrożnie wpatrując się w niebieskie oczy bezdomnego. Creak zauważył przybysza i uśmiechnął się, szczerząc brudne, pożółkłe zęby.

   - Proszę proszę. - wychrypiał głosem mówiącym o jego trzeźwości. Chuck podejrzewał, że gdyby tylko stał przy nim bliżej, czułby słodkawy zapach masowej ilości alkoholu pochłoniętego przez Owena - taksówka - spieprzyła. - Spieprzyła ci taksówka, gnojku sflaczały?

   Chuck pokręcił głową.

   - Jechałem metrem. - odpowiedział.

   Owen pokiwał głową. Jego wzrok był rozlatany.

   - Kurna, gościu, lepiej bądź łaskaw dać mi kilka dolców na to piwo. - zaczął ponownie, usiłując trafić spojrzeniem w oczy Choke'a. - Chce mi się pić.

   - To poproś o wodę. - podsunął mu Chuck. - Podobno lepiej gasi pragnienie.

   Menel znowu pokiwał głową.

   - Posłuchaj.. - podjął po chwili pijanej ciszy. - Ja muszę być pijany. Naprawdę.

   - No cóż.. każdy tak mówi.

   - Nie! - krzyknął nagle Creak. Wyciągnął brudną rękę w kierunku Chucka. - Ja jestem.. jestem inny. Potrzebuję piwa.

   Chuck uśmiechnął się ironicznie.

   - Nie wątpię. Dobra, Owen, muszę już iść, mój kot na mnie czeka.

   Bezdomny wytrzeszczył oczy.

   - Nie odchodź! - krzyknął, chcąc wstać, ale nie wyszło. Odkaszlnął chrapliwie. - Nie idź! Albo pójdź, ale wróć z piwem!

   Chuck tylko pokręcił z zażenowaniem głową.

   - Kurwa, człowieku! - wydarł się za nim Owen. - Joke! Joke, niech się.. niech twoje metro wypieprzy się na torach, ty skurwysynu!

   Choke zatrzymał się, wstrząśnięty. Przed chwilą bezdomny człowiek, który widział Chucka dwa razy w życiu nazwał go przezwiskiem z pracy. Stał tak, cały spięty i do głębi zszokowany. Powoli odwrócił się do schlanego Creaka. Na jego brudnej, nieogolonej twarzy błyskał psychiczny uśmiech zadowolenia, satysfakcji.

   - Chuck - Joke - Chuck - Joke.. - zanucił obrzucając Choke'a obłąkanym wzrokiem. Teraz mógł. - Co się stało, żarciku? Jakiś pijany menel cię przezwał?

   - Nie. - odparował po namyśle Chuck. - Moje nazwisko to Joke.

   Owen wybuchnął pijanym śmiechem.

   - Zajebiście. - śmiech nie objął jego oczu. - Jak samochód.

   Chuck dotarł do podziemnej stacji metra trochę po szóstej trzydzieści. Jego głowę zaprzątały ponure rozmyślania na temat pewnego menela imieniem Owen Creak. Cały czas jest spity, od dwóch dni przesiaduje pod gmachem Glitter Company i odgaduje przezwiska pracowników wracających do domu. Dobre.

    Pierwszy transport uciekł Choke'owi przez dłuższą rozmowę z Owenem Creakiem. Siedział na twardej ławce pomalowanej na jasny brąz. Trzydzieści metrów dalej, pod ścianą, stał ubogo ubrany długowłosy facet, grający na gitarze, z kapeluszem wypełnionym złotymi centami. Chuck wrzucił mu dwudziesto pięciocentówkę. Choke usłyszał szum nadjeżdżającego wagonu metra. Odruchowo sprawdził, czy w tylnej kieszeni ciągle jest jego portfel. Był, ale przed Chuckiem nagle przebiegł ubrany w szarą, workowatą bluzę młodzieniaszek, który szybkim ruchem zacisnął palce na rączce plecaka Choke'a. Puścił się biegiem, trzymając kurczowo stary plecak 'Joke'a'. Chuck puścił się pędem, ruszając w pogoń za złodziejem.

   Trudno było mu wyłowić wzrokiem szarą, niepozorną bluzę młodziaka, który coraz to rozpaczliwiej odtrącał śpieszących do metra przechodniów. Chuck czuł jak koszula przykleja się do jego ciała, a eleganckie buty boleśnie ocierają o zmęczone po pracowitym dniu stopy.

   Ponad głowami przypadkowych ludzi zobaczył dwie niebieskie czapki; policjanci. Chuck nabrał w płuca powietrza i krzyknął

   - Złodziej! Złodziej ukradł mi plecak! Złodziej! Pomocy!

   Niektórzy powiedli mętnym wzrokiem po młodocianym przestępcy, a później po pędzącym za młodym Chuckiem. Niebieskie czapki z daszkami ruszyły za szarą bluzą. Chłopaczka zatrzymał jakiś rosły facet, łapiąc go w półnelsona i oddając go policjantom.

   Chuck odzyskał swoją chwilową zgubę, ale dopiero jutrzejszym rankiem dowiedział się, że cudem ominął śmierć poprzez zgniecenie jak puszkę przez wagon metra, który wypadł z torów.

   Churchill przywitał go nieco cieplej, ponieważ jego pan spóźnił się, z czym wiąże się opóźnienie kolacji. Może, jeśli trochę się przymilić, dostanie większą porcję?

   Chuck uprzejmie pogłaskał swojego kota. Postanowił, że da mu półtorej porcji. Nie miał telewizora, a radio od jakichś dwóch lat nie działało z powodu wyczerpanych baterii.

   To była długa środa. Długa i bardzo męcząca. Powinien już pójść się umyć i spać; było pół do jedenastej. Chuck zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest ważne o której się położy, bo i tak nie wyśpi się jeśli obudzi go budzik. Mimo, że był bardzo senny, coś mu latało po głowie, ale nie mógł sobie przypomnieć, co dokładnie. Przez dziesięć minut siedział, na wpół zgarbiony i z przymkniętymi oczami, ale poddał się. Przypomni mu się jutro.

   Myśląc tylko o jutrzejszych katuszach, poszedł się umyć. Przez większość czasu wieczornej toalety dziękował losowi, że mały chuligan w szarej bluzie jednak nie uciekł z jego plecakiem. Wyszedł z ciasnej kabiny, umył zęby i położył się do twardego łóżka w samych bokserkach. Gdy tylko zamknął oczy, zasnął.

3

   Chuck przez chwilę patrzył z rozdziawionymi ustami na swojego jedynego przyjaźnie nastawionego kolegę z pracy, Jareda.

   - Niezłe, nie? - wyszczerzył zęby Jared Campbell. - Wszyscy nie żyją, dwa wagony zgniecione na amen.

   - Wow.  -wykrztusił wreszcie zszokowany Choke. - Rzeczywiście.

   - Nie wiedziałeś?

   Pokręcił głową.

   - Telewizji nie mam, a do radia od dwóch lat jestem w drodze do sklepu po baterie.

   - Linia na osiemnastą trzydzieści.. pięć. - dopowiedział Jared wracając wzrokiem do ekranu komputera przy swoim stanowisku. Wstukał w Google hasło 'wypadek metro'. Ukazało się kilkanaście wczorajszych i dzisiejszych postów. Kliknął w pierwszy link od góry i odwrócił płaski monitor w stronę wciąż zszokowanego Chucka. Wskazał wyłączonym długopisem na zdjęcie obok krzykliwego wpisu jakiegoś blogera, które pokazywało zgnieciony, długi pas metalu udekorowany, jak tort wisienką, odłamkami szkła. - O tym mówię. - odezwał się Jared. - Ty jeździsz połączeniem o osiemnastej piętnaście?

   Choke niemrawo, powoli pokiwał głową.

   - To cholernie dobre, bo gdyby uciekł ci ten piętnaście po i byś wsiadł w te trzydzieści pięć, to zostałby z ciebie tylko koktajl z mięsa. - uśmiechnął się kwaśno.

   - Przestań, Jared, błagam cię, przestań. - Chuckowi zrobiło się słabo.

   - Dobra. - Jared potulnie kiwnął głową, wrócił wzrokiem do monitora. - Tu piszą, że policja i śledczy nie mają pojęcia, dlaczego metro miało małą wpadkę. - powiedział. - Zupełnie jakby.. jakby samo z siebie wyskoczyło z torów.

   Choke nie miał pojęcia, jak ten menel to zrobił, ale za pomocą groźby przyczynił się do wczorajszego wypadku metra.

   Znowu tam siedział.

   Choke podejrzewał, że nie zmienia swojego polowego miejsca zamieszkania od przeszło trzech dni. Nie wiedział, jakim cudem Owen Creak mógł pozostać nawalony przez tyle czasu, ale, znając życie, ludzie jego pokroju mają na to jakieś sposoby. Chuck podszedł na bezpieczną odległość od nieobliczalnego menela i zamachał ręką. Wodniste, rozklekotane oczy Creaka mniej więcej skupiły się na dłoni Choke'a. Bezdomny uśmiechnął się dziwnie.

   - Joke, Joke, Joke.. - mruknął niewyraźnie. - Kogo moje brzydkie oczy widzą..

   - Choke'a. - wtrącił się Chuck.

   - Mówiłeś, że nazywasz się J-joke. - żul uniósł brwi.

   - Dobrze wiesz, że to nieprawda. - Chuck zebrał się w sobie i wyrzucił to z siebie.

   Znowu się uśmiechnął.

   - Kupiłeś mi piwo?

   - Co ty robisz? - spytał, oddzielając od siebie słowa. Zmrużył w gniewnym geście oczy. - To TY spowodowałeś wypadek metra.

   - Czy kupiłeś piwo?

   Chuck odsunął się z obrzydzeniem.

   - Spieprzaj stąd, śmieciu. - odezwał się wreszcie. - Spieprzaj stąd i nigdy nie wracaj.

   Bezdomny zachwiał się po pijanemu.

   - Chyba nie chcesz, żeby mi się coś wymskło? - starał się zmierzyć Choke'a drwiącym spojrzeniem, ale głowa odmawiała mu posłuszeństwa.

   - Nie boję się ciebie. - mruknął Chuck zaciskając pięści.

   - Na pewno? To idź, cholera, idź. Potrzebującemu człowiekowi nie dasz na piwo.

   - Nikt nie potrzebuje na piwo, Creak. - wycedził Choke opanowując gniew.

   To bzdury. Przez przepracowanie wydawało mu się, że jakiś przypadkowy żul potrafi sprawić, by stało się coś złego. Bardzo złego.

   Bez słowa odszedł od murka, na którym siedział Owen. Słyszał, jak Creak niezrozumiale bełkotał, przerwał i wysilił się na kilka zrozumiałym słów.

   - A niech ci matka zdechnie, ty cholero! - zawył i położył się na murku, mrucząc coś pod nosem.

   Chuck Choke zamarł. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Musi ostrzec.. Zaraz, przecież to zwykłe brednie. Dziwny zbieg okoliczności, to nie możliwe, żeby najzwyklejszy, nowojorski menel przewidywał, nie, tworzył przyszłość, przekładając niepoprawne gramatycznie zdania soczystymi przekleństwami. Takie rzeczy mogą dziać się tylko w pokręconych powieściach młodych, szalonych pisarzy, których nikt nie chce wydać.

   - Spoko, robaczku. - powiedział ironicznie do leżącego na murku żula. - Czekam wieczorem na telefon.

   Ostentacyjnie odwrócił się plecami do Creaka i ruszył dumnym krokiem w kierunku stacji metra.

   Nie spodziewał się, że wieczorem dopadną go aż tak silne emocje. Ręce mu się tak mocno, że rozsypał pożywienie Churchilla po podłodze salonu połączonego z kuchnią. Bezwiednie zaklął pełnym od emocji głosem. Odmówił sobie kolacji, tłumacząc sobie, że nie da rady sobie jej przygotować. Bardzo szybko umył się, bez powodzenia wmawiał sobie, że Owen coś sobie uroił, że Chuck coś sobie uroił i bez sensu się denerwuje.

  Nieco spokojniejszy, nie mając się czym zająć, położył się do łóżka i czekał na sen. Mimo wszystko wciąż był rozbudzony, jakby gotów w każdej chwili od razu stanąć na nogach i odebrać telefon. Długo nie mógł zasnąć, aż wreszcie zapadł w płytki, niespokojny sen.

   Śniło mu się, że Owen zabija jego matkę, podrzynając jej gardło rozbitą, ostrą krawędzią butelki po piwie. On, menel i umierająca matka stali w białym pomieszczeniu. Krew tryskająca z rozciętej szyi ochlapała śnieżnobiałe podłoże. Chuck spojrzał na Owena. Z wodnistych oczu wyciekała mu na nieogolone policzki szkarłatna krew, w wąskich ustach, rozchylających się w demonicznym uśmiechu można było dostrzec zbroczone posoką zęby. W brudnej ręce ściskał czarną od krwi broń w postaci ostrego kawałka zbitej, szklanej butelki.

   Chuck obudził się. Cały był zlany potem. Przez chwilę leżał tak, wsparty na drżących łokciach i oddychał szybko, starając się zapomnieć koszmar. Poszedł do kuchni, by napić się zimnej wody. Gdy nalewał ją do szklanki, zobaczył, że jego dłoń zostawiła na plastikowej butelce czerwony, rozmazany ślad. Zmarszczył brwi. Odwrócił dłoń wierzchem do dołu. Kiedy zobaczył, że jego cała prawa ręka jest uwalana w szkarłatnej krwi, wszystko zafalowało mu przed oczami.

   Walcząc o przytomność, Chuck usiadł na krześle i włożył głowę między kolana. Pomogło. Starał się nie dotykać niczego zbroczoną posoką dłonią, by znów nie stracić gruntu pod nogami. Zaczerpnąwszy jeszcze kilka głębokich oddechów, wstał wolno z krzesła i ruszył do łazienki. Zerknął na zegarek, którego nie zdejmował od osiemnastki. Było pół do drugiej w nocy. Spokojnie obmył zimną wodą rękę i wrócił do łóżka. Podejrzewał, że też będzie całe w krwi, ale mylił się.

   Owinął się ciasno kołdrą i zamknął oczy. Nie otwierał ich, bojąc się, że zobaczy czającego się w ciemności Owena Creaka oblanego krwawymi łzami i uśmiechającego się czarnymi od posoki zębami. To była dla Chucka długa noc, podczas której nie zmrużył oka, usiłując zapomnieć widok matki z poderżniętym gardłem.

4

   Odebrał od Jareda słuchawkę telefonu z mocno bijącym sercem. Nie chciał się do tego przyznać, ale bał się jak cholera. Mina jego jedynego kolegi z Glitter Company też nie nastrajała optymistycznie; w oczach Jareda pobłyskiwał smutek i niepokój. Chuck nie mógł wyłowić z tych zielonych tęczówek ani jednego radosnego akcentu. Przyłożył aparat do ucha.

   W ustach mu zaschło.

   - Halo? - wychrypiał wreszcie, starając się nie patrzeć na nieszczęśliwie wyglądającego Jareda.

   - Czy mam przyjemność z Chuckiem Choke'iem?

   - Przy telefonie.

   - Jestem zmuszony poinformować pana, panie Choke, o śmierci pani matki, Jade Choke. - Chuck mógłby przysiąc, że męski głos po drugiej stronie słuchawki wymówił jego nazwisko niebywale podobnie do 'Joke'. - Zmarła wczoraj, albo raczej dzisiaj w nocy o pierwszej dwadzieścia osiem na rozległy zawał. Bardzo mi przykro, panie Choke.

   Joke.

   Chuck przełknął ślinę.

   - Dziękuję za fatygę. - wykrztusił wreszcie łamiącym się głosem. - Czy ktoś z mojej rodziny opłacił pogrzeb?

   - Tak. - przytaknął rozmówca. - Stephen Choke.

   - Dziękuję jeszcze raz. - Ojciec Chucka nie musiał się martwić pieniędzmi; miał ich krocie, ale nie chciał dać jedynemu synowi ani centa. - Do usłyszenia.

   Przycisnął czerwoną słuchaweczkę na klawiaturce telefonu komórkowego. Spojrzał na Jareda. Jego usta wygięły się w podkówkę, gołym okiem można było ocenić, jak bardzo jest mu żal Joke'a.

   - Mama mi umarła. - powiedział spokojnym, bezbarwnym głosem Chuck.

   - Tak mi przykro.. - zaczął Jared, ale Choke zbył go machnięciem ręki. Był teraz myślami zupełnie gdzie indziej.

   - Wezmę sobie dzisiaj wolne. - rzekł Chuck, zawieszając wzrok gdzieś w przestrzeni. - Przekażesz to szefowi?

   Jared skwapliwie przytaknął, kiwając głową.

   - Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, Joke? - zapytał.

   Choke nie był zaskoczony tym, jak go nazwał. Creak się postarał. To wszystko.

   - Nie, nie. - Joke uśmiechnął się blado. Jared nie zauważył, że w oczach żarcika czai się coś dziwnego. - Dzięki.

   Jared postarał się uśmiechnąć.

   - Przyjdziesz jutro do pracy?

   Chuck ledwo powstrzymał się od potrzęsienia głową. Wstał z krzesła, zarzucił tanią marynarkę na ramię i ruszył w stronę wyjścia. Przed drzwiami rzucił do kolegi

   - Miłej pracy.

   Owen Creak siedział na tym samym murku, tak samo pijany, czwarty dzień z kolei. Uśmiechał się, ale jego zęby nie były czarne od krwi, nie robił szkarłatnych łez. Chuck podszedł do niego nieco bliżej niż poprzednio. Nie musiał się go obawiać.

   - Ahoj, Joke. - mruknął Owen, błądząc wzrokiem po Choke'u. - Jak tam ci leci?

   Chuck uśmiechnął się dziwnie ukazując zęby. Nie były czarne.

   - Jako tako. - odpowiedział, po czym uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Mamusia mi umarła.

   Creak skrzywił się.

   - Kondolencje. - wyciągnął do Chucka chwiejnie rękę. - Joke, kondolencje jak cholera.

   Chuck uścisnął brudną dłoń. Uścisk był mocny, solidny.

   - Spokojnie. Jakoś dam sobie radę. - Przerwał na chwilę. Cały czas się uśmiechał. - A co u ciebie, Creak?

   Żul skierował na jego twarz wodniste oczy.

   - Chce mi się pić, Joke, pić jak diabeł.

   Chuck pokiwał powoli głową. Dzisiaj będzie musiał zaoszczędzić, opłaci mu się to.

   - Co chce ci się być? - spytał, dobrze znając odpowiedź.

   - Joke, znasz ludzi mojego pokroju. - Menel uśmiechnął się. Nie miał czarnych zębów. - Piwo.

   Chuck wyciągnął z tylnej kieszeni spodni stary, podniszczony, skórzany portfel. Otworzył większy przedziałek, przez chwilę w nim szperał, po czym wyciągnął z niej banknot dziesięciodolarowy. To dość dużo, jak na jego zarobki, ale, jeśli wszystko dobrze przekalkulował, to dziesięć dolców za wszystko, co mógł zyskać, było niczym.

   Gdy tylko dostrzegł, co Joke trzyma w ręku, Owen rozszerzył niebieskie, pijane oczy.

   - Joke, Joke, przyjacielu..

   Chuck wcisnął żulowi sfatygowany banknot w brudną dłoń. Usiadł obok Creaka, który wpatrywał się z niedowierzaniem w banknot od Chucka.

   - Nie ma za co, Creak. - powiedział Joke, nie przestając się uśmiechać.

   Nie ma co żałować tych dziesięciu dolarów.

   Przecież może mieć wszystko.

 

 

Tekst pochodzi ze zbioru opowiadań pt. 'Podwodny krzyk wieloryba' 

(49) moved mind / poRUSZony UMYSŁ - YouTube

   

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial