Ciągle się tego uczę. Jak już wspomniałam, na początku toczyłam batalie o uświadomienie bliskich, że to nie bzdury, że to dla mnie ważne. To nie było łatwe, na początku nikt nie traktował mnie poważnie. Brakowało mi wsparcia i kilkukrotnie się z tego powodu załamywałam. Nie potrafiłam dostatecznie mocno tupnąć nogą, albo robiłam to w niewłaściwy sposób. To trwało latami, a kiedy już wszyscy się przekonali, że nie dość, że regularnie publikuję, to jeszcze dostaję za to pieniądze, zaakceptowali, to... pojawiły się inne trudności. Z perspektywy czasu wiem, że po prostu pozwoliłam sobie wejść na głowę. Zmarnowałam mnóstwo czasu na użalanie się nad sobą. Bo się mnie dzieci nie słuchają, bo nie rozumieją, bo zbyt często jestem z nimi sama i takie tam inne. Tak naprawdę problem tkwił w mojej głowie. To tak jak w zeszłym roku – nie potrafiłam zorganizować sobie czasu w wakacje. Szarpałam się i złościłam. Postanowiłam, że do pierwszego września robię sobie przerwę w pisaniu. Syn dostał się do przedszkola, odliczałam dni, kiedy nareszcie będę miała wolną chatę. Kiedy wróciłam do domu z LiteraTury, okazało się, że mały bardzo źle się czuje. Myślałam, że to tylko taka złośliwość losu, akurat teraz musiał się przeziębić. Następnego dnia jego stan drastycznie się pogorszył, a diagnoza ścięła mnie z nóg – salmonella. Po tygodniu to co najgorsze minęło, ale dziecko nie może chodzić do przedszkola, póki organizm nie pozbędzie się bakterii. Mamy połowę stycznia, a wyniki wciąż negatywne... Rozczarowanie sytuacją przysłoniło mi cały świat. Przecież miało być inaczej, tak czekałam! I oczywiście, zamiast szukać sposobu na pogodzenie obowiązków, rozpaćkałam się na dobre. Przełom nastąpił całkiem niedawno. Przestałam się cackać, po raz kolejny podjęłam próbę ułożenia wszystkiego tak, żebym nie była na tym stratna. Prawdę mówiąc, nie do końca wierzyłam, że to się uda, ale czułam, że już mam serdecznie dosyć tej niemocy. Zmiany zaczęłam od siebie, a później było już co raz łatwiej. Jak się chce, to można.