Panie Robercie - to już 9 lat odkąd rozpoczął Pan swoją przygodę z pisaniem książek. Jak przez ten czas zmieniło się Pan postrzeganie tego rzemiosła? Łatwiej czy trudniej pisze się Panu kolejne książki? Wreszcie, czy pisarstwo spełniło Pana wyobrażenia o tym fachu...?
Zazwyczaj wyobrażamy sobie pisarza siedzącego przed maszyną do laptopem w pokoju, z którego okien rozciąga się piękny widok na góry albo na jezioro. I pisarz urzeczony tym widokiem czeka aż spłynie na niego wena. Tymczasem, każdy kto napisał chociażby jedną powieść wie, że nie o widoki tu chodzi i wenę, tylko o mozolną robotę, wklepywanie literek na ekran poprzedzone wielotygodniowym researchem. To samotnicza szychta. Ale kocham to robić i nadal uważam, że jeśli mógłbym w ten sposób zarabiać na życie, byłaby to praca marzeń.
Proszę powiedzieć także, skąd pomysł na kryminał i czy jest to wybór już na zawsze, czy też dopuszcza Pan możliwość zmierzenia się także z innym gatunkiem literackim?
Od zawsze zaczytywałem się w kryminalnych historiach, a zacząłem wcześnie, sięgając po przygody Sherlocka Holmesa. I tak już mi zostało. Wydaje mi się, że dziś nie byłbym w stanie napisać innej historii, pozbawionej gatunkowej konstrukcji. Ale najgorzej się zarzekać. Nie wiem co przyniesie przyszłość. Na razie wiem o czym będą moje dwie następne powieści, które mam zamiar napisać. I taki horyzont wydaje mi się wystarczający. Wszystko co dalej ukryte jest w gęstej mgle
W jednym z wywiadów zdradził Pan, że pańska pierwsza książka została schowana w kilku egzemplarzach głęboko w szafie. Czy to prawda, a jeśli tak to czy naprawdę nie chciałby Pan pokazać szerszej publiczności swojego debiutanckiego dzieła?
Tak, to prawda. Pięć egzemplarzy tego „dzieła” to i tak za dużo (śmiech). Gdyby przeczytali tę powieść moi obecni czytelnicy, zapewne nigdy nie kupiliby już żadnej książki mojego autorstwa. A na to nie mogę sobie pozwolić.
Na pewno naszą rozmowę czytać będzie sporo młodych twórców, marzących o pisarskiej karierze. Pan sam mówił, że miał chwile zwątpienia. Ma Pan może jakąś radę, jak to przezwyciężyć?
Nie sądzę by istniały jakiekolwiek metody na przezwyciężenie chwil zwątpienia. One – te chwile zwątpienia - przychodzą zawsze, nie tylko przed debiutem, ale także wtedy, kiedy wydało się już kilka powieści. Zwątpienie jest w pisane w każdą aktywność kulturalną i na każdym jej etapie. O ile jednak pisanie nie jest chwilowym kaprysem, to już sama determinacja do tworzenia fabuł, pozwala przezwyciężać największe kryzysy. Ale tę determinację trzeba mieć w sobie.
Zastanawiam się skąd czerpie Pan inspirację do swoich książek. Rzeczywistość nas otaczająca jest na tyle ciekawa, że jest jedyną inspiracją, czy jednak szuka Pan jej gdzie indziej?
Szukam jej w codzienności, bo ta pisze zdecydowanie najlepsze scenariusze. Inspirują mnie również dokumentalne historie poświęcone zaginionym i zbrodniom.
Z powyższym pytaniem wiąże się także to o Pana pisarski warsztat. Jak wygląda drogą, począwszy od pomysłu, a na przesłaniu tekstu do wydawcy, skończywszy?
Bardzo różnie. Pomysł to czasem jedno wymyślone zdarzenie, jedno zdanie. Przechodzi ono wiele modyfikacji, także w trakcie pisania. Nic, co wymyśliłem na początku, nie przypomina tego, co znajduje się w powieści, kiedy oddaję ją wydawcy. Wcześniej, przy serii z Benerem, zaczynałem od dokładnych scenopisów. Spisywałem na kartkach wszystko to, co ma się wydarzyć w każdej z kolejnych scen. Jednak przy „Skazie” już mi to nie wyszło i głęboko wierzę, że właśnie dzięki temu moja nowa powieść jest lepsza od poprzednich. Nie trzymałem się kurczowo scenopisu, tylko wsłuchiwałem się w rytm opowieści, którą miałem w głowie.
Proszę powiedzieć czytelnikom, czego mogą spodziewać się właśnie po „Skazie”?
Mrocznego, klasycznego kryminału, niespiesznej akcji, melancholijnego klimatu i nowego bohatera. Nowa seria ma swoje wymagania. Tym razem głównym bohaterem jest policjant, komisarz Bernard Gross. Poza tym, warto zwrócić uwagę, że do tej pory pisałem o Toruniu, a akcja nowej serii będzie miała miejsce w oddalonej o piętnaście kilometrów miejscowości położonej nad samym jeziorem.
Akcja książki rozgrywa się w urokliwej Chełmży. Skąd pomysł na tę lokację i czy potwierdza Pan to popularne przekonanie, iż łatwiej jest osadzić akcję książki w mniejszej miejscowości, aniżeli w wielkim mieście?
Wybór w moim przypadku był prozaiczny. W Chełmży zaczynałem pracę jako dziennikarz – dla Nowości Toruńskich przygotowywałem materiały reporterskie z tego miasta. Potem zobaczyłem Chełmżę w serialu Belfer i przypomniałem sobie o niej kiedy szukałem miejsca na akcję „Skazy”. Trafiłem idealnie, bo to znakomite miasto – gotowa scenografia na kryminał.
Jak już Pan wspomniał głównym bohaterem "Skazy" jest komisarz Bernard Gross. Kim jest ten facet i czy (proszę mi wybaczyć, ale nie mogę o to nie zapytać) ma on w sobie wiele wspólnego z Markiem Benerem - bohaterem poprzedniego cyklu Pana autorstwa?
Nie wiem czy ma coś wspólnego. Starałem się, żeby było inaczej, ale kilka osób rzeczywiście zauważyło podobieństwa do sytuacji życiowej Marka Benera, których ja z kolei nadal nie zauważam. W każdym razie Gross to ponad czterdziestoletni mężczyzna naznaczony traumą z przeszłości, która cieniem kładzie się dziś na jego rodzinie. To introwertyk, wielbiciel ciszy i herbaty, zapalony i uzdolniony modelarz, który nadal uprawia to hobby. Nic więcej zdradzić nie mogę, niech Czytelnicy sami go odkryją.
Nowa powieść, to także początek nowego cyklu. Czy ma już Pan zaplanowaną całość tej kryminalnej sagi, czy też raczej poddaje się Pan "twórczemu żywiołowi" i pozwoli kształtować się tej historii w jej naturalny sposób...?
Twórczy żywioł to podstawa, ale oczywiście przygotowałem wydawcy jakiś zarys tego o czym będę pisał. Teraz nadchodzi najtrudniejszy etap – weryfikacji pomysłów. Tego, czy nadal mnie kręcą i czy wciąż chcę się nimi zajmować. Zazwyczaj modyfikuję je nieco, a rdzeń zostaje ten sam.
Wracając do cyklu o Marku Benerze - czy opowieść ta jest już naprawdę i definitywnie zamkniętą? Czy też być może istnieje szansa na zaistnienie "kiedyś i gdzieś" kontynuacji losów tej intrygującej postaci...?
Tego tak naprawdę chyba sam wciąż nie wiem. Jeszcze niedawno rozpowiadałem, że chciałbym wrócić do tego bohatera, ale być może tę trylogię należy zwyczajnie już zostawić. Pożyjemy, zobaczymy.
Moim skromnym zdaniem, zarówno opowieść o Marku Benerze, jak i też "Skaza", to gotowe scenariusze na porywający serial kryminalny. Czy nie myślał Pan o tym, by podjąć starania o zekranizowanie tych książek, podnosząc tym samym wydatnie poziom polskiej sztuki telewizyjnej:)?
Bardzo mi miło tego słuchać, ale myślę sobie, że moim zadaniem jest napisanie dobrej powieści. Cała reszta jest już w innych rękach.
Rozmawiamy na temat Pana twórczości, ale zastanawiam się czy ma Pan czas by w wolnych chwilach czytać książki. Jeśli tak, to jakie dzieła i jacy autorzy zaintrygowali Pana najbardziej w ostatnim czasie?
Oczywiście! Każdy autor musi czytać! Ja z w zasadzie nie rozstaję się z książkami. Podczas biegania słucham audiobooków, wieczorem czytam książkę, a rano, jak jadę z synem do szkoły – słuchamy wybranych przez niego powieści. I tak: w kręceniu kółek na bieżni towarzyszy mi Wojciech Chmielarz i jego top-kryminał „Cienie”, rano słuchamy trzeciej części świetnej fantasy dla młodzieży - „Baśnioboru” Brandona Mulla, a wieczorem zaczytuję się w znakomitej „Wyspie” Sigridur Hagalin Bjornsdottir.
Bardzo ciekawi mnie również Pana spojrzenie na współczesny, polski kryminał. Jak ocenia Pan ten gatunek i czy podziela Pan moją opinię, iż stanowi on obecnie najbardziej intrygującą i chyba też stojącą na najwyższym poziomie odsłonę polskiej literatury?
Nie wiem czy nadaję się na tego, który powinien oceniać kondycję polskiego kryminału. Chodzą różne słuchy. Że era rozkwitu kryminału się kończy i czas na to, by triumfy zaczął święcić inny gatunek. Z drugiej strony słychać głosy, że polski kryminał jest na znakomitym poziomie. A mnie zwyczajnie trudno to oceniać, bo czytam zaledwie jakiś ułamek powieści kryminalnych spod pióra polskich autorów. Rocznie ukazuje ich się około dwustu. Nie mam szans by zapoznać się chociażby z połową.
Przyjaźni się Pan z Marcelem Woźniakiem - kolegą po fachu, którego kryminały zyskują również wielkie uznanie w oczach czytelników. Czy istnieje szansa na połączenie sił i stworzenie w przyszłości wspólnej opowieści?
Myślę, że bardzo trudno byłoby nam to osiągnąć i nie wiem czy nasza ewentualna powieść spodobałaby się komukolwiek (śmiech). Rzecz w tym, że chociaż z Marcelem mamy przysłowiową sztamę, to jednak nasze pisanie różni się znacząco. Styl snucia opowieści każdy z nas ma zupełnie inny. Sądzę, że co innego kręci nas w tym gatunku i pewnie na tym też polegałaby trudność. Z resztą poradzilibyśmy sobie świetnie.
Robiąc tak zwany research przeczytałem, że lubi Pan używać czytnik ebooków. To bardzo ciekawe, ponieważ często w gronie twórców panuje tradycyjne podejście do książek - liczy się tylko książka w wersji papierowej. Wybiera Pan ebooki z powodu wygody, czy może ze względu na ochronę środowiska?
Szczerze mówiąc chodzi wyłącznie o wygodę. Bardzo polubiłem tę zabawkę i wiem, że jest niezastąpiona, bo daje mi dużo swobody.
Ma Pan jakieś hobby, ulubione zajęcie, które pozwala się Panu zrelaksować? Sport, muzyka, a może coś innego. Co jest pasją Roberta Małeckiego?
Staram się biegać, co pozwala mi się odstresować i zresetować jednocześnie. Więc cenię to sobie i biegam trzy razy w tygodniu. Lubię też modelarstwo plastikowe, do którego wróciłem po latach, ale nadal brakuje mi na to hobby czasu, mimo że mamy z synem świetnie wyposażoną pracownię w piwnicy. Wystarczy tylko tam zejść i można się przenieść do innego świata, porzucić wszelkie codzienne troski. Modelarstwo to znakomity relaks.
Dziękuję serdecznie za rozmowę - Mateusz Kowalski.