Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Black Rage 2

SORATA

 

 

BLACK RAGE 2

 

 

Pozostawało pytanie, jak długo gildia będzie tolerowała taki wyzysk? W pewnym momencie zwróci się o pomoc do pałacu. Piraci mieli do wyboru pracowanie dla nich albo stanie się ofiarami. Każda z tych opcji smakowała kwaśno. Renwick cenił sobie niezależność i nie miał zamiary płaszczyć się w zamian za pieniądze.

— Wiesz, ilu sprawdzających jest w Madfrost?

— Dwudziestu, może mniej. Współpracują ze strażnikami. Musisz dostać pisemne zezwolenie, zanim ruszysz. Inaczej spalą was na proch. Ludzi też.

Kapitan przeczesał włosy palcami. Tak jak podejrzewał, transport ludzi nie będzie wykonalny. Po rozmowie z chłopakiem uświadomił sobie, że wyjście z portu zostało jeszcze bardziej utrudnione. Aktualnie miał w nosie zlecenia, kupiec zawsze się znajdzie. Problemem pozostawało bycie anonimowym. Nawet jeśli nazwisko Griffin było znane, nikt nie musiał łączyć go z człowiekiem w karczmie.

— Dziękuję. — powiedział cicho i odepchnął krzesło — To marna pociecha, ale weź to. Dara pewnie ci zapłaciła za rozmowę, jednak nie musi o tym wiedzieć.

Zostawił na stole dwie złote monety. Chłopak skinął głową, uśmiechnął się i wrócił do obserwowania ognia. Blada cera, wiele warstw ubrań i mętne spojrzenie. Zostało mu mniej czasu niż myślał. Ten dzieciak nie miał szans dotrwać poranku.

Tak jak obiecała właścicielka, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, w przedsionku pojawiła się jego szabla. Prychnął cicho, bo ciągle miał przy sobie naładowany rewolwer. Specjalnie podsycał plotki o szermierzu, aby nikt nie zwracał uwagi na inną broń.

Nocne powietrze pachniało mrozem. Madfrost pokazało swoje prawdziwe oblicze, atakując Renwicka imitacją lodu. Wydawało się, że nawet temperatura spadała. Oddech zmieniał się parę. Był jedyną osobą w okolicy. Spiczaste wieżyczki rzucały cienie na brukowane ulice. Ledwo wybiła północ, a on nie słyszał śpiewów z portu. Coś mu nie pasowało. Marynarze nie cichli ani na minutę. Alkohol, opium i muzyka krążyła w ich ciele jak druga krew. Ci ludzie potrafili nie spać do rana, by potem harować na statku przez cały dzień. Jeśli coś zdołało zakłócić ich zabawę, było wystarczającym powodem, aby sięgnąć po broń.

Co chwile muskał palcami rękojeść szabli. Zwolnił i ugiął kolana. Stawiał kroki ostrożnie, starając się nie wydawać dźwięków. Szum fal zagłuszał skrzypienie desek, gdy wszedł do portu. Skrył się w cieniu wyładowanych skrzyń i obserwował. Cztery na pięć karczm w zasięgu wzroku były zbyt spokojne. Nie słyszał wrzasków ani zwiastunów potyczki. Światło przebijające się przez brudne okna oświetlało małe fragmenty przystani. Widział swój statek w oddali, jednak tam też panowała cisza.

Nagła irytacja opanowała go całego. Jego załoga była leniwa, arogancka i wiecznie pakowali się w kłopoty. Mimo to odpowiadał za nich. Cokolwiek się stało, dalej był ich kapitanem. Naciągnął kapelusz na czoło i ruszył w stronę okrętu. Starał się wykorzystywać cień budynków, żeby nie rzucać się w oczy. Rdzawy odcień płaszcza nawet w nocy był widoczny. W dodatku niebieskie ściany budynków zdradzały każdą pozycję.

Ledwo minutę później stał przed swoim statkiem. Zagwizdał krótko i czekał. Jeśli Michael i Clint utrzymywali wartę, powinni pojawić się przy burcie. Nagle usłyszał szuranie dobiegające z góry. Chwile później z trzaskiem wysunęła się kładka. Opadła na deski portu, które zaprotestowały sucho. Zdezorientowany odczekał chwile, dopiero potem postawił stopę na pomoście. Ciągle w stanie gotowości nieufnie patrzył na własny okręt.

— Psst! Kapitanie! Tutaj!

Ktoś wyjątkowo głośno szeptał po jego prawej stronie. Odwrócił się i zobaczył Clinta czuwającego pod burtą. Skulony trzymał strzelbę w rękach. Machał gwałtownie na Renwicka, jakby zapomniał, z kim rozmawia.

— Co to ma znaczyć?

— Mic, chowaj kładkę! Kapitanie, problem jest!

Zirytowany mężczyzna podszedł bliżej i szturchnął stopą niepoprawnie rozłożone liny.

— Poprawcie to i przestańcie zgrywać idiotę.

Nagle coś pociągnęło go w dół. Clint trzymał go za rękaw i wyczekująco wbijał w niego wzrok. Dopiero po chwili Griffin zrozumiał, że upadł na deski.

— Kapitanie! To ważne! Potem mnie kapitan wyrzuci za burtę.

Zdenerwowanie i niepokój na twarzy chłopaka był zbyt prawdziwy. Renwick przewrócił oczami i kiwnął głową.

— Mówcie

— Pierwszy oficer ściągnął nas tu jeszcze przed zachodem. Nie jest bezpiecznie w Madfrost. Strażnicy urządzają sobie łapanki na ulicy. Biorą, kogo popadnie. Prawie Avę dorwali, ale Mic zdołał ją odbić. Nie wiadomo co robią z ludźmi, ale nikt ich potem nie widział w okolicy. Dziwne, że kapitan tak spokojnie przeszedł.

— Widzę, że jest zbyt cicho. Co jeszcze wiecie?

— Za mało — pokręcił głową. – Pierwszy przekupił kogo trzeba i mamy jako tako spokój. Naszego statku jeszcze nie sprawdzili, ale nie wiadomo. Colby zarządził czuwanie na pokładzie niżej.

Położył dłoń na jego ramieniu. Rzeczywiście miasto było inne. Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu. Musieli wypłynąć przed świtem. Oby tylko strażnicy nie próbowali sprawdzać statku. Pozbawienie życia obrońców królestwa nie było dla nich niczym nowym. Renwick bardziej bał się Kevari. Jeśli jakiś był wśród nich, nie mieli szans.

— Dobrze się spisaliście. Jak zauważycie coś podejrzanego, natychmiast dajcie znać.

— Tak jest!

Zasalutował, przykładając pięść do serca. Wejście zostało zastawione. Ocenił szybko ich pozycje i kiwnął głową. Gdy tylko otworzył drzwi na pokład niżej, hałas w środku ucichł. Patrzyli na niego wyrwani z rozmowy. Zamarli w bezruchu czekając na pierwsze słowa. Hayes drzemał w hamaku pod sufitem. Stiles i Ava trzymali w górze podniesione pięści. Jak nic znowu się kłócili. Colby na jego widok wyprostował się, ale nie pokusił się o wyjaśnienia. Dalej, przy stoliku zrobionym z beczki siedziała reszta załogi. Szóstka świeżaków wyglądała na roztrzęsionych. Zauważył, że brakuje jednego z załogi.

— Gdzie on jest? Dlaczego nie ma z wami Bena?

Nagle wszyscy odwrócili wzrok. Nawet Hayes się nie poruszył. Renwick uderzył pięścią w ścianę. Lampa zakołysała się, rzucając na ich twarze upiorne cienie. Atmosfera zrobiła się ciężka.

— On… oni go zabrali.

Ava zasłaniała usta dłonią. Zrobiła się lekko zielona i natychmiast odwróciła.

— Co to ma znaczyć?

— Lucas, dasz rade to powtórzyć?

Stiles pochylał się nad rudym marynarzem. Dołączył do nich trzy miesiące wcześniej. Ukrył twarz w ramionach i gwałtownie potrząsał głową. Cały drżał, mimo że w środku było parno.

— Kapitanie. — oficer zaczął szeptem. – Musimy natychmiast uciekać. Wiemy, po co urządzają łapanki. Nie wiem, jak to działa, ale oni używają ludzi.

— W jaki sposób?

— Ledwo zeszliśmy na ląd, a dopadli nas urzędnicy. Dostali ładną sumkę za omijanie naszego statku. Ucieszyli się ze złota, więc nie pytałem. Nagle tłum podniósł wrzawę. Wszyscy uciekali do domów, niektórzy skakali do wody. Staliśmy tam jak kołki. Pojawili się strażnicy i łapali kogo popadnie. Próbowali wyciągnąć Avę, ale Mic obezwładnił jednego. Chyba zginął na miejscu, było sporo krwi. To rozwścieczyło resztę, rzucili się nas, ale jeśli chodzi o wtapianie się w tłum mamy przewagę. Skoczyliśmy do wody i czekaliśmy pod portem, aż wszystko się skończy. Potem…

Zamilkł na chwilę. Musiał odetchnąć, zanim opanował się na tyle, by kontynuować. W tej ciszy dało się słyszeć uderzające o statek fale. Ava doszła do siebie, jednak nie podniosła się z podłogi. Obejmowała ramionami drewniane wiadro i kołysała się na boki.

— Ben nie zdążył uciec. Lucas widział wszystko, proszę nie zmuszać go do mówienia. Podpięli go do dziwnego urządzenia. Całe ciało miał w przewodach. Po chwili zaczęły wypełniać się czymś czerwony, to musiała być jego krew. Zrobił się blady, a jego spojrzenie mętne. Trzymał w dłoniach coś jakby lampion ze świecącym na czerwono kryształem w środku. Kevari położył dłoń na jego czole i Lucas przestał się szarpać. Podszedł do statku towarowego, dotknął burty i podał liczbę. Zaraz po tym padł martwy na ziemię. Strażnicy zerwali z niego rurki, a ciało wrzucili do wody.

— Chodź ze mną. — przerwał mu. – Reszta ma zostać tutaj. Jak dacie rade wyłówcie jego ciało. Dostanie morski pogrzeb.

— Już to zrobiliśmy. — odezwał się Hayes. – Leży w kajucie obok.

— Pilnujcie statku. Muszę rozwiązać ten problem.

Nie dziwił się, że Ava zwymiotowała. Próbował sobie nie wyobrażać tego widoku. Gdy Stiles zaczął mówić, intuicja podpowiadała mu, że chodzi o sprawdzających. Nie wiedział jednak, że Rathmore posunie się do takich okrucieństw.

Jego kajuta znajdowała się pod stanowiskiem sternika, naprzeciwko zejścia pod pokład. Clint obrzucił ich nerwowym spojrzeniem, gdy przemierzali okręt. Po chwili wrócić do obserwowania pomostu. Nie wiedział nigdzie Michaela, ale nie miał czasu się tym przejmować.

— Kapitan coś wie? — oficer zapytał cicho zaraz po wejściu.

— Teraz wszystko się wyprostowało. Macie rację, musimy uciekać. Trzeba zaplanować odwrót bez narażania załogi.

Zmęczony Renwick zatrzasnął drzwi i oparł głowę o nie. Po raz kolejny wymagano od niego trzeźwego osądu. Zaczynał widzieć podwójnie, a czekała ich ucieczka. Skrzywił się, widząc brak soku z wczesnych jabłek na półce.

— Kapitan wie, co to jest, prawda?

Zamarł z dłonią wyciągniętą w połowie drogi. Zacisnął ją w pięść i opuścił rękę.

— Tak. Napędzany krwią klejnot robi za silnik. Maszyna zasilana ludzką energią. Coś tak okrutnego mogła wymyślić tylko ona.

— Królowa?

— Wiedźma — poprawił go. – Wykorzystują mechaników, żeby tworzyli takie sprzęty, po czym uśmiercają Cidorczyków, używając ich jako paliwo.

— To chore. – Stiles warknął i uderzył w stół. – Jeszcze chwila i zabraknie mechaników w królestwie.

— Cidorska krew jest widocznie na wagę złota. Stąd ta ustawa. Jeśli wyjdziemy cało z portu, nie wracamy do kraju. Trzeba będzie się gdzieś przyczaić.

— Wszystkie kraje polują na piratów! Nie przetrwamy za morzem.

 Griffin skrzywił się, nie wierząc we własne słowa. Odkąd wyszedł z karczmy, ta myśl drażniła go jak muchy w letni dzień. Obawiał się, że nie będą mieli innego wyjścia.

— Ściągamy bandery. Gdy tylko wypłyniemy, musimy zakotwiczyć gdzieś i kupić farby. Nikt nie może wiedzieć, że jesteśmy załogą Black Rage. Świat jest ogromny. Za morzem polują na nas, ale na tym się nie kończy.

— Mamy udawać normalnych marynarzy?

— Tak.

Stiles cofnął się, prawie przewracając krzesło. Otarł usta brudnym rękawem i kręcił głowa.

— To nierealne. Od razu poznają, że… Kim właściwie będziemy? Statkiem transportowym?

— Więc spraw, żeby takie było. Powiedz wszystkim. Natychmiast przygotować statek. Część niech pilnuje portu. W razie konieczności przejść od razu na zasilanie burzowe.

Ten manewr był w stanie uśmiercić silnik. Nierozgrzane tłoki wypełnione skumulowaną energią mogły nie wytrzymać i skruszyć się. Życie załogi było dla niego ważniejsze niż statek. Ostatnia transakcja była wystarczająca na naprawę.

— Tak jest. — burknął niechętnie i odmaszerował.

Ledwo zrobił krok, gdy drzwi kajuty z trzaskiem wyrwały się na wolność. Zdyszany Clint stał w progu i próbował złapać oddech.

— Jakiś człowiek… Wejść… Ma interes.

— Uspokój się i dopiero mów. – Renwick wycedził, czując nadchodzącą migrenę.

— Na dole jest jakiś człowiek. Chce wejść. Mówi, że ma do pana interes.

— Odprawcie go. Nie mamy na to czasu.

Nagle chłopak wydarł się na cały głos i potykając się, wpadł do kajuty. Zdezorientowany Stiles chwycił za broń. Griffin od razu skupił wzrok na drzwiach. Nie wiedział jakim cudem nie zauważyli zakapturzonej postaci czającej się w cieniu masztu.

— Tak właściwie to mam ofertę nie do odrzucenia.

Głos nieznajomego był melodyjny, męski, niezdradzający wieku. Renwick wyszarpnął szable i jednym płynnym ruchem znalazł się przy intruzie. Z ostrzem wycelowanym w gardło mężczyzny machnął ręką na dwójkę za sobą.

— Podnieść alarm. Mamy tu szczura lądowego

Rzucili się do drzwi, jednak nieznajomy pstryknął palcami i zagasły wszystkie lampy w kajucie. Clint krzyknął zaskoczony.

— Kevari — warknął Stiles. – Nie mamy szans.

— To jemu się tak wydaje.

Kapitan zrobił wypad. Nie napotkał oporu. Szabla nie sięgnęła gardła. W jednej chwili odzyskał równowagę i ugiął kolana. Kevari gdzieś zniknął, jednak jego obecność była wyczuwalna. Zostawiali za sobą specyficzne drżenie powietrza. Clint nie czekał i zerwał się do biegu. Mógł być przestraszony, jednak dyscyplina zawsze dochodziła do głosu.

— Odłóżcie to i porozmawiajmy.

Głos dobiegał z wnętrza kajuty. Mężczyzna siedział na wolnym krześle i obracał w dłoni monetę. Zdjął kaptur i jego oczom ukazał się dość stara twarz. Skóra poprzecina bruzdami, pełna zmarszczek. Brak zarostu dodawał mu upiornego wyglądu. Spod czarnego płaszcza wydostawał się błękit. Renwick zmarszczył brwi. Kevari nosili zieleń. Nie próbował ich zabić, co było jeszcze bardziej podejrzane.

Stiles rzucił się do przodu. Wyprowadził zamach znad głowy, jednak został odrzucony w tył. Uderzył plecami w belkę i upadł jak marionetka. Stracił przytomność. Krwawił z nosa, ale żył. Jego klatka unosiła się lekko.

— Mogę w każdej chwili go uleczyć. — podniósł dłonie. – Mam ofertę dla was, kaptanie.

— Dlaczego mam się umawiać z mordercami?

— Och — zaśmiał się. – To zbyt poważne słowa Griffin.

— Więc nie planujecie wymordować wszystkich Cidorczyków?

Mówiąc, cały czas okrążał stolik. Słyszał hałas w oddali, czyli załoga została poinformowana o niebezpieczeństwie. Modlił się, żeby nie wpadała do środka jak banda osłów.

— Nie wszyscy są zwolennikami królowej — szepnął. – Naprawdę chce was wynająć.

— Nie przyjmuję zlecenia od was. — splunął. – Wbijesz mi nóż w plecy, zanim powiem tak.

— Są lepsze metody niż nóż. — zaśmiał się, ale umilkł na widok pochmurnego wyrazu Renwicka. – Żartuje. Dwieście tysięcy sztuk złota. Jeden kurs. Jeden transport.

Pieniądze były językiem kapitana. Takiej sumy nigdy nie wiedział na oczy. Ledwo połowę tego zarabiali w rok. Ten człowiek oferował majątek za jeden nielegalny ładunek.

— Myślisz, że kwota mnie zmyli? Tylko szaleniec tyle oferuje. Co to? Krwiste rubiny? Zwłoki Cidorczyków? Chcesz rodzinę wywieźć z kraju?

— Podałem cenę. Czekam na odpowiedź.

Splótł ramiona na piersi i zamilkł. Patowa sytuacja, w której znalazła się załoga, była okrutna. Czekali skryciu przy wejściu na znak. Jeden Kevari był w stanie powalić mały oddział. Ten tu był zdolny do teleportacji albo szybszego poruszania się. Cokolwiek potrafił, był zbyt groźny, żeby atakować go zwykłą bronią.

— Nie dostaniesz odpowiedzi, dopóki nie zobaczę ładunku.

— Negocjacje. To mi się podoba. – uśmiechnął się i wstał. – Może sam się przekonasz? Ładunek czeka obok statku.

— Jasne, zbliżę się do burty i zginę. Ilu z was czai się na zewnątrz?

Mężczyzna przetarł twarz i westchnął. Zrzucił wesołą maskę i był tylko podstarzałym czarownikiem z dziwnym celem.

— Nie jestem zwolennikiem królowej. — powtórzył, cedząc słowa. – Jesteście ludźmi interesu. Mam podpisać pakt krwią, żebyście uwierzyli? Połowę płace z góry. Resztę dostaniecie na miejscu. Pomogę wam wydostać się z portu.

Wszystko w Griffinie krzyczało, żeby zabił czarownika na miejscu. Wiele razy powstrzymywał odruch, żeby pomyśleć i okazywało się to korzystne. Coś w tym Kevari brzmiało prawie szczerze. Gdyby był po stronie Rathmore, dawno statek stałby w płomieniach.

— Cokolwiek powiesz, nie uwierzę w ani jedno słowo. Muszę zobaczyć ładunek, dopiero dam odpowiedź.

— Niech będzie. — machnął ręką. – Możecie prowadzić mnie z ostrzem na gardle.

— Bardzo chętnie — warknął kapitan.

Sięgnął po sztylet i podszedł do czarownika. Przyłożył ostrze do krtani i popchnął. Wyszli z kajuty w otoczeniu załogi. Kevari cały czas trzymał dłonie w górze. Zachowywał się nadwyraz spokojnie, jakby próbował uśpić ich czujność. Ava na ich widok oblizała usta i sięgnęła po nóż, jednak kapitan pokręcił głowa.

Podeszli do burty o toczeniu cichych kroków.

— Więc? — docisnął lekko ostrze. – Gdzie to jest?

— Ta skrzynia przed wami. Oznaczona niebieską farbą.

— Co w niej jest?

— Magiczne zwoje i księgi, które nie mogą trafić w ręce królowej. Cała moja wiedza.

Nie wahał się, serce nie przyspieszyło rytmu. Nie uciekał wzrokiem, a na czoło nie wystąpił pot. Był doświadczonym kłamcą albo mówił prawdę. Kapitan szybko analizował możliwości. Mógł odmówić i go zabić. Wystarczyło docisnąć ostrze. Cenny ładunek sprzedać na czarnym rynku i zarobić na nowe życie. Kevari był zbyt spokojny i posłuszny. Prawdopodobnie miał coś w zanadrzu. Czarownicy rzekomo regenerowali się szybciej, więc taka rana wcale nie musiała go zabić. Jeśli odmówi, pewnie wybije załogę co do nogi. Jeszcze nigdy nikt z nich nie kupował usług pirata. Jeśli nie oni znajdzie innych.

— Co się stanie, jak dotknie pokładu. Wybuchnie?

— Ta wasza nieufność przestaje być zabawna. To tylko księgi. Skrzynia jest zapieczętowana, nic z niej nie wyjdzie.

Załoga niecierpliwe czekała na decyzję. Przekładali bronie, ocierali pot z twarzy. Każdy skupiony i wyczulony na ruch. Idealnie wyszkoleni na takie sytuacje. Nie przewidzieli jednak, że przyjdzie im się zmierzyć z Kevari.

— Zgoda.

Odsunął ostrze i wsunął w kieszonkę w bucie. Nieznajomy kiwnął głowa i odpiął ciężką sakiewkę. Podjął ją kapitanowi bez słowa.

— Nie trudźcie się z wniesieniem.

Złożył dłonie i zaczął mamrotać coś pod nosem. Powietrze zawibrowało jak przy odpalaniu zasilania burzowego. Skrzynia na dole szarpnęła się, a potem lekko uniosła. Kapitan skakał wzrokiem od ładunku do czarownika. Pierwszy raz był tak blisko magii. Włosy na ciele zjeżyły się, w ustach czuł posmak metalu. Kevari zaczął krwawić z nosa, a skrzynia zachwiała się. Mimo to dalej wymawiał inkantacje. Nie przestał, aż ładunek bezpiecznie wylądował na deskach. Osunął się na burtę. Drżącą dłonią otarł krew z nosa.

— Odbiorca nosi zieleń, ale nie zrobi wam krzywdy. Waszym celem będzie Alva, na drugim końcu kraju. Pytajcie o Candace Bender.

— Zapamiętam. A co z wyruszeniem?

— Zajmę się tym. Będziecie wiedzieli, kiedy ruszać. – odetchnął głęboko i wyprostował się. – Potrzebuje siły, wypuścicie mnie?

— Mic, wiesz co robić.

Chłopak zaprowadził czarownika do kładki i czekał, aż ten zejdzie na ląd. Hayes podszedł cicho z kawałkiem drewna w ustach.

— To na pewno mądre?

— Inaczej zginiemy. Gdy tylko wypłyniemy, opchniemy to na czarnym rynku i znikamy. Nie ufam mu.

Kwatermistrz pokiwał głową. Zaczęli przygotowywać statek do drogi. Mieli jedną szansę i nie mogli jej zmarnować. Żagiel został postawiony wyjątkowo sprawie. Każdy czuł śmierć na karku, przez co przestali się obijać. Ava czekała u steru zaciskając na nim dłonie. Z daleka widział, że była skupiona do granic. Colby poganiał ociągających się.

Griffin obserwował czarownika. Stał w połowie drogi między Black Rage a niewielkim statkiem towarowym korony. Uniósł dłonie go góry i odchylił głowę. Coś zaczęło się dziać. W okrętach obok liny same wystrzeliły w powietrze. Maszty z hukiem wypuściły żagle na wolność. Stery same zaczęły się kręcić, a statki ruszyły w drogę. Umiejętność sterowania wieloma okrętami jednocześnie była przerażająca. Kapitana oblał zimny pot, gdy uświadomił sobie, kogo prawie wyzwali do walki.

— Teraz! — krzyknął. – W drogę!

Odwrócił się, aby po raz ostatni ogarnąć wzrokiem port. Podniesiono alarm. Dzwony rozbrzmiewały raz po raz, a posterunki pustoszały. Strażnicy w niekompletnych mundurach strzelali w stronę okrętów. Widocznie nie było wśród nich Kevari. Griffin odetchnął z ulgą, gdy zaczęli się oddalać. Spojrzał w kierunku miejsca, w którym powinien stać czarownik. Zdążył zauważyć, jak osuwa się na ziemię.

— Cóż, to była jego ostania misja. – Hayes wyrósł obok Renwicka. – Przynajmniej nic nam nie grozi.

— Poświęcił życie, żeby ocalić jakieś książki. — pokręcił głowa. – Cóż za strata energii.

Wzruszył ramionami i oparł się o burtę. Hayes wolno okrążał skrzynię. Poklepał ją dłonią i kilka razy kopnął.

— Co z nią zrobimy?

— Dzień drogi stad jest Redden. Mamy tam informatora. Zacumujemy i zobaczymy, co da się sprzedać.

— Ma kapitan coś przeciwko żebym ocenił zawartość?

Renwick odetchnął głęboko, ciesząc się słonym smakiem wody bryzgającej na twarz. Kochał być na morzu.

— Róbcie, co chcecie. O ile dacie radę otworzyć. — przeciągnął się. – Nie budzić mnie aż do portu.

Wreszcie pozwolił sobie na rozluźnienie, przez co zmęczenie prawie zwaliło go z nóg. Zapomniał, że pierwszy oficer dalej leży nieprzytomny w jego kajucie. Chciał po drodze zaczepić kogoś, żeby wyciągnęli go i spróbowali ocucić. Nie zdążył przejść kilku kroków, gdy usłyszał dźwięk desek uderzających o pokład. Skrzywił się lekko. Chciał to ignorować, ale Hayes miał inne plany.

— Kapitanie! Jest problem.

— Co znowu. — warknął zdenerwowany.

— To nie książki.

— Jak to.

— To ludzie. Mamy pasażerów na gapę.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial