Katarzyna Georgiou
ŚWIĘTO KONIA
Kto nie spadnie choć raz z konia, nie poczuje należnego temu zwierzęciu szacunku, ani nie sprawdzi swojej siły charakteru. W Bieszczadzie tradycją jest wypicie za zdrowie konia...
Było świeżo po deszczach...
Na konie wsiedliśmy nie podejrzewając co nas czeka. A wjazd końmi na Otryt to nie lada gratka. Tylko umiejętności potrzebne, by na koniu się utrzymać, który stąpa po kolana w błocie i kamieniach pnąc się w górę... Co i rusz jakaś kłoda lub strumień do przekroczenia. Prezes na czele, gałęzie toporkiem przycinał, by szlak konny odsłonić w paru miejscach. Widać, uznał również, że sobie poradzimy w tym terenie...
Z duszą na ramieniu strzeliłam tę fotkę - przełom Sanu widziany w pół drogi na Otryt był nie do pominięcia i wart ryzyka...
W drodze powrotnej, zjeżdżając w dół, z wielkim strachem, ale i niezmiernym podziwem dla umiejętności koni Prezesa, doświadczyliśmy karkołomnego wyczynu pokonania błotnistego zbocza pod kątem nieomal 70 stopni. Już odetchnęliśmy z ulgą na prostym, acz pełnym kałuż szlaku przez krzaki leszczyn, gdy Ziemka koń, Wisus i jak się okazało Urwisus, postanowił przeskoczyć miast przejść przez jedną z nich bez uprzedzenia i Skrzata wysadziło z siodła. Z późniejszej relacji - "Pomyślałem sobie, jakież to rześkie powietrze... czy ja jestem jeszcze na koniu??? I wtedy spadłem w błoto." Konie Prezesa są jednak tak trenowane, że gdy jeździec spada, one natychmiast stają. I tak też było. Wisus natychmiast się zatrzymał, a następny nadchodzący koń ominął leżącego... Zeskoczyłam z konia, pomogłam młodemu wstać... Widziałam łzy w oczach, ale spadł w miękką glinę, więc upadek nie był bolesny. Wyszedł z tego tylko z jedną szramą na brzuchu od jakiejś gałęzi i paroma siniakami. Po paru oddechach, wsiadł na Wisusa i pojechał dalej - nie było wyjścia... Za parę minut już wszyscy się zrelaksowali, widząc, że Skrzat żartuje i pogania swego konia. Gdy wjechaliśmy na rancho i rozkulbaczyliśmy konie, Ziemko podziękował Wisusowi i zupełnie bez urazy zaprowadził konia na łąkę, umył popręg w strumieniu i dopiero pozwolił na oględziny. Tak jak prawdziwy Bieszczadnik.
Ta fotka, z następnego dnia, gdy nasz bohater osiodłał Wisusa i pojechał na nim tym razem na Święto Jagody...
Oczywiście Prezes zarządził Święto Konia. Słowo się rzekło, kobyłka u płota, a Naskalna po Żubrówkę do sklepu pojechać musiała, bo na ognisku trzeba odśpiewać Samosierrę i wypić zdrowie konia! Byłam tak dumna, że nawet obiecałam synowi, iż nie odciągnę mu należności za flaszkę z jego kieszonkowego... :)
Z pamiętnika wakacyjnego...
Ogień rozpalony, kiełbaski na ruszcie już się rumieniły, gdy Ten Który Spadł Z Konia z centralnego miejsca zakrzyknął "Jestem dupa nie jeździec i piję zdrowie konia Wisusa!" Po czym wychylił setkę czegoś, co zostało mu podane przez mistrza ceremonii, za przyzwoleniem matki - "Pij synu, do dna!" Zdziwiłam się, że młody się nie zakrztusił, gdym chuchnąć kazała, jabłkami zaleciało... a wyglądało to jak Metaxa... Prezes się śmiał... Procenty dla dorosłych, rzekł, po czym polewał obficie i z tego samego kielicha, co bohater tej imprezy, kolejka obleciała wszystkich biesiadników, pijących zdrowie konia. A potem już tylko śmiech i opowieści z wielu przygód bieszczadzkich i konnych. Dzieci smażyły na patykach Marshmellows - cukrowe pianki amerykańskie, a dorośli zabrali się za chleb ze smalcem i kiełbaski... Ktoś chwycił za gitarę...
(c) Katarzyna Georgiou
BIBLIOTECZKA