To będzie książka drogi. Kiedyś dużo podróżowaliśmy. W zasadzie co weekend był jakiś wyjazd. Zawsze lubiłam się włóczyć. Wsiąść do samochodu, pojechać gdzieś, zatrzymać się tam, gdzie jakaś chałupina stoi, obok walący się płot, drzewo pochylone... Lubiłam wejść, zobaczyć, zrobić zdjęcie. Jeździłam z aparatem, bo moją pasją jest robienie zdjęć (kilka aparatów wykończyłam). „Zazdroszczę bocianom" ciągle się pisze i chyba będzie to najdłużej pisana powieść. Nie wiem, może stanie się przez to dojrzalsza? Są to refleksje, które powstają podczas takiej włóczęgi po Polsce, po mniej znanych miejscach. Na przykład niedaleko Sierakowa jest niepozorna miejscowość Kwilcz. Zainteresowały mnie ruiny pałacu, dworu, browaru i stajnie. Okazało się, że są to tereny, które niegdyś należały do posiadłości bogatej rodziny Kwileckich. Obecnie potomek tej rodziny wywalczył spadek, dostał pęk kluczy i planuje wyremontować obiekty. Może zrobi skansen, udostępni turystom hotel, restaurację, park, jak to ma miejsce na przykład na terenie Olandii, w Prusimiu? Lubię zatrzymywać się w takich małych miejscowościach, przez które zwykle się tylko przejeżdża, i odkrywać lokalne ciekawostki. Kiedyś jeździliśmy z mężem szlakiem żydowskich nekropolii, znajdowaliśmy miejsca zupełnie zapomniane przez Boga i ludzi, kompletnie zarośnięte, robiliśmy dokumentację zdjęciową. I takie miejsca opisuję w swojej książce. Nawiązuję do bocianów, bo one lecą tam, gdzie chcą, dla nich to impuls. Są wolne. Nikt ich nie zatrzymuje. I są symbolem Polski. Pomyślałam sobie – po co jeździć po świecie, skoro tak wielu ciekawych miejsc w Polsce nie poznałam. Na przykład całej ściany wschodniej od Mazur po Lubelszczyznę... Więc zazdroszczę bocianom...