Agniecha
-
Swoją przygodę z twórczością Woody'ego Allena rozpoczęłam dość późno, bo dopiero od filmu „Wszystko gra". Z „Vicky Cristina Barcelona" zabrał nas do słonecznej Hiszpanii wraz z piękną Scarlett Johansson. Trzy lata później kolejnym miejscem jego filmowych wojaży staje się jedno z najromantyczniejszych miasta świata- Paryż. Nagrodzony Oscarem i Złotym Globem za najlepszy scenariusz roku 2011- „O północy w Paryżu", podbił serca widzów całego świata nie tylko francuskim klimatem, ale również pełnymi literackich i artystycznych geniuszy latami 20stymi.
Scenarzysta jednych z ciekawszych filmów, Gil Pender (Owen Wilson) przyjeżdża ze swoją narzeczoną- Inez (Rachel McAdams), do Paryża. Dla dziewczyny jest to zwyczajna wycieczka, natomiast Gil jest oczarowany Paryżem i jego historią, więc liczy na to, że stanie się on inspiracją dla jego debiutanckiej powieści. Kiedy pewnej nocy jego narzeczona idzie na tańce z przyjaciółmi, lekko podpity Gil idzie przejść się paryskimi ulicami. Niestety, gubi się, ale tuż po północy podjeżdża klasyczny samochód, który zabiera Gila na przejażdżkę do lat 20-stych. Tam poznaje swoich idoli świata literatury i sztuki, a także przepiękną Adrianę (Marion Cotillard), która skradła mu serce.
Najpierw był niesamowicie gorący klimat Barcelony, teraz przyszła pora na romantyczny Paryż. Jednakże to nie owy romantyzm dominuje w produkcji Woody'ego Allena, ale niepowtarzalny klimat lat 20-tych, klimat paryskich lat 20-tych. Paryż sam w sobie jest niesłychanie urokliwy, w związku z czym operatorzy nie mieli większych problemów z uchwyceniem najpiękniejszych jego miejsc. Tak jak bohaterowie rozważamy, czy miasto podoba nam się bardziej za dnia, za nocy, czy w trakcie deszczu. Ja osobiście skłaniałabym się bardziej ku tej drugiej opcji. Jednakże prawdziwa magia tego filmu to pełne elegancji i szyku lata dwudzieste. Niesamowite wnętrza, przepiękne stroje, które dopełnione zostają genialną muzyką największych artystów. Cole Porter, Jean Lenoir, Jacques Offenbach i genialna trąbka Sidneya Becheta, która całkowicie skradła film i sprawiła, że jego utwór- „Si Tu Vois Ma Mère", został moim hitem.
Woody Allen ponownie zaskakuje nas niebanalną opowieścią. Tym razem czerpie trochę ze swoich własnych pasji. Wprowadza scenarzystę w zupełnie odmienne otoczenie. W miejsce, które staje się nie tylko inspiracją do tworzenia książki, ale przede wszystkim drogowskazem wyznaczającym mu drogę życiową. Spotykając swoich idoli pod postacią Ernesta Hemingwaya, Gertrude Stein, czy też Cole Portera nabiera pewności siebie i staje się krytyczny wobec samego siebie i swojego związku. Podąża za marzeniami i nie ustaje w trudach stania się coraz lepszym. Choć te wędrówki z pogranicza fantastyki mogą być dla niektórych nużące, to stają się prawdziwą gratką dla miłośników sztuki. Czyż nie każdy z nas chciałby spotkać swojego nieżyjącego idola? Fabuła nabiera tempa, kiedy do akcji wkroczyć może osoba druga. Zaczyna to napędzać naszą wyobraźnię i daje wiele możliwości dla kontynuowania treści, którą Allen pozostawią otwartą. Nie odpowiada widzowi na pytanie, czy Gil rzeczywiście spotykał nieżyjących artystów, czy może magia Paryża i smak francuskich win odbił się na jego zdrowiu psychicznym. Trudno powiedzieć, żeby był to film typowo romantyczny. Choć emocji jest tu bardzo wiele to nie ma nic wspólnego z ckliwymi romansami, jakich wiele na ekranach. „O północy w Paryżu" jest niesamowicie inteligentną historią przedstawioną w bardzo lekki sposób. Emanuje miłością do naszych osobistych pasji, a także jest niekwestionowanym nauczycielem.
Spora potęga tkwi także w nietuzinkowych postaciach, które udało się stworzyć staruszkowi Woody'emu. Z jednej strony są to całkowicie przyziemne kreacje Owena Wilsona w roli Gila oraz Rachel McAdams jako Inez, z drugiej zaś ikony światowej kultury. Ci pierwsi poradzili sobie całkiem nie najgorzej, aczkolwiek Wilson wydaje się trochę taki... taki jak zawsze, czyli jakby łaził na haju cały czas. Z kolei McAdams ponownie zachwyca nas swoim urokiem, ale aktorsko wypada blado. Oboje zostają przyćmieni przez wyraziste postaci świata literatury, czy malarstwa. Świetna rola Adriena Brody'ego z rewelacyjnym akcentem hiszpańskim (Dali), Alison Pill z prawdziwym wigorem Zeldy Fitzgerald, czy też Corey Stoll w zachalnym wizerunku Hemingwaya. Każda z wielu postaci bardzo charakterna i z pewnością różnorodna. Idealnie odnajdywały się w tej fabularnej koncepcji.
Film okazał się dla mnie niemałym zaskoczeniem, ale, szczęśliwie, lubię niespodzianki- w szczególności te pozytywne. Nie zapoznawszy się bliżej z fabułą sięgnęłam po „O północy w Paryżu" i Woody Allen ponownie mnie nie zawiódł. Nie jest to co prawda „Scoop", ale cały film opiera się na bardzo mocnej podstawie- rewelacyjnym scenariuszu. Inteligentne dialogi, fantastyczny skok w czasie i idealnie dobrane charaktery sprawiły, że klimat dawnej Francji zyskał na wyrazistości. Całość dopełniła wspaniała muzyka największych gigantów muzyki początku dwudziestego wieku, która bez przeszkód przeniosła nas w tamtejsze czasy. Najpiękniejsze w tym filmie jest to, że nie jest to kolejna cukierkowa komedia dla zakochanych, a mądry film o tym jakie cuda może zdziałać prawdziwa wiara w drugiego człowieka i ponadczasowy romans ze sztuką.