Adela nosi patriarchat w sobie? Znaczy – bez mężczyzny, choćby wirtualnego, nie może funkcjonować? Czas chyba na napisanie powieści o miłości dwóch kobiet... (o dwóch mężczyznach nie potrafię, terra incognita). „Kuźnia na rozdrożu" nie jest książką o potrzebie posiadania mężczyzny, ale potrzebie doznawania miłości, bez której nikt nie jest w stanie istnieć – ani kobieta, ani mężczyzna. Zresztą o tym są wszystkie moje książki. Myślę, że my wszyscy, żyjący tu i teraz, jesteśmy ofiarami ludzi, którzy koniecznie chcą coś zbadać, zaszufladkować, olśnić oryginalnością i jeszcze na tym zbić kapitał wszelkiego rodzaju. A fakty są proste: na Zachodzie (do którego się zaliczamy), kobiety po stuleciu walk wreszcie wydostały się z cienia mężczyzn i wreszcie mogą robić to, co im zawsze zabraniano. Mogą żyć jak chcą, bo mają za co – są w stanie na siebie zarobić. A ponieważ wcale tak bardzo od mężczyzn się nie różnią psychicznie i intelektualnie, chcą coś w życiu osiągnąć poza domem na błysk i dobrze ułożonymi dziećmi. Mężczyźni krzyczą co prawda, że kobiety ich kastrują, pozbawiają męskości itp., ale wielu z nich z ulgą usuwa się w cień, bo już nie muszą być jedynymi żywicielami, nie muszą nieustannie udowadniać, że są mężczyznami (bo standardy są wysokie i męczące, jeśli się chce je spełniać). Faceci chcą być traktowani jak w wieku XIX (jedyni żywiciele), gdy w rzeczywistości żona pracuje, a oni są bezrobotni. Mimo to nadal chcą utrzymać dawne status quo. Kobiety mają co chciały, a jednocześnie straciły to, co było im potrzebne, bo nic nie jest za darmo. I znów odzywa się natura – kobiety potrzebują ochrony i opiekunów (dla siebie i swoich dzieci), ale nie potrzebują strażników i nadzorców. Ale to jak słynne wahadło Foucaulta – pozbyły się jednych, i jednocześnie straciły drugich. Teraz wiele z nas, kobiet, jest samodzielnych, acz niekoniecznie wyzwolonych (to słowo trąci fanatycznym feminizmem, a przecież nie o skrajności tu chodzi), bo czasami chcą, a czasami muszą takimi być. Ale wszystkie potrzebujemy miłości, opieki, poczucia bezpieczeństwa. Tyle że coraz trudniej to znaleźć w ramionach mężczyzn – tu też odzywa się biologia. Kobietę pociąga silny mężczyzna, taki, który zapewni jej wszystko powyższe. A tych jest coraz mniej. Mężczyźni nie lubią kobiet, które same sobie radzą, bo czują w nich konkurencję. Bez sensu, ale z naturą kłócić się nie warto. No i mamy teraz taki okres przejściowy. Jak sobie radzić? Kobiety powinny zachować to, co zdobyły, a jednocześnie nie kłuć tym mężczyzn w oczy. Wtedy oni może odzyskają poczucie własnej męskości.... Czyli wracamy do babcinej mądrości życiowej – w domu głową jest mężczyzna, a kobieta szyją, która nią kręci...