Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Hultajki

Hultajki

 

Bardziej przekrojowy tekst o imprincie Minx popełniłem dla Kultury Liberalnej i w sumie nie będę go tu kopiował. Za to krótko podzielę się opiniami o czterech ostatnio przeczytanych figlarnych tomikach, które pochłonąłem w przerwach między kręceniem, a montowaniem filmu.

 

„Emiko Superstar" to pierwszy i chyba najlepszy tomik z paczki, której właścicielem stałem się dzięki allegro. Emiko to typowa dziewczyna z typu niewidzialnych. Nikt nigdy jej nie dostrzega, jest nijaka i zwyczajna do bólu. Zaczynają się wakacje, a ona akurat traci gównianą pracę w gównianej restauracji i wszystko w zasadzie wygląda beznadziejnie. A podjęcie pracy w charakterze opiekunki do dziecka wcale nie zapowiada się jak jakaś niezwykła przygoda.

 

I jak to często bywa – wszystko zmienia jedno przypadkowe spotkanie. Emiko zaczyna pojawiać się na spotkaniach pewnego rodzaju artystowskiej komuny, na których, dzięki ciuchom babci i ukradzionemu pamiętnikowi szybko staje się gwiazdą. Oczywiście wkrótce okazuje się, że za kulisami nie jest aż tak cudownie, a bycie gwiazdą to nie same radości.

 

Sprawnie i ciekawie poprowadzona akcja, kilka nieźle zarysowanych postaci – to atuty tego komiksu. Graficznie nie odbiega od standardów Minxa z jego uproszczonym realizmem, ciążącym momentami w stronę mangi.

 

„Water baby" ciężko mi określić mianem porażki, ale po lekturze i krótkim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że mu najbliżej. Campbell najbardziej znany jest z autorskiej serii „Wet Moon", której pojedyncze strony można znaleźć na jego deviantArcie. Graficznie tomik jest zacny z wyrazistą kreską i przyjemnym stylem utrzymanym w monochromie.

 

Scenariuszowo natomiast jest dużo gorzej. Przede wszystkim zaczyna się od wypadku z rekinem i utraty nogi. W trakcie lektury okazuje się, że w zasadzie... nie wiem, fakt ten ma zerowe znaczenie dla akcji? Prócz jakichś paranoi, też zresztą mało istotnych, głównej bohaterki – w zasadzie nie ma znaczenia. Przez chwilę, po koszmarnym skoku czasowym nie zaznaczonym w narracji toczy się życie codzienne Brody, a potem zaczyna się road trip. Całkiem zresztą niezły, ale te trzy segmenty trochę do siebie nie pasują. Swoją drogą „minx" można także przetłumaczyć jako „pinda" – do głównej bohaterki pasuje jak ulał. Jest wredna, klnie i ma parę innych przywar.

 

Jak na Minxa to dość ostry tomik – lecą w nim niewybredne teksty i nikt nie owija w bawełnę. W porównaniu z nim reszta komiksów imprintu wydaje się ugrzeczniona.

 

„Janes in love" to jedyna jak dotąd minxowa kontynuacja. O pierwszej historii – „Plain Janes" - już pisałem. Sequel, jak to zwykle bywa, nie ma już siły oddziaływania oryginału. Sama „sztuka w sąsiedztwie" ustępuje nieco pola sercowym rozterkom głównych bohaterek. Przez skupienie się na tych dwóch wątkach opowieść trochę się rozmywa. I tak jak pierwsza historia kończyła się w zasadzie porażką projektu, tak tu mamy obowiązkowy happy end, który do plemienia outsiderek trochę nie pasuje. Rozumiem, że wszystko musi się w końcu udać, ale tu jest jakaś parada zwycięstw – komisja stypendialna, akcja społeczna, petycja, nawet srogi stróż prawa Sanchez w końcu się poddaje, jak przystało na typowego złego, który już protagonistkom zaszkodzić nie może i musi się ostatecznie poddać.

 

Dodatkowo jeden z wątków ma jakiś niewyraźny podtekst, który mi w tej historii strasznie zgrzyta. Nie wiem, może to tylko ja.

 

Jest nieźle, ale w zasadzie rezygnacja z lektury nie spowoduje strat. Tak, jak „Plain Janes" warto znać, tak ten tom chyba jednak wyczerpał temat ostatecznie.

 

No i na koniec zostawiłem sobie „The New York Four" Briana Wooda (ten od „DMZ"). Podkupiłem go Karolowi, który z kolei podkupił mi „Token". Cóż to za rynek komiksowy podły, że dorośli faceci podbierają sobie graphic novels dla nastolatek.

 

„TNY4" to świetna kreska Ryana Kelly'ego i nie chodzi wyłącznie o rastry, które uwielbiam. Doskonale oddana atmosfera wielkiego miasta, świetnie odtworzony Nowy Jork, ciekawe, wyraziste projekty postaci to na pewno atut oprawy graficznej.

 

Od strony scenariusza też zaczyna się nieźle – Wood uwielbia Nowy Jork, czemu daje wyraz w narracji – zupełnie jakby oprowadzał czytelnika. Sama historia niestety nie jest tak wdzięczna. Mieszanka pierwszych haustów wolności młodej dziewczyny trzymanej pod kloszem; uzależnienie od SMSów; trzy charakterne koleżanki; wyklęta przez rodzinę starsza siostra; no i oczywiście tajemniczy wielbiciel, z którym nawiązuje SMSowy romans.

 

Niestety, rozwiązanie jest trochę sztampowe – w zasadzie od pierwszej chwili należało się go spodziewać. Dodatkowo mnie drażnił fakt, że Wood nie zamknął historii. Zakończenie jest otwarte i nie do końca wiadomo, co dalej? Ja lubię jednak pewne sprawy doprowadzone do jakieś konkretnego stanu. Denerwujące są także pewne wątki poboczne, zasygnalizowane ale, być może ze względu na brak miejsca kompletnie nierozwinięte i pozostawione zupełnie bez rozpracowania. Wszystko to sprawia wrażenie lekkiego chaosu – trochę jakby był to tom zawierający jedynie wybór z większej całości.

 

Co bym jednak nie powiedział o przeczytanych do tej pory produkcjach z minxa, to w większości są to rzeczy naprawdę warte poznania, jeśli ktoś lubi dobrze obyczajówki. Może brak im tego dusznego, ciężkiego klimatu Gilberta Hernandeza (o którym przy innej okazji), ale i tak co najmniej trzy kolejne znajdują się na mojej liście lektur.

 

Kwiecień 2009

by Bartek "godai" Biedrzycki.

Źródło: www.gniazdoswiatow.net

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial