Pani M.
-
Dzisiaj opowiem wam krótko o książce dla dzieci autorstwa Hanny Kobus. Jej głównymi bohaterami są Antek i Wiktoria. Dzieci co roku lato spędzają u dziadków w Mrocznem. Tegoroczne lato jednak będzie trochę inne, po raz pierwszy będzie bez dziadka Stefana, który odszedł. Do tej pory serwował dzieciom szalone zagadki. Jak dzieci odnajdą się w wakacyjnym świecie bez dziadka i jego łamigłówek? Jakie przygody czekają ich podczas wakacji?
Nie jestem docelowym odbiorcą tej książki. Swoje lata już mam, więc nie zawsze jestem w stanie nawiązać nić porozumienia z dziecięcymi bohaterami. Po prostu jesteśmy na innych etapach życia i nie ma w tym nic złego. W przypadku Antka i Wiktorii do pewnego momentu czułam, że są mi bliscy. Zwłaszcza Wiktoria. Byłam zainteresowana tym, co się dzieje aż do dnia, który nastąpił po urodzinach Antka. Kiedy dzieci wybrały się z wizytą do swojej cioci, dotarło do mnie z całą mocą, że jednak jestem na tę książkę za stara i przestaje mnie interesować to, co będzie się działo. I nie jest to w żadnym przypadku zarzut z mojej strony, nie chcę, żebyście w ten sposób odebrali moje słowa. Jako dzieciak pewnie byłabym oczarowana tym, co się dzieje, z zapartym tchem śledziła poczynania Wiktorii i Antka. Jako dorosła kobieta czuję, że to nie dla mnie.
Nie miałam niestety okazji, by podsunąć tę książkę jakiemuś dziecku, żeby przekonać się, jak ono ją odbierze. Jednak gdybym miała w domu nastolatka, to dałabym mu do czytania tę książkę. Antek i Wiktoria są na swój sposób wyjątkowi i czytelnicy w ich wieku nie będą mieli większego problemu z odnalezieniem z nimi wspólnego języka. Tylko nie radziłabym dawać tej książki dzieciom młodszym niż 10 lat. Pojawiają się tutaj kwestie, które dla młodszych czytelników mogą być nieco trudne do zrozumienia. Oczywiście możecie czytać książkę razem i w razie wątpliwości tłumaczyć dzieciom ewentualne trudniejsze zagadnienia. Nie ma ich tutaj dużo, jednak to moim zdaniem książka bardziej odpowiednia dla dzieci w starszych klasach szkoły podstawowej.
Muszę przyznać, że chociaż nie jestem odbiorcą docelowym tej książki, to nie mogę odmówić autorce lekkiego pióra. Byłam w stanie bez problemu wyobrazić sobie to, o czym mówi, niemal widziałam przed oczami dom dziadków dzieci, miałam wrażenie, że jestem w nim razem z bohaterami, a to duży plus. I nie mam żadnych zastrzeżeń, jeśli chodzi o relacje między bohaterami, kupiłam je z całym dobrem inwentarza. Podejrzewam, że możecie znać osoby podobne do bohaterów, z którymi się tutaj spotkacie. Wujka Marka na przykład chętnie bym w łyżce wody utopiła, niemiłosiernie mnie denerwował.
Jedna rzecz jednak odbierała mi przyjemność z czytania. Pojawiają się tutaj wpadki korektorskie, a i sporo tutaj niedociągnięć, jeśli chodzi o kwestię łamania tekstu. Podejrzewam, że zdecydowana większość czytelników nie zwróciła uwagi na pierwszy wiersz akapitu pozostawiony na końcu strony, ale mnie z racji wykonywanego zawodu bardzo mocno biło to po oczach.
Reasumując, do pewnego momentu w trakcie lektury towarzyszyła mi nostalgia, aż chciałam znaleźć się w domu dziadków Antka i Wiktorii. Potem zaczęłam odbijać się od tej historii (jak wspomniałam, nie jestem jej odbiorcą docelowym), ale mimo wszystko nie żałuję, że po nią sięgnęłam.