Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Manula Kalicka

Personal Info

  • Birth Name: Zalesie Dolne, Polska
  • Nationality: Polska
  • Speak Language: Polski
  • Citizenship: Polskie
  • Books:

    "Dziewczyna Z Kabaretu"

    "Gdzie Jest Głowa Emily Kaye?"

    "Kochaj I Tańcz. 20 Lat Wcześniej"

    "Kulminacje"

    "Opowiadania Letnie A Nawet Gorące"

    "Opowiadania Szkolne"

    "Opowieści Wigilijne"

    "Rembrandt, Wojna I Dziewczyna Z Kabaretu"

    "Szczęście Za Progiem"

    "Tata, One I Ja"

    "Tutto Bene"

    "Wirtualne Zauroczenie"

Biography

Manula Kalicka działa na wielu polach, jest pisarką, agentką literacką – ma własną agencję literacką Manuskrypt. Ukończyła na UW  najpierw polonistykę, a później dziennikarstwo. Odchowała młode, szczęśliwie się rozwiodła i napisała powieść. Wysłała ją na  konkurs Świata Książki Złote Pióro. Wygrała pióro (ale nie było ono złote). Powieść – Tata, one i ja ukazała się w roku 2002 i odniosła duży sukces. Prawa do sfilmowania jej odsprzedała  i książka czeka na ekranizację. Równocześnie przypomniawszy sobie o zapomnianym zawodzie dziennikarza napisała artykuł, swój pierwszy. Skoro go już napisała, to i wysłała. Do Polityki, bo postanowiła być ambitna. Przyjęli, i w ten to sposób zadebiutowała też jako dziennikarka, z dużym opóźnieniem, ale jednak. Następne powieści: Szczęście za progiem i Wirtualne Zauroczenie ukazały się w wydawnictwie Prószyński. Obie weszły na listy bestsellerów Merlina i Rzeczpospolitej. W tzw. międzyczasie napisała kilka dużych tekstów do Polityki, Wiedzy i Życia, Feniksa a także kilkanaście opowiadań rozrywkowych drukowanych przez Claudię. Przez dłuższy okres współpracowała z pismem ''Alfred Hitchcock przedstawia'' do którego pisała pitawale z życia sfer wyższych, czego wynikiem jest zbiór pitawali gdzie jest Głowa Emily Kay” wydany przez wyd. Nowy Świat. Powieść pt. Rembrandt, wojna i dziewczyna z kabaretu" ukazała się w wydawnictwie Otwartym w roku 2008 r. i odniosła duży sukces, kupiono też prawa do jej ekranizacji. Następnie w  wydawnictwie  WAB wyszła powieść ,,Kochaj, i tańcz" . Wraz ze Zbigniewem Zawadzkim jest autorką albumu biograficznego: Malarze Polscy” – zbioru frapujących biografii najsłynniejszych malarzy polskich. Ostatnio, w roku 2012 ponownie we współpracy ze Zbigniewem Zawadzkim  napisała brawurowy kryminał pod tytułem „Tutto Bene”.

Interview

„Tylko książki i drugi człowiek…”

Podobno lubi Pani książki z hapy endem?

Tak. Ale cenię też te bez happy endu, to inne kategorie: cenię i lubię.

Czy te kategorie nie powinny chodzić ze sobą w parze?

Czasem książkę cenię acz polubić jej nie sposób. Czasem książkę lubię, ale specjalnie jej nie cenię. Myślę, że wszyscy tak mamy. A czasem jednak mylimy porządki, zdarza się to zarówno krytykom jak i czytelnikom.

Czy to nie jest snobizm?

Myślę, że jest. Snobizm jest pożyteczny. Ba! Jest dźwignią kultury. To jest dość oczywiste. O ile snobizm jest uważam, pożyteczny, pretensjonalność jest nieznośna. Poza tym, nie wszystko, co cenimy jest do lubienia. Ciężkie książki, mroczne, przyciągają, są wyzwaniem, otworzeniem drzwi do umysłu cudzego i  próbą odnalezienia w swoim rzeczy podobnych, zaproszeniem do gry intelektualnej, poszerzenia swojego poznania. Ale czy lubimy tego typu książki? Czasem tak, np. Czarodziejską Górę Manna czy prozę Myśliwskiego, a czasem nie, jak np. Musila w moim wypadku. Ale czy my nie wypuszczamy się zbyt daleko?  Gawędzimy o jednym niewinnym kryminale pod nazwą Tutto Bene.

Mówi Pani o sobie, że jest optymistką. Także Pani książki są ciepłe, pogodne i optymistyczne. Jak jednak być optymistą w świecie, jaki sobie zgotowaliśmy? Udajemy, że świat nie zmierza w przepaść; przełączamy kanał w telewizorze, kiedy pokazują nam rażące przykłady nie poszanowania godności; piszemy wesołe kryminały na podstawie ludzkich tragedii… Czy na tym właśnie polega optymizm?

To prawda, ten świat sobie stworzyliśmy i tworzymy. By w nim przeżyć, utrzymać pogodę ducha, a co za tym idzie i równowagę psychiczną potrzebujemy ucieczki. Telewizja, pogodne książki czy gry komputerowe to taka właśnie ucieczka od rzeczywistości. Też jestem przerażona, tym dokąd zmierzamy, ale wykoncypowałam sobie na własny użytek taką teorię, którą polecam – robię, co mogę, tam gdzie mogę. Staram się.
Pyta Pan o nieposzanowanie godności drugiego człowieka. To jeden z wątków mojej ostatniej książki. Jest tam sprawa młodego Wietnamczyka prześladowanego w szkole, i ukraińskiego chłopaka potraktowanego jak śmieć przez urzędniczkę, poglądów na temat cyganów itd. Temat zalewającego nas szowinizmu. Bo, widzi Pan, ta moja teoryjka zakłada, że są dwie warstwy odbioru i szansy na zmiany w społeczeństwie (oczywiście mówię o literaturze, bo są i inne przecież) przez tzw. literaturę wysoką i wtedy ci, co ją piszą i czytają robią sobie przeważnie dobrze, bo zgadzają się, utwierdzają itd. I przez literaturę popularną, dzięki której mamy szansę dotrzeć do innych, dla mnie ciekawszych grup odbiorców, którzy z przyjemnością przeczytają żwawy kryminał typu „Tutto Bene” i przy okazji wątki tzw. poboczne wyraźnie zogniskowane wokół tematyki, która mnie i współautora „Tutto Bene” Zbyszka Zawadzkiego interesowała. To nie jest tak, że wymyśliliśmy sobie pogodny kryminał z dodatkami kulinarnymi. My wymyśliliśmy, o czym chcemy napisać. Właśnie, o problemach z innością, z obcymi, którzy się zadamawiają wokół nas. A potem dopiero zastanowiliśmy się, jak ten cukierek czy nawet tabletkę zgrabnie opakować. A optymizm…no, cóż polega m.in. na tym, że ktoś odpocznie, rozerwie się nieco, a być może przy okazji coś z tej ksiązki niegłupiego wyniesie.

Wspomniała Pani o swojej najnowszej książce „Tutto Bene” napisanej wraz ze Zbigniewem Zawadzkim. Jak doszło do decyzji o współautorstwie?

Z kolegą Zawadzkim wcześniej napisaliśmy książkę będącą zbiorem takich lajtowych biografii malarzy. To się nazywało „Malarze Polscy” i zależało nam, by pokazać jacy to byli ludzie, jakie mieli pasje itd. Okazało się, że piszemy podobnie – mamy oboje tzw. lekkie pióro i podobne poczucie humoru. No i oboje lubimy kuchnię, stąd było już blisko do pomysłu napisania książki i to z wątkami kulinarnymi. Zastanowiliśmy się, o czym chcemy napisać, bo uważamy oboje, ze książka powinna być o czymś poza fabułą, w tym wypadku kryminalną, no i ruszyliśmy …

Pisanie powieści wydaje się czynnością bardziej indywidualną niż stworzenie książki w rodzaju „lekkich biografii” malarzy polskich. Jaką przyjęliście zasadę pracy i jak ta praca wyglądała w codziennej praktyce?

Nic nie ustalaliśmy. Jestem zwolenniczką żywiołu. Wydaje mi się, że to, co pod linijkę jest często po prostu nudne. Najpierw rozłożyliśmy karty, zamotaliśmy intrygę, a potem ją gdzieś w połowie rozwiązaliśmy i pisaliśmy raz jedno raz drugie, dzięki czemu element zaskoczenia dalej działał, bo partner tak a nie inaczej rozwiązał problem i trzeba było sobie z tym radzić. Stawaliśmy wciąż przed nowymi wyzwaniami. Wchodziliśmy też w tekst współautora co owocowało często wątpliwościami – to ja pisałam czy Zetzet? I na odwrót.

Współpracuje Pani ze Zbigniewem Zawadzkim nie tylko na polu czysto literackim…

Tak, razem już od dwóch lat prowadzimy Agencję Literacką Zetzet, a obecnie powołaliśmy drugą; Agencję Manuskrypt, która prowadzę samodzielnie. Nadmiar tekstów nas przygniótł, Zetzet zajmuję się tez organizacją spotkań i wieloma innymi sprawami. Nie jesteśmy w stanie przeczytać wszystkich tekstów, które do nas przychodzą, co jest dla nas problemem i dyskomfortem, stąd Manuskrypt powołany tylko do obsługi autorów.

Aż tak dużo ludzi pisze?

Bardzo dużo. Agencja jest zalana tekstami, ale wydawnictwa, jeszcze bardziej.

Jaki jest poziom tych tekstów. Czy często trafiacie na perełki?

Perełki szczęśliwie się zdarzają. Powiedzmy, ze jeden na dziesięć tekstów spełnia kryteria. A jeden na pięćdziesiąt, a może nawet i na sto jest znakomity. Niedługo, bo już w styczniu ukaże się książka Agaty Porczyńskiej „Wada Wymowy”. Rzecz absolutnie znakomita, błyskotliwa i myślę, ze może to być debiut równie spektakularny jak Doroty Masłowskiej.

Prowadzi Pani dwie agencje literackie, więc wsparcie wydawnicze nie jest chyba potrzebne. Z jakich powodów związała się Pani ze Zbrodniczymi Siostrzyczkami?

Z sympatii. My dziewczyny trzymamy się razem. Dlatego powołałyśmy FLK czyli Festiwal Literatury Kobiecej. Nawet zresztą nie wiedziałam, że siostrzyczki mogą dawać wsparcie wydawnicze. Pierwsze słyszę.

Jak przebiega wasza współpraca?

Na razie z Siostrzyczkami nie współpracuję, ot, przyłączyłam się. Jeśli by chciały mojej współpracy, jestem oczywiście otwarta – chętnie pomogę w każdym rozsądnym projekcie.

W jednej ze swoich wcześniejszych książek – „Gdzie jest głowa Emily Kaye?” – opisuje Pani różne morderstwa z wyższych sfer z czasów XIX i XX wieku. Czy pracując nad książką, znalazła Pani odpowiedź na pytanie, dlaczego właściwie ludzie mordują? Wydaje się, że zawsze znaleźć można inne rozwiązanie problemu, niż pozbawienie drugiej osoby życia…

„Emily Kay” to książka o dwóch rzeczach; o kobietach zaplątanych, zniewolonych, ogłupionych, pogardzanych i manipulowanych, co doprowadza do zbrodni, bo moje bohaterki czy bohaterowie nie znajdują po prostu innego wyjścia, nie mają, nie znają żadnych narzędzi do rozwiązywania problemów i o ludzkiej głupocie. Każdy mord, nawet doskonały jest wynikiem głupoty, oczywiście też podłości, ba, łańcucha podłości. Często ci, co mordują spotykali się z przemocą, nie tylko fizyczną, nawet częściej psychiczną. Więc w każdej zbrodni jest ułamek nieprawości świata. Oglądam ostatnio ID i CI czyli dwa programy poświęcone w całości sprawom kryminalnym. I to, co mi się rzuca w oczy to głupota. Ludzie nie są tak głupi jak myślimy, są jeszcze głupsi. A kto jest winny ich głupocie? My oczywiście, jako społeczeństwo. Nie potrafiliśmy nauczyć myślenia, nie wychowaliśmy ich w szkołach, rodzice porzucają dzieci, zostawiają samopas, goniąc za pieniędzmi, przyjemnościami, nie wychowują i na dodatek odreagowują na nich swoje stresy, uczą cynizmu, kombinatorstwa, często przekazują swoje prymitywne myślenie o świecie.. I mamy to, co mamy: świat zbrodni i przemocy pełen poranionych ludzi, którzy odreagowują to, co ich spotkało, na innych. Łańcuch. Tylko książki i drugi człowiek mogą go przerwać.

Książki?

Tak, uważam, że książki. Są one w stanie pokazać inne niedostępne nam światy, wzorce, rozwinąć empatię w stopniu znacznie wyższym niż jakiekolwiek inne medium. Ja się wychowałam na książkach, książki mnie wychowały i wierzę w książki.

A co ze szczęściem? Czy naprawdę jest tuż za progiem?

O? To pytanie zachęca do truizmów. Ale głęboko wierzę i im jestem starsza, to tym bardziej, że to, co nas spotyka w dużej części zależy od nas samych. Ale przecież nie w całości. Niemniej, trzeba walczyć.

I to przede wszystkim z samym sobą… najczęściej to my sami jesteśmy największą przeszkodą na drodze do własnego szczęścia…

Tak właśnie jest: największymi wrogami jesteśmy sami dla siebie.

Dlaczego napisała Pani powieść osnutą na fabule filmu? Mam na myśli film „Kochaj i tańcz” w reżyserii Bruce’a Parramore’a, który przecież nie jest w żadnym wypadku szczególnym osiągnięciem sztuki filmowej…

Oczywiście dla pieniędzy, jak każdemu są mi potrzebne.. Ale nie pisałam na podstawie filmu, bo filmu nie było, czytałam jednak scenariusz. I powiem Panu, ze wyszła mi z tego fajna książka. Uzgodniłam, że będę miała swój watek opisujący dzieje rodziców bohaterów. Udało mi się ukazać czasy mojej młodości i dzieje moich koleżanek, które były podobne do matki bohaterki filmu. Tam jest kawałek lat siedemdziesiątych, taki, jaki ja pamiętam i poważni ludzie mi tej książki gratulowali. Było to wyzwanie i miałam satysfakcję, że dałam radę.

Lepiej jednak pisać bestsellery na postawie których, inni będą kręcić dobre filmy. Jest Pani podobno na dobrej drodze. Sprzedała Pani prawa do sfilmowania powieści „Tata, one i ja”…

Byłam. Nie udało się reżyserowi zdobyć pieniędzy. Sprzedałam też prawa do „Rembrandta, wojny i dziewczyny z kabaretu” i też podobna historia, powstał scenariusz, zabrakło inwestora. Mam pecha widać.

Być może inwestor czeka tuż „za progiem”…

Na pewno.

Uprawia Pani także publicystykę? Jakie tematy Panią interesują?

Nie uprawiam publicystyki, czego żałuję, zresztą. Raczej biografistykę. Napisałam kilka dużych tekstów monograficznych m.in. o operze, czy historii nazwisk polskich. Ale przede wszystkim piszę biografie, w zasadzie od kilku dobrych lat Polityka zamawia u mnie teksty, gawędy, na temat osób ważnych w danym roku. Pisałam o Mickiewiczu, Chopinie, Kraszewskim i innych twórcach naszej kultury. Mam już tych tekstów na swoim koncie dość dużo, uzbierała się fajna książeczka. Tylko potrzeba wydawcy. Teraz oddałam tekst o Traugutcie, wszak rok 2013 będzie rokiem Powstania Styczniowego. A zbieram materiały do biografii Tuwima, którego wielbię, i Prusa, którego lubię.

Czy nasuwają się Pani jakieś ciekawe wnioski po przestudiowaniu tylu biografii wielkich twórców?

Tak, przede wszystkim, byli to zupełnie inni ludzie niż byśmy sobie ich wyobrażali  z lektur szkolnych i gawęd pań polonistek. Jestem jeszcze z tego pokolenia, które mimo Brązowników Boya, gombrowiczowskiego Pimki w szkole poznawało lukrowane postaci, bez osobowości. Teraz jest ciut inaczej, ale sądząc po wiedzy posła Zawiszy na temat Maryi Konopnickiej niewiele lepiej. I tu nie chodzi o skandale, choć też, ludzie ci żyli tak jak im dyktowało serce, czasem niekoniecznie rozum, w jednych rzeczach byli wspaniali, w innych czasem podli. Ale już wtedy potrafili żyć w zgodzie z sobą. I to być może pozwalało im wielkimi twórcami być. Nie ma dobrej literatury bez prawdziwych uczuć.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadził Łukasz Musielak

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial