Ola1977
-
Różnych rzeczy szukamy w literaturze. Ucieczki przed problemami, rozrywki, odpowiedzi na dręczące pytania. Bywa tak, że do pewnych tematów trzeba dojrzeć, nie każdy w danej historii znajdzie coś ważnego, jeśli pozna ją nie wtedy, kiedy powinien. Skąd taki wstęp? A stąd, że powieść nieznanej mi do tej pory autorki powinny przeczytać osoby, które mają doświadczenie długoletniego związku i rodzicielstwa, bo wtedy docenią tę niespieszną, zwyczajną opowieść.
Rahel i Peter są ze sobą niemal 30 lat. Ona jest psycholożką z własną praktyką, on wykładowcą uniwersyteckim. Mają dwoje dorosłych dzieci, niby niezależnych, ich życie płynęłoby bez problemów, gdyby nie… No właśnie. Bliskie sobie małżeństwo oddala się od siebie, a my, czytelnicy mamy trzy tygodnie z ich życia, by zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.
Nasi bohaterowie wyjeżdżają z Drezna na głęboką prowincję, by przez 3 tygodnie opiekować się domem znajomych i inwentarzem: koniem, kotami, kurami i bocianem. Jadą z niesprecyzowanym nastawieniem – trochę się cieszą, trochę traktują to jak obowiązek. Oderwani od rutyny mają czas na spojrzenie na siebie wzajemnie i na kondycję małżeństwa.
Rahel jest silna, jest wojowniczką, ale oddalenie męża, wycofanie się z relacji seksualnej, czyni ją bezradną. Nie rozumie, dlaczego mąż ją odtrąca, jest terapeutką, a o własnych problemach nie potrafi mówić głośno. Wie, że w małżeństwie „suma tego, co nie zostało powiedziane, znacznie przewyższa sumę tego, co powiedziane zostało”, więc sama milczy, a milczenie męża traktuje jak atak na nią.
Razem z bohaterami odliczamy dni i dowiadujemy się czegoś więcej. Peter nie może wybaczyć żonie pewnego zachowania i to blokuje go na wszystko, co z nią związane. Zachowuje się jak przyjaciel, współlokator, nie jak mąż. Ucieka w świat literatury, to książki są jego kołem ratunkowym, bo niczego nie oczekują, nie oceniają, nie przeinaczają jego słów i intencji. Pobyt na wsi pozwala mu na odpoczynek od awantury na uczelni i od życia, które przestało go cieszyć.
Poza wątkiem małżeńskim mamy tu bardzo ważny wątek rodzicielski. Relacje między rodzicami i dziećmi bywają skomplikowane, dalekie od satysfakcji i spokoju. Syn wydaje się bezproblemowy. Zafiksowany na treningach, wspinaczce i służbie krajowi, nie przysparza trosk rodzicom. Z kolei Selma nadrabia na każdym polu. Skupiona na sobie, wyolbrzymiająca wszystko, co ją spotyka, przekonana, że rodzice do śmierci muszą się dla niej poświęcać. Rozmowy córki z matką wyglądają jak miotanie nożami. Bywają dla siebie okrutne, oceniają bez taryfy ulgowej, wymagają, zapominają, że w ich relacji na pierwszym planie powinna być miłość. I znowu – psycholożka, która świetnie pomaga innym, bywa bezradna, gdy chodzi o jej własne problemy. Wiadomo, relacja matka-córka to relacja ekstremalna. Dodatkowo, Rahel nie przepracowała tego, co związane z jej matką, o ojcu nawet nie wspominając.
Nie potrafię sprecyzować, czego spodziewałam się po „Płomieniach”. Na pewno nie zachęciła mnie okładka, która nijak się ma do zawartości, jest banalnie zwyczajna. Coś mnie ujęło w opisie, coś nieuchwytnego, jakieś czytelnicze przeczucie. Nie żałuję, bo wprawdzie nie znalazłam tu fajerwerków, nie odkryłam nowego literackiego talentu autorskiego, ale dostałam powieść, która mnie pochłonęła, której bohaterowie mnie zaintrygowali i sprawili, że przejmowałam się ich losami. Mimo że w moim życiu nie ma podobnych problemów, doskonale je rozumiem.
Daniela Krien ciekawie pokazała to, co dzieje się z małżeństwem, w którym dawny żar przygasł, skry ledwie migoczą i nie wiadomo, czy da się z nich jeszcze wykrzesać płomienie…