Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Ałbena Grabowska – Grzyb

Personal Info

  • Books:

    "Coraz Mniej Olśnień"

    "Czas Odzyskany"

    "Czas Opowiedziany"

    "Czas Zaklęty"

    "Julek I Maja. Misja W Czasie"

    "Julek I Maja. Podróż W Nieznane"

    "Julek I Maja. Powrót Do Gry"

    "Julek I Maja W Labiryncie"

    "Lady M."

    "Lot Nisko Nad Ziemią"

    "O Małpce, Która Spadła Z Drzewa"

    "Saga Stulecie Winnych. Ci, Którzy Przeżyli + Ci, Którzy Walczyli + Ci, Którzy Wierzyli (Komplet)"

    "Siedem Życzeń"

    "Stulecie Winnych. Ci, Którzy Przeżyli"

    "Stulecie Winnych. Ci, Którzy Walczyli"

    "Stulecie Winnych. Ci, Którzy Wierzyli"

    "Tam, Gdzie Urodził Się Orfeusz"

Biography

Z zawodu lekarz neurolog- epileptolog, pracuje w Szpitalu Dziecięcym w Dziekanowie Leśnym. Wydała już sześć swoich książek, skierowanych i do czytelnika młodszego, i do starszego. Dwie książki są dla dorosłych: „Coraz mniej olśnień" i „Tam, gdzie urodził się Orfeusz" – debiutancka powieść autorki.
Imię Ałbena pisarka zawdzięcza bułgarskim korzeniom – oznacza kwitnącą jabłoń. Pierwsza książka napisana przez nią dotyczy właśnie Bułgarii. To tytuł, w którym zebrano ciekawe przepisy kuchni rodopskiej, zaczerpnięte z tego, co gotowała babcia autorki. Są tam także wspomnienia związane z tym miejscem, legendy o nim opowiadające, jest również wiele z historii kraju.
„Coraz mniej olśnień" to coś zupełnie innego. To książka, która porusza wiele trudnych, często bolesnych spraw, relacji między matką a córką, pomiędzy partnerami, choć początkowo zdaje się być lekką powiastką o modzie, o panujących wśród ludzi z tego środowiska zwyczajach. To jednak bardziej złożona powieść, dotykająca wielu skomplikowanych aspektów naszego życia.
Książki dla dzieci to bajka terapeutyczna „O małpce, która spadła z drzewa" i trzyczęściowa seria o Julku i Mai. Trylogia rozgrywa się częściowo w grze komputerowej, więc jest jak najbardziej aktualna. Pokazuje nam, co może spotkać nasze dziecko, gdy zbyt długo będzie korzystało z komputera i internetu, uzależni się od niego. Warto przeczytać, by zrozumieć, że rzeczywistość jest dużo bardziej ciekawa od świata wirtualnego, by zwrócić uwagę, czy przypadkiem w naszym domu nie dzieje się nic podobnego. Pisarka zajęła się tu naprawdę interesującym tematem, który dotyczy niejednego z nas.

Źródło: dlalejdis.pl

Interview

DLA DZIECI PISZE SIĘ ŁATWIEJ I RADOŚNIEJ

Jest Pani osobą zapracowaną: autorką książek dla dzieci i dla dorosłych, a także lekarką, neurologiem, specjalistką w dziedzinie zaburzeń psychicznych w przebiegu padaczki, autorką licznych prac naukowych na ten temat. Literacko zadebiutowała Pani książką „Tam, gdzie urodził się Orfeusz". Jak Pani ją klasyfikuje? Czy to jest dziennik, pamiętnik, książka podróżnicza? A może powrót do krainy dzieciństwa?

Tak naprawdę jest wszystkim tym po trochu. W książce wspominam o kuchni rodopskiej, historii Bułgarów i ich obyczajowości, również o literaturze. Fakty historyczne przeplatam opowieściami o mojej rodzinie, pokazuję życie mojej babci, zamieszczam także wspomnienia z mojego własnego dzieciństwa. Książka jest troszeczkę wyidealizowana, ponieważ zamieszczane w niej historię opowiedziano mi, gdy miałam kilka-kilkanaście lat, więc ukazuję to, co się zdarzyło, z punktu widzenia dziecka, chociaż wspomnienia spisuję już jako osoba dorosła.

„Tam, gdzie urodził się Orfeusz" przybliża Polakom mało znany zakątek Europy. Pokazuje Pani sposób życia i zajęcia mieszkańców małej wsi w Rodopach, ich wierzenia, kulturę materialną, obyczajowość. Przedstawia Pani życie swojej rodziny na tle historycznym i społecznym. Ale ta malownicza miejscowość zmienia się w ośrodek turystyczny, gdyż położona jest nieopodal coraz popularniejszych tras narciarskich. Czy zatem chce Pani utrwalić na kartach książki świat, który odchodzi w przeszłość?

Ten świat odchodzi w przeszłość w sposób naturalny. To normalne, że miejscowość zmienia się, napływają nowi mieszkańcy, rodzą się dzieci. Trasy narciarskie i hotele to również możliwość przyjmowania turystów zagranicznych, pokazania Anglikom, Niemcom czy choćby Polakom, że w Bułgarii można spędzić wspaniały urlop nie tylko w lecie nad morzem, ale także zimą w górach. Czepełare było zawsze bardzo nowoczesnym miastem. Jako pierwsze miasteczko w Bułgarii otworzyło szkołę muzyczną, biblioteka zawsze zawierała ogromne zbiory, a teatr amatorski wystawiał regularnie dramaty klasyczne i współczesne. Rozwój jest dobry, chociaż w jego ramach mieszczą się także zjawiska smutne. Coraz więcej osób, szczególnie młodych, szuka pracy w większych miastach, coraz mniej ludzi mówi pięknym miejscowym dialektem. Miałam nadzieję, że uda się książkę przetłumaczyć na język bułgarski i w ten sposób uświadomić Czepełarcom, w jakim pięknym miejscu mieszkają.

Na co dzień posługujemy się stereotypami – większości Polaków Bułgaria kojarzy się z miejscem wakacyjnego wypoczynku. Pani natomiast zmienia nasz sposób myślenia o Bułgarii. Stała się Pani niejako ambasadorem Bułgarii w Polsce. A gdyby odwrócić sytuację? Gdybym poprosiła Panią o przedstawienie Polski Bułgarom? Jakie miejsca w Polsce są Pani szczególnie drogie? Które poleciłaby Pani jako godne odwiedzenia?

Ponieważ darzę Warszawę nietypowym sentymentem, myślę, że zachęciłabym do zwiedzenia stolicy i zobaczenia na jakie wspaniałe miasto wyrasta. Bardzo podobają mi się Wrocław, Poznań. Wspaniały klimat jest w Łodzi. Oczywiście Kraków robi na turystach ogromne wrażenie. Ale mamy przepiękne mniejsze miejscowości: Kazimierz Dolny, Milanówek. Pamiętać należy, że Bułgarzy mają w swojej historii 500-letnią wyrwę kulturalną. Chętnie odwiedzają państwa, w których mogą zobaczyć VII-XIX-wieczne budowle. Tego im brakuje i właśnie takich miejsc szukają za granicą. Na pewno Mazury robią na nich wielkie wrażenie. Sami mają kilka jezior, ale nie tak malowniczych, jak nasze. Bułgarzy lubią i znają Polskę i Polaków. W latach 50., 60., a nawet 70., traktowali nasz kraj jako „okno na świat", oglądali filmy ze Zbigniewem Cybulskim, kino moralnego niepokoju. Kiedy ojciec oświadczył się mojej mamie, to najpierw pomyślała, że skoro będzie miała męża polskiego pochodzenia, to nauczy się jego języka i przeczyta swojego ukochanego Lema w oryginale. Lata 90. zmieniły nieco stosunek Bułgarów do nas. Chociaż przetarliśmy drogę do wolności i zapoczątkowaliśmy wielkie zmiany, Polacy kojarzyli się głównie z handlem w nadmorskich miejscowościach i obrotem walutą. Teraz takie zjawisko należy do rzadkości. Polacy wypoczywają i zwiedzają. Pomimo iż nasza dzieje się różnią, to po prostu pasujemy do siebie.

W swej książce przywołuje Pani postać Orfeusza, który dla Bułgarów jest rodakiem, a dla Polaków postacią mityczną. Wraz z rodziną szuka Pani miejsc poświęconych Orfeuszowi, nazwanych jego imieniem lub znanych z mitologii. Kiedy Rzymianie podbili ziemie dzisiejszej Bułgarii, zastali tak silny jego kult, że po prostu wchłonęli go do własnej mitologii. Czy ma Pani równie ulubioną polską postać literacką lub historyczną, do której mogłaby się Pani w tej naszej hipotetycznej książce o Polsce odnieść?

To dla mnie trudne pytanie. Nigdy dotąd nie myślałam o Polsce w ten sposób... Z pisarzy czy poetów bardzo trudno wybrać, bo albo przychodzili na świat i mieszkali na terenach, które nie są dziś polskie, albo sporą część życia spędzali na emigracji. Prus choć dokumentuje Warszawę XIX wieku, to jest to tylko jedno miasto, a nawet jego wycinek. Sienkiewicza z kolei nie lubię... (wiem, narażam się tutaj na oburzenie, ale to moje prywatne zdanie). Chyba pozostałabym przy Wokulskim, nie tyle dokumentując jego podróże (nie było ich tak wiele), co wtedy w Polsce stosunki społeczne panujące i przejście z romantyzmu do pozytywizmu, czego w literaturze bułgarskiej trudno się doszukać ze względu na zabory.

Ma Pani piękne i oryginalne imię. Czy otrzymała je Pani po swoich przodkach, czy może ma ono inne znaczenie?

Moje drugie imię, Kateryna, otrzymałam po babci. W Bułgarii jest taki zwyczaj, że nadaje się dzieciom imiona po swoich rodzicach, przez szacunek do nich. Ja zostałam nazwana na cześć księżniczki Ałbeny, bohaterki dramatu Jordana Jowkowa „Ałbena". To bardzo ważny dla Bułgarów dramat. Odpowiednik mickiewiczowskiej „Grażyny". Bardzo lubię swoje imię, nie sposób mnie z nikim pomylić. Nie ma wielu Ałben w Polsce. Ja w każdym razie nie znam innej ;-)

Posiada Pani dwa domy – w Polsce i w Rodopach. Proszę powiedzieć z ręką na sercu – który dom by Pani wybrała, gdyby zaistniała taka potrzeba?

Zdecydowanie w Polsce. Nigdy nie mieszkałam w Bułgarii, nie chodziłam do szkoły i nie pracowałam w Bułgarii i nie wiem, czy bym się tam odnalazła. To jednak odmienna mentalność, całkiem różne życie. Co innego spędzać gdzieś wakacje, nawet co roku, a co innego budować tam swój świat. Mnie się wydaje, że mam charakter typowo polski, tylko z elementami bułgarskimi. Tymi najlepszymi, oczywiście ;-)

Pani drugą książką dla dorosłego czytelnika jest powieść „Coraz mniej olśnień". To utwór zupełnie innego rodzaju, nie przypomina Pani debiutu. Co Panią zainspirowało do napisania tej historii?

To jest moja piąta z kolei książka i dopiero teraz zdobyłam się na fabułę. Dojrzewałam do niej powoli. Miałam konkretną historię do opowiedzenia, wiedziałam dobrze, co chce przekazać, zrobiłam plan i tak właśnie ta książka powstała. Najpierw było pewne zdarzenie. Jechałam pociągiem, a naprzeciw mnie w przedziale siedziała dziewczyna bardzo do mnie fizycznie podobna. W pewnym momencie pociąg ostro zahamował i po prostu się ze sobą zderzyłyśmy. Z torebek wypadły nam portfele i dokumenty. Zaczęłam się zastanawiać, co by się stało, gdyby zdarzyła się katastrofa i jedna z nas poniosła by w niej śmierć. Zaczęłam się zastanawiać, czy przejęłabym tożsamość tamtej dziewczyny, chociażby po to, żeby uciec na kilka dni od codziennych problemów. Wtedy zrodziła się jedna z moich bohaterek, która podobną sytuację wykorzystała, żeby uciec na zawsze od swojej rodziny. W książce staram się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego osoba o wysokim statusie materialnym, lekarka, która osiągnęła sukces zawodowy, ma dzieci, męża, ucieka i z dnia na dzień staje się zupełnie inną osobą. Oczywiście to nie jedyna historia w książce i nie jedyne pytanie, jakie stawiam.

Dla jakiej grupy czytelników napisała Pani tę książkę? O kim Pani myślała?

Jedna z moich bohaterek to młoda dziewczyna, pozostałe dwie mają ponad pięćdziesiąt lat. Pomyślałam sobie, że w ten sposób książka nie będzie przeznaczona tylko dla mojego pokolenia, ale dla kobiet z pokolenia mojej mamy również. Myślę, że to jest taka uniwersalna historia – o kobietach, ale przeznaczona dla kobiet i mężczyzn. Dla tych, których interesują trudne historie i bolesne relacje.

Pisze Pani także książki dla dzieci, zwłaszcza – bajki terapeutyczne. Czy jednak ich adresatami są tylko dzieci? Czy nie jest tak, że bajka zawiera pewne drogowskazy, które mają przede wszystkim prowadzić dorosłych? Także w trosce o prawidłowe wychowanie dzieci?

Pierwsza bajka, którą napisałam, była skierowana do dzieci chorych na padaczkę, z myślą o tym, by oswoić je z tą chorobą. Mali pacjenci doznają pewnych wrażeń, mają napady padaczkowe i nie bardzo wiedzą co się z nimi wtedy dzieje. Lekarze często zajmują się samą chorobą, nie potrafią z dziećmi rozmawiać, nie mają na to czasu, a z kolei rodzice bronią się przed tą chorobą przez wyparcie. Pierwszą myślą było oczywiście to, by pomóc dziecku, by właśnie dziecko zrozumiało swoją chorobę (to jest bajka o zwierzątkach, a więc pisana była z myślą o najmłodszych dzieciach). Ale dzięki temu, że rodzic czyta dziecku – oboje oswajają się z tym problemem. W zasadzie książka adresowana jest do obojga.

Pierwszą bajkę terapeutyczną napisała Pani jako lekarz specjalista. Przeznaczona była do terapii konkretnych dzieci?

Tak. Książka została wydana w ilości 10 tysięcy egzemplarzy przez portal społecznościowy dla pacjentów i ich rodzin – Tacyjakja.pl. Jestem w tym portalu konsultantem w dziale „padaczka". Ale mamy też inne działy, takie jak CHAD (choroba afektywna dwubiegunowa), alergie, niskorosłość, epizod depresyjny. Firma UCB wykupiła książeczki po to, aby grupa docelowa dostała je od swoich lekarzy za darmo. Mam sygnały, że książka pomaga dzieciom i rodzicom. Jestem z tego bardzo dumna. Co więcej, same dzieci po lekturze zaczynały wypytywać lekarzy o swoją chorobę i związane z nią problemy. Wcześniej zdarzało się, że lekarz rozmawiał wyłącznie z rodzicami, niejako „pomijając" małego pacjenta. Ogromnie mnie to zaskoczyło i ucieszyło.

Pozostałe bajki z serii „Julek i Majka" przeznaczone są już do powszechnego użytku i dostępne w księgarniach. „Julek i Majka w labiryncie", pierwsza z serii, to książka o zagrożeniach płynących z nieograniczonego dostępu do komputera, o tym, jak potrafi wciągnąć świat wirtualny. Każdy rozdział składa się z dwóch części: przygody właściwej, która rozgrywa się w świecie rzeczywistym bądź w świecie gry komputerowej oraz komentarza, w którym tłumaczy Pani dzieciom ich doznania i pokazuje, które obszary mózgu za nie odpowiadają.

To jest książka typowo przygodowa. Chciałam, żeby była lekka, by czytało się ją z przyjemnością. Ale rzeczywiście dotyka ona istotnych problemów, rozpoznawalnych przez rodziców, a także przez dzieci. Pierwsza część rozgrywa się w całości w grze komputerowej, a wirtualny świat, po którym wędrują dzieci i ich mama, mieści się w ludzkim mózgu. Wszystkie poziomy gry mają swoje odpowiedniki w strukturach ośrodkowego układu nerwowego. Po każdym rozdziale można przeczytać o strukturach w nim opisanych, jak są zbudowane i jakie funkcje pełnią. Uważam, że to bardzo kształcące. Kolejne części już nie są tak ściśle związane z umysłem. Druga część mówi o zagrożeniach płynących ze znajomości zawieranych przez Internet i o tym, jak bardzo niebezpieczny i niekontrolowany jest ten świat. Trzecia część opowiada o braterstwie i przyjaźni. O tym, jak ważne jest, żeby robić coś razem i pomagać sobie wzajemnie. Wszystkie książeczki mówią także o zaufaniu do rodziców, nauczycieli i o tym, jak rozmawiać z dzieckiem, aby nie uciekało ono w wirtualny świat.

Pani książki są uznawane za terapeutyczne. Ale czy uważa Pani, że – z wyjątkiem tej pierwszej, która miała pomóc w konkretnym przypadku – rzeczywiście powinny być tak traktowane? Nie lepiej, gdyby były czytane powszechnie, gdyby stały się lekturami szkolnymi?

Pierwsza część już trafiła do szkół. Jestem niesłychanie z tego dumna, bo będzie zamieszczona w podręczniku do piątej klasy, a ten podręcznik wybrało 90% szkół. Nie miałam na to wpływu, ale dostrzeżono, że uzależnienie dzieci od Internetu i gier komputerowych to dzisiaj naprawdę poważny problem. Kiedyś grało się w grę, ale potem zamykało się ją i wracało do świata. Teraz wszystkie dzieci są na bieżąco „on-line", wchodzą na niewiadomo jakie strony, stale grają, czatują do woli, a to się wymyka rodzicom spod kontroli. Trzeba z nimi o tym rozmawiać.

Jest Pani osobą bardzo zajętą. Prócz obowiązków zawodowych zajmuje się Pani trójką własnych dzieci, a także podróżuje. Jak Pani to wszystko godzi? Kiedy Pani znajduje czas na pisanie książek?

Zaczęłam pisać dopiero trzy lata temu, kiedy zmieniłam pracę. Piszę w tak zwanym „międzyczasie". Najważniejsze są dla mnie, i zawsze były, moje dzieci. Starsze chodzą do szkoły podstawowej. Moja 10-letnia córka jest w czwartej klasie, po raz pierwszy ma zajęcia z wieloma nauczycielami i jest to dla niej bardzo stresujące. Z kolei 12-letni syn chodzi do klasy szóstej i w maju czeka nas test szóstoklasisty, od którego wyniku zależy do jakiego gimnazjum się dostanie. Mój najmłodszy synek w zeszłym roku trafił do przedszkola i tam pojawił się problem poważniejszy niż trudności adaptacyjne przedszkolaka. Zdiagnozowano całościowe zaburzenia rozwojowe ze spektrum autyzmu. Wcześniej ten problem wydawał mi się bardzo odległy. Mało wiedziałam na ten temat, nie znałam nikogo z podobnymi problemami, na studiach ta choroba traktowana jest bardzo po macoszemu. Ale trafiliśmy do bardzo dobrych terapeutów i leczenie odnosi bardzo dobre skutki. Rokowania są pomyślne i mam nadzieję, że Franek będzie szczęśliwym dzieckiem.

Kto jest bardziej wymagającym odbiorcą – dziecko czy dorosły?

Dla dzieci pisze się łatwiej i radośniej, można bezkarnie rozwijać wyobraźnię, chociaż dziecko nigdy tak jak dorosły nie powie, że coś mu się podoba, bo tak wypada. Zawsze powie prawdę albo odłoży książkę. Bardzo mnie cieszy, kiedy słyszę od dzieci pytania, czy będą kolejne części „Julka i Mai". Dla dorosłych pisze się zupełnie inaczej. Wymaga to ogromnej dyscypliny. Chociaż może jest to kwestia moich powieści, które nie są łatwe w odbiorze.

Nad czym Pani teraz pracuje i kiedy ukaże się nowa książka?

Zakończyłam czwartą część Julka i Mai pod roboczym tytułem „Misja czwarta". Na pierwsze dni listopada planowane jest wydanie powieści „Być jak lady Makbet" Jak sama nazwa wskazuje, będzie o kobiecie, która chciała, podobnie jak szekspirowska bohaterka, „losowi dopomóc". Piszę już zresztą kolejną powieść i mam pomysł na następną część przygód Julka i Mai.

Serdecznie dziękuję za rozmowę. Życzę wielu sukcesów w życiu zawodowym i osobistym, pomyślnie zakończonej terapii syna... Wraz z czytelnikami oczywiście czekamy na nową książkę :)

Bardzo dziękuję.

Wywiad przeprowadziła Aleksandra Urbańczyk

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial