Właśnie niedawno się nad tym zastanawiałam. Ktoś nawet wrzucił na Facebooku post na ten temat i wtedy wydawało mi się, że to rozumiem. Niektórzy słowo „pisarz", traktują jak nobilitację, jak osiągnięcie jakiegoś szczebla w rozwoju literackim. Nie mają śmiałości go używać, bo uważają, że zarezerwowane jest dla twórców wielkich, uznanych. Mam inne zdanie. Może porównam to z malarstwem. Maluję w oleju, w akrylu, używam pasteli, nawet bawię się akwarelą. Lubię to, lubię trzymać w ręce pędzel i obserwować jak powstaje gotowy obraz. Ale nie jestem malarką. We mnie obrazy się nie rodzą. Uwielbiam sam proces malowania i gdy obraz skończę, to z przyjemnością na niego patrzę, ale nie uważam się za malarkę.
Natomiast pisanie mam gdzieś w środku, w pewnej ukrytej przestrzeni, w której usiłuję coś znaleźć, odkryć, wygrzebać. I nie twierdzę, że ono mi dobrze wychodzi, wręcz przeciwnie, widzę wszystkie niedoskonałości, jestem niezadowolona z tego, co robię, jak piszę i o czym. Stale wydaje mi się za mało, za słabo, za płytko, grafomańsko, ale owo „pisanie" wychodzi ze mnie. Mam je w sobie. Kiedy siadam, kładę palce na klawiaturze, to wystarczy, że napiszę pierwsze zdanie, zainicjuję proces i „to" się dzieje. Potem jest długi i żmudny proces nadania temu kształtu, uczynienia zrozumiałym czegoś, co i mnie wydaje się czasami ledwo uchwytne. Ktoś, kto to robi, ponieważ lubi albo musi, jest już pisarzem. Kto pieczołowicie buduje fabułę, układa wątki, projektuje utwór, prowadzi bohaterów, a oni robią, co im każe, jest pisarzem. Ale czy każdy, kto bierze pióro i kartkę, by zapisać swoje myśli, jest pisarzem? Tego już nie wiem.
Można być pisarzem złym, można być rzemieślnikiem, dobrym fachowcem albo wręcz geniuszem. Jeśli ma się dostęp do opowieści, które wyciąga się z kufra jak kłębek wełny lub które, słowo po słowie, wysnuwa z jakiegoś tajemniczego miejsca, ze świata, w którym wszystkie opowieści już istnieją, albo, podobnie do Stevena Kinga, wykopuje jak skamielinę, jeśli ma się dodatkowo niezłomną potrzebę zrobienia tego, to jest się pisarzem. Zupełnie inna sprawa – jakim.
To skomplikowane i możliwe, że za parę lat lub przy następnej powieści moja definicja „pisarza" dojrzeje i ulegnie zmianie. Można namalować mnóstwo obrazów i nie być malarzem, podobnie jak można, podejrzewam, napisać wiele książek i nie być pisarzem. Autorem owszem, nawet bardzo dobrym, ale „pisarz" to chyba jest stan, a nie zawód. Nawet gdyby nie wydało się żadnej własnej książki. Jednak zastanawiałabym się nad pisaniem pamiętników, nad tymi oczyszczającymi przepływami świadomości, jakich się dokonuje, by dać upust emocjom, ponarzekać. To raczej nie jest pisarstwo. Co innego, gdy ktoś jak kronikarz opowiada zdarzenia, pokazuje ludzi, zamyka na kartkach jakąś historię, nieważne, że zdarzyła się naprawdę.