Planując kolejną powieść, zawsze zaczynam od tego, czym zajmuje się zawodowo główna bohaterka, to stanowi punkt wyjścia. Po ustaleniu, że Jenni będzie ghostwriterką, pozostawało mi już tylko określenie rodzaju zlecenia. Postanowiłam, że będą to wspomnienia z czasów wojny, ale nie dotyczące wielokrotnie eksploatowanego konfliktu w Europie, tylko wojny na Wschodzie. Zawsze interesowałam się wojną na Pacyfiku. Pamiętam, jak dowiedziałam się w dzieciństwie, że Dennis, znajomy rodziców, pracował przymusowo przy budowie kolei tajsko-birmańskiej. Matka oznajmiła mi ściszonym tonem, że dużo wycierpiał i był świadkiem „strasznych rzeczy", ale nie chciała powiedzieć, o co dokładnie chodziło. Jako nastolatka oglądałam z wypiekami na twarzy serial Tenko o grupie Brytyjek i Australijek zesłanych do obozu w dżungli na Sumatrze. Poruszyły mnie ich zmagania z chorobami, niedożywieniem i nieobliczalnym okrucień-stwem prześladowców, fascynowała solidarność kobiet, a czasami całkowity jej brak. Czytałam też powieść zatytułowaną Miasteczko jak Alice Springs, osadzoną w okupowanych Malajach, od której nie mogę się uwolnić. Dlatego postanowiłam, że zleceniem Jenni będą wspomnienia z czasów zesłania na Bliskim Wschodzie. Istniało wiele miejsc, gdzie to się mogło dziać: zsyłano cywilów w całym regionie, w Singapurze, na Filipinach, Malajach, w Chinach i Hongkongu. Postanowiłam osadzić powieść w holenderskich Indiach Wschodnich, na Jawie, gdzie obozy były najliczniejsze. I z reguły najgorsze.