Moja debiutancka książka jest skierowana do młodego czytelnika. I o ile dzieci poniżej 8-10 roku życia mogą nie odnaleźć się w niej do końca, to górnej granicy nie ma. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam tego, dopóki nie zaczęłam dostawać maili od dorosłych piszących, że świetnie się przy niej bawili, że wspominali z nostalgią dzieciństwo, że tak dobrze im było zanurzyć się w tym świecie. Powieść osadzona jest w obecnych czasach, ale może rzeczywiście bohaterowie są tacy trochę jak te dzieci z mojego dzieciństwa. W recenzjach pojawiały się opinie, że to powieść oldschoolowa, że przypomina czasy PRL-u. To wszystko wzięło się zapewne stąd, że nie pisałam jej z myślą o Czytelnikach, ja ją pisałam dla siebie. Chciałam po prostu sprawdzić, czy potrafię pisać:) Pisząc tę powieść nie zakładałam, że ją wydam, a myśl o tym, by później napisać ciąg dalszy przygód bohaterów nawet nie iskrzyła. Poszłam za ciosem po pytaniach Czytelników, czy będzie druga część. Pomyślałam: czemu nie?
To radosna powieść pisana w formie dziennika przez chłopca, który na kartach powieści kończy lat jedenaście. Ma zwyczajną niezwyczajną rodzinę, zwyczajnych niezwyczajnych przyjaciół, którzy są grzeczni ale też psocą. To też troszkę smaczna książka, bo mama Kajtka prowadzi kulinarną rubrykę w lokalnej gazecie. Na końcu książki znajduje się garść przepisów na potrawy, które jedzą bohaterowie, można więc coś sobie upichcić zanim zasiądzie się do czytania i zjeść razem z nimi:)
Nie mogę przemilczeć ilustracji. Ewa Baniak-Haremska stworzyła postaci dokładnie takie, jakie widziałam przy pisaniu i to wszystko zanim się poznałyśmy. Poznałyśmy się dopiero wtedy, gdy książka była w księgarniach. Bez Ewy „Zeszyt z aniołami" nie byłby kompletny.