Telewizja, spełnione twoje sny
FtW
– Ludzie za mało się cieszą z tego, co mają, a za bardzo martwią tym, czego nie posiadają – powiedział pan, co wiedział, co mówi, bądź też wiedział, co powiedzieć.
Nie miało to żadnego znaczenia; ważne, aby ogólnokrajowa, a może nawet światowa terapia odniosła pożądany skutek. Ludzie gotowi się jeszcze zastanawiać, dlaczego kupują lekarstwa, które leczą, ale nigdy nie wyleczą, że zamiast zarabiać, żyją, by spłacić kredyt, a gdy jest znowu jakiś kryzys, to im potrącają z pensji, gdy inni dostają premie. Jeszcze by zaczęli rozważać różne aspekty dysproporcji. Myślenie to poważna sprawa, nie jest dobre dla każdego, a może nawet dla nikogo – tak sobie rozważał po zakończonym programie. Wyszedł zadowolony ze studia, przecież odwalił kawał dobrej roboty, wlał hektolitry nadziei i radości w pustostan ludzkości. To przecież dzięki niemu dzieci będą szczebiotać na placach zabaw, pary czulić się na ławeczkach, a panowie znieczulać na innych siedziskach – być może tuż obok.
– Panie Naczelny Terapeuto Kraju, jest Pan zwolniony – usłyszał tubalny głos Wszechdyrektora Zgłupienia w oddziale fonia i wizja.
– Ale jak to, po tylu latach służby?
– No właśnie, zużył się Pan. Zastąpi Pana ta młoda koleżanka – tu wskazał na w pełni ukształtowaną niewiastę.
– Przecież ona nie ma o niczym pojęcia – żachnął się.
– Ale ma za to fajne cycki.
– To zwykły seksizm!
– Może, ale aż miło popatrzeć, ludzie chcą oglądać fajne cycki, słuchać fajne cycki, oj wzrośnie oglądalność, wzrośnie.
– Ale ja jestem zasłużony i odznaczony.
– Ludzie nie chcą oglądać medali, tylko fajne dziewczyny, trochę godności Panie kolego, trochę godności.
– Tego to akurat nie mam w umowie o pracę, jest raczej paragraf o uznanie takowej za nieistniejącą.
– Tak czy siak, cycki wygrywają, dziady odchodzą.
– Ale przecież sam Pan jest dziadem.
– Tak, ale o rozległych plecach. No już, sio! Ogródki działkowe czekają – rzekł wszechdyrektor i zaczął się zastanawiać, kogo ma następnego na tapecie.
– Aha, reżyser od reklam, no to do sali, obejrzyjmy jego oscarowe dzieło – pomyślał.
– Mamo, mamo, oddaj mieszkanie swojej wnuczce, ty już tak długo żyjesz, niejedno widziałaś, a teraz ciągle narzekasz na samotność – mówił aktor o niskim, aksamitnym głosie – ona wtedy nie będzie musiała brać kredytu i zaoszczędzi pieniądze, dużo pieniędzy, łatwiej jej będzie po studiach rozwijać swoją karierę.
Aktorka grająca starowinkę zrobiła zafrasowaną minę i zapytała:
– Ale cóż ja wtedy pocznę?
– Tu niedaleko jest taka klinika, co rozwiązuje problemy płynące z samotności, oraz walczy z wykluczeniem społecznym ze względu na wiek – powiedziała pani grająca synową.
– To wspaniale, chodźmy tam zaraz, nie ma na co czekać – i uśmiechnęła się promieniście stara dama.
I poszli ulicą zasypaną różnokolorowymi liśćmi, w kierunku zachodu słońca, a w tle przygrywał im kwartet smyczkowy. Drzwi placówki medycznej otworzył im młody, przystojny lekarz i uśmiechając się, zaprosił do środka.
– Dokumenty podpisane, kuracja rozpoczęta – zakomunikował – niestety, zabrakło nam chwilowo igieł, ale mamy środki równie skuteczne zamiast iniekcji.
Sięgnął po podręczną apteczkę, otworzył ją, wyciągnął pistolet i przeładował. Odstrzelił staruszce głowę, by wyzwolić ją od wszelkich trosk.
– I to było dobre, Panie reżyserze, nie można ludzi karmić półprawdami, niech wiedzą, jaka jest jedyna, słuszna droga. Zasłużył Pan na swoje pieniądze, co będzie następne?
– Wigilijny pakiet pastorałek aborcyjnych dla młodych dziewcząt.
Reżyser wykrzywił twarz w radosnym grymasie i odszedł, podśpiewując:
– Zabij ojca, zabij matkę – decyduj sam.
Wszechdyrektor po dniu pełnym wyzwań i śmiałych decyzji wrócił do domu.
Tam przywitał go wylewnie i serdecznie syn:
– Tato daj mi dziś samochód.
– Nie – siekiera błyskawicznie rozwiązała konflikt pokoleń.
A syn zamruczał: Zabij ojca, zabij matkę, decyduj sam.
Kariery się kończą i zaczynają, ale głupota ma nieskończone możliwości rozwoju.