Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Filozofia Spoza Szyby 26

AGNESTO

 

 

FILOZOFIA SPOZA SZYBY 26

 

Nie jestem dziwakiem, powtarzała sobie i wierzyła w słowa, które słyszała. Bo mówiła na głos. Do ścian, do dywanów, do szaf, do siebie. Byli świadkowie tego, co składała z wyrazów i co z siebie w jakiś sposób wyrzucała. Ale nie było to wymuszeniem, dlatego wierzyła w to, co mówi. Wierzyła w siebie.

 

Gdy na jednej z sesji terapeutycznych lekarka zabroniła jej tworzenia w głowie odrębnego świata, w którym mogłaby się chować przed brutalnością serwowaną przez męża, przemilczała, że już go sobie wyimaginowała. Taki świat bowiem, co szybko i skrupulatnie uzasadniała ciągnąc temat lekarka, sprzyja byciu u jego boku. Sprzyja złudnemu poczuciu bezpieczeństwa, co jest złe. Dosłownie złe. Bo tkwi w tej sytuacji, w tej patowej i zabójczej dla samej siebie sytuacji i nie robi nic. Nie robi, bo ma wrażenie, że nic złego się nie dzieje, bo jej myśli skupiły się nie w tym punkcie, w którym powinny. Że taka ucieczka mózgu zabija, dosłownie zabija - a trzeba działać, robić coś zupełnie innego, coś przeciwnego. Trzeba patrzeć realnie na swój byt, na tu i teraz i bez koloryzowania zacząć odbierać rzeczywistość. Bolą cię jego słowa – powiedz mu to. Głośno powiedź. Boli cię jego zachowanie? Opluwanie? Wstań i pokaż się. Pokaż się jako człowiek i jako kobieta, która też ma swój głos, swoje uczucia i ma takie samo prawo do godności, jak każdy. Jak on.
Ucieczka w głąb wyobraźni staje się złudą. Kokonem, który zaburza obraz.

 

Dlatego nigdy nie przyznała się do tego, że kilka miesięcy temu stworzyła sobie świat. Planetę oderwaną od tego, co tu miała. Był to schowek tylko dla niej. Znikała w nim, gdy wkraczał on, gdy już od progu czuła co z sobą wnosi i co będzie. Bo to się dało wyczuć. Śmierdziało.
Zło w nim śmierdziało potwornie.

 

Dlatego, gdy wkraczał do domu chowała się w sobie. Miała azyl, w którym potrafiła oddychać, bo obok niego dusiła się. Lęk zatykał ją od środka. Serce się buntowało, organizm robił, co chciał. Nad niczym nie mogła panować, dlatego umykała myślami tam, gdzie było ciepło i bezpiecznie. Tam, gdzie nie była poniżaną babą bez ambicji na cokolwiek. Nie była śmieciem i nierobem. Tam nikt też nie rzucał pokrywkami garnków ani nie trzaskał drzwiami. Tam nikt nie otwierał okien i nie wyrzucał przez niej jej kwiatków w doniczkach. Na złość, dla nauczki niby.

 

Czasem zastanawiała się, dlaczego go nie zostawi? Dlaczego nie wyjdzie?
Dlaczego mu pozwala na takie traktowanie?
Dlaczego i dlaczego.
Dlaczego nie krzyknę na niego, jak on na mnie?
Dlaczego go nie opluję? Nie uderzę?, pytała bez końca samą siebie.

 

I tak co jakiś czas.
A potem on znowu właził, trzaskał drzwiami, krzyczał, a ona siedziała sztywno przy stole albo gdzieś w rogu i patrząc na niego, bo zawsze musiała patrzeć, słuchała obelg kierowanych do niej. Nie wolno jej było zamykać oczu. Od razu to wyłapywał, co tylko pogarszało jej sytuację. Nauczyła się zachowywać, wedle wytycznych jaśnie pana. Ale wszystko ją bolało. Wnętrze i głowa i skóra. Wszystko pulsowało napięte w nerwach. Bo jego tyrania zawsze była inna.

 

Trafiał na fotel psychiatryczny dzięki sąsiadce zza ściany. Jak się okazało, jego syki i gniew nie były w pełni tłumione przez ściany ich mieszkania. Wiele dzięków brutalności wychodziło z ich progów i pewnego dnia sąsiadka złapała ją przy drzwiach. Szukała akurat kluczy do mieszkania, gdy podeszła, złapała ją za łokieć, odwróciła do siebie i powiedziała, że musi jej coś pokazać. Że to zajmie tylko chwilę, że niebawem wrócą, bo i ona musi jeszcze dziś pilnie coś zrobić. Zresztą nie ważne było, co do niej mówiła, bo potem i tak niczego nie pamiętała, ale poszła z nią. Zgodziła się.
Klucze do mieszkania wsunęła do torebki, zasunęła zamek, spuściła głowę idąc koło innej kobiety.

 

I powiedziała. Powiedziała wreszcie komuś o sobie. Cicho, niepewnie, czasem nawet nieco bełkotliwie, ale wyznała, słowo po słowie, jakie ma życie. I w ogóle od kiedy ono jest takie, a nie inne. I napomknęła nawet o strachu, który w niej siedzi. O tu, pokazała. Tu w klatce piersiowej. Siedzi od dawna i uciska. Że ten lęk w niej blokuje ją całą. Sprawia, że się cofa i ukrywa. Unika ludzi, rozmów, śmiechu.

 

Wypisała się z tego świata.
On ją wypisał.

 

Dostała leki. Silne.
Dostała wytyczne.
Po drugim spotkaniu została doceniona, doceniona przez kogoś i musiała oswoić w sobie te słowa i uczucie, które wraz nim przyszło.
Leki miały rozbić jej strach. Rozbić ten kamień ciążący na sercu i płucach.
Potem miały zacząć działać na inne jej sfery i miejsca. Ale trzeba zacząć od blokady w niej.

 

Tik, tak śpiewał zegar. Tik, tak rozchodziło się w niej.
Czas stał się dobry. I ona też była dobra. Otwierała się na dobro i na samą siebie.
Uczyła się dawać sobie szansę.
Zegar jej życia zaczął odmierzać inne sekundy i inne minuty i inne godziny... Szeptał delikatnie tik, tak. Serce grało w niej tik, tak...
Może świat nie jest taki zły, jak myślała?

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial