AGNESTO
FILOZOFIA SPOZA SZYBY 2
W swojej kreacji wszystko ją uwierało. Bo to była kreacja, tak uważali znajomi. Kreacja na dany czas, w której brakowało człowieka. Brakowało po prostu jej samej. Nie było uczuć, bolączek, nie było smutku tak typowego dla kobiet. Była zlepkiem cudzych życzeń, co było widać po związkach w jakie wchodziła. Dopasowywała się do partnerów i to dosyć szybko. Można było odnieść wrażenie, że gra dla nich, gra by widzieli w niej partię idealną dla siebie, ale sama tym samym chroniła się przed samotnością. Spełniała ich oczekiwania na ile dawała radę, bo te pseudo związki prędzej, czy później przestawały trwać. Umierały w sposób naturalny do czego nie chciała się nigdy przyznać. Ale ona robiła wszystko podczas gdy on nie robił nic. Nawet się nie starał.
Ona grała lepszą wersję siebie, a on był po prostu sobą.
I nagle coś się zmieniło.
Coś pękło.
Coś w niej.
Ma czterdzieści pięć lat i wreszcie jest sobą.
Jak to powiedziała podczas terapii, porzuciła aktorstwo z czyimś scenariuszem w rękach. Miała dość przewracania się i wstawania, przewracania i wstawania. Po ostatnim związku, podczas którego utraciła własną godność, powiedziała sobie dość. Znalazła wreszcie siłę, by się zatrzymać, zastanowić, by zaczerpnąć powietrza i … zmienić ścieżkę życia. Tą, którą dreptała nie zaprowadziła jej w obiecane miejsce. Nadszedł czas na spacer inną.
Uleczyła ją miłość do siebie. Tak po prostu.
Zaczęła kochać do wnętrza.
Lecz przeszłość ciąży, jak bagaż. Upomina się o siebie. Nie sposób porzucić jej na pierwszym lepszym zakręcie. Ale to w końcu część człowieka, dlatego trzeba to tego przywyknąć. Trzeba to po ludzku zaakceptować i żyć.
Zajęło jej to czterdzieści pięć lat.
Dzisiaj ma urodziny. I tak, jak co roku zapraszała znajomych i bliskich, tak tym razem postanowiła tego nie robić. Od dziś wszystko miało być inaczej.
Otworzyła czerwone wino.
Nalała je do wysokiego kielicha.
Na stojąco upiła. Zamknęła oczy.
I rozpłakała się, jak ktoś, kto się dopiero narodził.
BIBLIOTECZKA