Żyję w mieście, gdzie mieszka ich bardzo wielu. Uderzyło mnie to, że są postrzegani jako zło konieczne. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że traktowani są jak „chłopcy do bicia", w myśl zasady „kowal zawinił, Cygana powiesili". Moja koleżanka, która poślubiła Cygana, wspomniała mi o kodeksie „romanipen", zbiorze zasad honorowych, który np. nie pozwala Romom zostawiać swoich kobiet na pastwę losu. Wciągałam się w ich świat i usłyszałam wiele różnych opowieści. Zaczęłam drążyć. Mam taki charakter, że gdy coś zacznę, to muszę doprowadzić do końca. Nie było łatwo ze względu na brak źródeł. Cyganie nie gromadzą dokumentów, wspomnień, nie piszą pamiętników, nie zbierają fotografii. W pewnym momencie wydawało mi się więc, że przedsięwzięcie przerasta moje siły. Paradoksalnie dało mi to potrzebny zastrzyk energii. Usłyszałam o Alfredzie Nonci Markowskiej, która uratowała pięćdziesięcioro dzieci romskich i żydowskich podczas II Wojny Światowej. Dotarłam do Związku Romów Polskich, do Instytutu Historycznego, zaczęłam szperać w dokumentach. Dzięki prezesowi Instytutu dowiedziałam się rzeczy, które nie chciały pomieścić mi się w głowie. I zapragnęłam to opisać.
Już wcześniej zresztą miałam wiele sympatii dla Romów. Moi rodzice urodzili się w przedwojennej Polsce. Mieszkali w małej miejscowości, gdzie przedstawiciele wszystkich narodowości żyli zgodnie. Byli tam i Żydzi, i Polacy, i Litwini, a w okolicznych lasach – Cyganie. Ojciec opowiadał mi, że w tamtych czasach ludzi się nie dzieliło. Jeżeli Cyganka przyszła po mleko, to je dostawała, a w zamian na przykład odmawiała nad noworodkiem własne błogosławieństwo. Nikt nie traktował tego jak relikt pogaństwa. To był gest dobrej woli i wyraz sąsiedzkiego szacunku.
My mamy własną historię, kulturę. Dla nas na przykład dom jest przestrzenią. Natomiast dla Romów przestrzeń jest domem. Wtłoczyliśmy ich w cztery ściany, odbierając im udomowioną przestrzeń, ich azyl. Jeżeli ktoś zmusi nas do życia w zamknięciu, odbierze marzenia, wierzenia, wolność po prostu, to prędzej czy później oszalejemy.