Ułatwienia dostępu

Przejdź do głównej treści

Magia Bukowego Lasu - Przysługa Za Przysługę


Cream Minimalist Fashion Quote Facebook Post 8

 

„Magia z Bukowego Lasu. Przysługa za przysługę”

   Gonił mnie czarodziej, słusznie podejrzewający, że coś lub raczej ktoś blokuje magię.  Wolałam nie myśleć, co by się stało, gdyby mnie znalazł. Mogłabym próbować wytłumaczyć całą sytuację, jednak świadoma uprzedzeń do Szepczących, odrzuciłam tę opcję od razu. Wątpiłam też w to, że mag byłby skłonny pomóc w odzyskaniu moich mocy. Jedynym wyjściem była ucieczka.

 

Przemierzałam alejki, oświetlane jedynie światłem padającym z okien domów. Nie wiedziałam, dokąd zmierzam ani jak daleko jest pościg. Nawet nie zauważyłam, że na ulicach robi się coraz puściej. Gdy stanęłam przed ciemnym zaułkiem, przeraziłam się. Na wprost mnie wznosił się wysoki mur, z jego lewej strony wyrastało kilka niskich bielonych chat, a po prawej znajdowała się oberża. Jednak nie ta, z której wyszłam.

 

Głośne rozmowy, przekrzykiwania i dźwięki muzyki sprawiły, że cofnęłam się o krok. Nie zauważyłam, że w cieniu, tuż pod murem stało dwóch mężczyzn, którzy teraz chwiejnym krokiem wracali do karczmy. Naciągnęłam kaptur na głowę i aby uniknąć spotkania z nimi weszłam do środka.

 

W twarz uderzyło mnie ciepło i zapach mocnych trunków wymieszanych z ludzkim potem. Pożałowałam swojej decyzji, widząc w jakim miejscu się znalazłam. Tęga karczmarka roznosiła kufle z piwem, podając je mężczyznom, którym ja nie podałabym ani kropli więcej. Jakiś jegomość leżał pod stołem w kałuży, która nie wyglądała jak rozlany trunek, a raczej zupa z dnia wczorajszego. Kilku śpiewało do wtóru harmonijki i fletu, fałszując przeraźliwie.

 

Wzdrygnęłam się i ukryłam w przedsionku. Musiałam uciec z tego miejsca jak najprędzej. Z drugiej jednak strony, czarodziej nie mógł wpaść na pomysł, by szukać mnie w takim miejscu. Przez myśl przemknęło mi, że wbrew pozorom to najlepsza kryjówka jaką mogłam znaleźć. Do tego nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wszyscy zajęci byli ucztowaniem i wznoszeniem kolejnych toastów.

 

– Za Helgę! – krzyknął jeden z nich unosząc kufel.

 

Kobieta krzątająca się wśród mężczyzn uśmiechnęła się szeroko, dolewając niektórym piwa. Gdy wszyscy skupili się na pozyskiwaniu względów tęgiej Helgi, ja znalazłam sobie idealne miejsce tuż przy wyjściu. Z jednej strony zasłaniała mnie lada, a z drugiej schody prowadzące na górę. Gdy ktoś otwierał drzwi, nie mógł mnie zauważyć. Musiałam jedynie uważać na klientów bez wyczucia, którzy otwierali je na oścież. Całe szczęście byłam na tyle smukła, że mieściłam się w tym ciasnym kącie.

 

Obserwowałam jednego z pijaczków, który właśnie dawał popis taneczny, kiedy niespodziewanie ktoś pociągnął mnie za ladę i zasłonił usta dłonią. Wpadłam w panikę i zaczęłam się szarpać. Próbowałam uderzyć napastnika łokciem. On był silniejszy, ale ja byłam bardziej zdeterminowana niż ostatnio. W końcu udało mi się, trafić go pod żebro. Usłyszałam cichy syk i zduszone przekleństwo.

 

– Nie wierć się tak. Musimy porozmawiać.

 

Na dźwięk tego głosu zrobiło mi się zimno, miałam wrażenie, że moje serce przestaje bić, a wszystko wokół zamiera w bezruchu. Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia, kiedy go rozpoznałam. Wrył mi się w pamięć, gdy siedziałam zamknięta w szopie, zdana głównie na swój zmysł słuchu. Tego władczego tonu i pobrzmiewającego w nim chłodu nie można było ot tak zapomnieć. Znieruchomiałam. Stałam tak, jak te dwa posągi kotów i zanim zdążyłam się otrząsnąć, Flin zaciągnął mnie do mniejszej izby za szynkwasem. Przeszedł przez zagracone pomieszczenie, minął jedne drzwi, a później wprowadził mnie do małej komórki, w której mieściły się beczki z alkoholem. Nie umiałam pozbyć się uczucia, że to już kiedyś się wydarzyło, tylko tym razem miałam otwarte oczy i mogłam się bronić. 

 

Dość dużo czasu zajęło mi, zanim uświadomiłam sobie, że mogę spróbować się uwolnić. Czubkiem trzewika kopnęłam porywacza w łydkę. Niestety sama przy tym ucierpiałam. Jęknęłam, czując ból w dużym palcu. Kiedy mężczyzna odskoczył na jednej nodze, rzucając przekleństwami pod moim adresem, czmychnęłam w drugą stronę, kuśtykając. Cóż, sama nie wiem, na co liczyłam. Ledwo wyszłam na korytarz, gdy poczułam jak łapie mnie w pasie i wciąga z powrotem. 

 

– Ratunku! – wykrzyczałam. 

 

Niestety przypuszczalnie zlało się to z okrzykami więcej trunku dochodzącymi z sali. Nie miałam co liczyć na pomoc. Flin też musiał to wiedzieć, bo nawet nie zawracał sobie głowy zamykaniem mi ust. Popchnął mnie w kąt, po czym zamknął drzwi na zasuwę. 

 

Kiedy dotarło do mnie, że jestem z nim sam na sam w ciasnym pomieszczeniu, przypomniałam sobie portową komórkę i wydarzenia ostatnich kilku dni. Do oczu napłynęły mi łzy, ale powstrzymałam się, by ani jednej nie uronić. On jakby instynktownie wyczuł moje emocje. 

 

– Tylko nie krzycz – powiedział, mierząc we mnie palcem. 

 

Odskoczyłam od niego jak najdalej i prawie przylgnęłam do ściany. Przed całkowitym wtopieniem się w brudne i zakurzone deski powstrzymało mnie uczucie upokorzenia i świadomość, że robię to dzisiaj już po raz kolejny. Nie chciałam tego. Uniosłam głowę do góry i hardo spojrzałam w jego pewną siebie twarz. 

 

– Zamierzasz dokończyć dzieła? 

 

Głos mi się łamał, a jednak miałam nadzieję, że choć w połowie brzmię tak chłodno jak on. Jeśli miałam zginąć, nie chciałam okazywać strachu. Nie jemu. Spojrzał na mnie zdziwiony. Zaczął rozmasowywać swoją łydkę i wydukał cicho pod nosem:

 

– Nie. Daję słowo, że nic ci nie zrobię. Nie po to cię szukałem. 

 

Moje brwi powędrowały w górę. To, co powiedział, nie miało dla mnie sensu. Jeszcze parę dni temu próbował spuścić ze mnie krew i wydłubać mi oczy. Mogłam przeczuwać, że będzie na mnie polował, ale nie byłam w stanie uwierzyć w jego zapewnienia o bezpieczeństwie. Myśli w mojej głowie kotłowały się, jak ludzie w sali obok. I podobnie jak oni, nie byłam w stanie myśleć trzeźwo. Skup się – upomniałam sama siebie. 

 

– Wiem, że się mnie boisz, ale zaręczam, że nie zrobię ci krzywdy. 

 

Boję się? Jego słowa odbiły się echem w mojej głowie. Czułam się jak zając w sidłach, który wierzga łapami, by się wydostać, a ostatecznie i tak może liczyć jedynie na szybką śmierć. Tak. Właśnie tak czułam się w tym momencie. 

 

– Powiesz coś, czy będziesz tak milczeć cały czas? Języka ci przecież nie obciąłem. 

 

Na jego twarzy malowała się irytacja. Stał przed drzwiami z założonymi rękami i wlepiał we mnie swoje surowe spojrzenie. Co mogłam powiedzieć?

 

– Nie ufam ci – odparłam zgodnie z prawdą. 

 

Zrobił krok do przodu, a ja odruchowo podskoczyłam. Uniósł dłonie do góry i wycofał się. Ten gest kazał mu się zatrzymać. Chociaż staliśmy przy przeciwnych ścianach komórki, to dzieliło nas od siebie zaledwie kilka kroków. Spoglądał na mnie wyczekująco. Mogłam wyczytać z wyrazu jego twarzy rosnącą irytację i coś jeszcze. Pogardę. Chociaż starał się ukrywać swoje emocje, ja widziałam je doskonale. 

 

– Czego może chcieć ktoś taki jak ty od kogoś takiego jak ja? – zapytałam. 

 

Zmrużył wściekle oczy. 

 

– Przysługi – wyszeptał. 

 

Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Flin wyglądał jak zbity pies. Przez moment wydawał mi się nawet niegroźny, jakby to jedno słowo pozbawiło go siły. Opuściłam ramiona, poczułam jak moje mięśnie delikatnie się rozluźniają. Nie odczuwałam już takiego strachu jak na początku. Wiedziałam, że nie mogę mu ufać i powinnam mieć się na baczności, jednak fakt, iż chciał bym wyświadczyła mu przysługę zupełnie zmieniał moją sytuację. Widziałam dla siebie cień nadziei. 

 

– O jaki rodzaj przysługi chodzi?

 

Przygryzł wargi, a szrama na jego policzku się wygładziła. Wahał się, wyglądał zupełnie inaczej niż w portowej komórce. Zupełnie jakby coś powstrzymywało go, przed dokończeniem tego, co wtedy zaczął.

 

– Wiem, że nie odzyskałaś mocy. 

 

Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia. Mimowolnie postąpiłam krok do przodu, chciałam coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie jego uniesiony palec. Pokręcił głową i zaczął przechadzać się po komórce. 

 

– Wiem też, że mnie szukaliście. Domyślam się, w jakim celu – zrobił pauzę i zmierzył mnie wzrokiem od dołu do góry. – Dlatego tu jestem. Możemy pomóc sobie nawzajem. Przysługa za przysługę. 

 

Miałam wrażenie, że nie pali się do zdradzenia mi szczegółów. Wydawał się myśleć nad każdym wypowiadanym słowem. Zastanawiało mnie także, w jaki sposób dowiedział się o wszystkim. Czy eliksir miał długotrwałe działanie? Czy ja w ogóle mogę odzyskać moce? Przeraziło mnie to, w którym kierunku pędzą moje myśli.  

 

– Jesteś w stanie zwrócić mi moc? 

– Oczywiście – powiedział, postępując krok w moim kierunku. – To jak będzie? 

 

Jego odpowiedź była zbyt zdawkowa. Mogłam odzyskać moce, pytanie brzmiało, jakim kosztem? Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, czego może zażądać, a mógł poprosić o wszystko. Nie mogłam tak po prostu zgodzić się na jego propozycję. Czułam rosnące między nami napięcie. Czekał na moją odpowiedź, a ja nie wiedziałam, jak postąpić. Nie pierwszy raz nie umiałam podjąć decyzji. Zazwyczaj opierałam się na tym, co mówili przyjaciele. Żałowałam, że nie ma ich tu ze mną. Poczułam się głupio na myśl, że samotnie opuściłam karczmę, a gdy tak rozmyślałam o swojej głupocie, coś przyszło mi do głowy. Postanowiłam zaryzykować. 

 

– Nie wiem, czy zawieranie z tobą jakiegokolwiek układu jest tego warte. Przypomnę ci, że ostatnim razem, uratowali mnie przyjaciele. Z pewnością zaraz się tu zjawią, a ty… – urwałam, niepewna, czy powinnam kontynuować – ty jesteś tu zupełnie sam. 

 

Blefowałam. To był brawurowy ruch z mojej strony. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale nie mogłam nie spróbować. Może wcale nie był taki odważny bez swoich ludzi. Zareagował w sposób, którego się nie spodziewałam. 

 

– Próbujesz mnie nastraszyć? – roześmiał się w głos. 

– Moi przyjaciele są Szepczącymi i powiedzmy sobie szczerze, nie przepadają za tobą. Jak cię dopadną, będziesz musiał zdjąć ze mnie ten urok, dlatego lepiej żebyś zrobił to po dobroci. 

 

Starałam się przyjąć bojową postawę, ale najwidoczniej wyszło mi to komicznie, bo mężczyzna zdusił parsknięcie. Stanął przede mną wyprostowany i pewny siebie. Uśmiechnął się szeroko, jakby moje słowa nie robiły na nim wrażenia, a ja nie wiedziałam, dlaczego. 

 

– Moja droga – zaczął, a mnie na dźwięk tych słów zrobiło się słabo – po pierwsze to żaden urok, to specjalna mikstura, która powinna przestać działać po kilku godzinach, ale nie przestała… – zawiesił głos – a po drugie, nie odzyskałaś mocy, ale zyskałaś nowe, które sprawiają, że teraz stoimy tu jak równy z równym, dlatego nie strasz mnie swoimi przyjaciółmi, bo nie mają żadnych szans się tu przenieść, gdy ty blokujesz wszystkie możliwe zaklęcia. 

 

Po tej tyradzie rzucił mi wyzywające spojrzenie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen triumfu. Stałam jak sparaliżowana. On wiedział. Wiedział, o moich nowych umiejętnościach. Jakby tego było mało, rzucił światło na sprawę, której w ogóle nie brałam pod uwagę – Meredith i Arthyem nie mogli mnie znaleźć bez posługiwania się magią Szepczących. 

 

– Jak? – wydusiłam.

 

Byłam jeszcze oszołomiona tym, co usłyszałam chwilę temu. Flin wzruszył ramionami.  Zanim zdążyłam doprecyzować swoje pytanie, mężczyzna odwrócił się do mnie bokiem i przejechał palcem po zardzewiałej zasuwie. 

 

– Wiem dużo, bardzo dużo – powiedział, akcentując ostatnie słowa – jestem w stanie przywrócić twoje stare moce. Znów będziesz mogła szeptać zaklęcia. Wystarczy, że zgodzisz się mi pomóc. 

 

Postukał palcem w metal, a ja zrozumiałam, że za chwilę dowiem się, co muszę zrobić, by odzyskać swój dar. Po chwili ciszy, odezwał się prawie szeptem, a ja miałam wrażenie, że jego głos wypełnił całą przestrzeń. 

 

– Wystarczy, że użyczysz mi swoich nowych mocy. 

 

To wiele wyjaśniało. Żyłam tylko ze względu na to, że byłam mu potrzebna. Tym razem nie patrzył na mnie jak drapieżnik na swoją ofiarę. Nie, Flin nie miał zamiaru mnie zabijać, chciał mnie oswoić i przekonać do współpracy. Dopiero teraz zrozumiałam, co oznaczał ten dystans między nami i powściągliwe ruchy mężczyzny. Nie chciał mnie spłoszyć. Być może pogarda, którą dostrzegłam wcześniej w jego spojrzeniu, była skierowana do niego samego, za to, że musi układać się z Szepczącą. Uśmiechnęłam się cierpko, kiedy to wszystko do mnie dotarło.  Musiałam się z nim zgodzić – staliśmy tu jak równy z równym, a to, o dziwo, dodało mi odrobiny pewności siebie. 

 

– Myślisz, że po tym wszystkim co mi zrobiłeś, zgodzę się na pracę dla ciebie? Guzik z pętelką! 

– Staram się być miły. Chcę załatwić to po dobroci, w zamian ofiaruję swoją pomoc, a ty jeszcze marudzisz. Mógłbym cię związać i… 

– I co? Torturować? 

 

Spojrzał na mnie z wyrzutem. 

 

– Naprawdę nie chcę używać siły. To do niczego nie prowadzi.

 

– Czyżby? Ostatnio miałeś inne zdanie na ten temat. Spójrz. – Wskazałam na swoje blizny wokół oczu.

 

Zacisnął zęby i odwrócił wzrok w stronę wyjścia z komórki. Nie był w stanie spojrzeć na to, co mi zrobił, a może po prostu brzydziły go moje rany.

 

 – Wyciągnąłem wnioski. Poza tym nie będę ukrywał, że potrzebuje cię żywej.

– Mów, do czego albo zamknij mnie tutaj na wieki. Twoje towarzystwo jest wystarczającą torturą. 

 

 

Rzucił mi zaskoczone spojrzenie i bezwiednie rozchylił wargi w wyrazie zdziwienia. Ja natomiast musiałam złapać się stojącej obok beczki, by opanować drżenie rąk. Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. Moje życie wisiało na włosku i zależało od nieobliczalnego przestępcy, a ja jeszcze się z nim drażniłam. Czy to zasługa Meredith? Bez wątpienia byłaby dumna, że jej lekcje asertywności nie poszły na marne. A może to wpływ Arthyema? I to, że zawsze podziwiałam jego pewność siebie. 

 

– Mógłbym cię zamknąć, gdybym miał więcej czasu, albo po prostu zabrać się stąd siłą, więc doceń to, że najpierw postanowiłem zapytać. – Zmierzył mnie surowym spojrzeniem.

 

Moja chwilowa pewność siebie gdzieś uleciała. Z głównej sali dochodziły dźwięki zabawy. Pomyślałam o tych beztroskich ludziach i w tym momencie zapragnęłam dołączyć do nich, by choć na chwilę zapomnieć o swoich rozterkach. Niestety, byłoby to zbyt proste. Będąc tak blisko celu, nie mogłam zrezygnować. Nie chciałam stracić takiej szansy, a jednocześnie nie byłam w stanie przystać na propozycję. Byłam rozdarta jak nigdy wcześniej. 

 

– Muszę się zastanowić – powiedziałam po chwili wahania. – Nie mogę sama podejmować takich decyzji. 

 

Parsknął śmiechem, odwracając głowę w drugą stronę. Nie widziałam jego twarzy, ale umiałam wyobrazić sobie to pogardliwe spojrzenie i usta wykrzywione w drwiącym uśmiechu. 

 

– I musisz zapytać innych o zdanie na temat swojej przyszłości? – zapytał zerkając na mnie z ukosa. 

 

Milczałam. Od tej niepewności i rosnącego napięcia, zaschło mi w gardle. Najchętniej wypiłabym cały kubek wody, ale pod ręką było jedynie wino. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam nawet, co powinnam myśleć. Jego pytanie okazało się tak celne, że zbiło mnie z tropu. Cisza przedłużała się, ale żadne z nas nawet nie drgnęło. Wolałam nie mącić tego chwilowego spokoju. Jednak mój oprawca nie miał z tym problemu, odwrócił głowę w moją stronę. Oparł się o framugę drzwi i wpatrując się we mnie tymi swoimi szarymi oczami, zaczął stukać palcem w ramię. Najwyraźniej oczekiwał mojej odpowiedzi. Od niego i wyjścia z tego ciasnego pomieszczenia dzieliło mnie zaledwie kilka kroków. I spojrzenie, które sprawiało, że stałam w miejscu jak sparaliżowana. 

 

– Wypuść mnie – szepnęłam, ledwo poruszając spierzchniętymi wargami. 

– Czyli jednak… – odparł z dziwną ążalu w głosie. – Dobrze. Masz czas do jutra. Będę w karczmie w samo południe, ale poczekam tylko do zmroku. Gdy pierwsze gwiazdy pojawią się na niebie, już mnie nie ujrzysz i nie odzyskasz mocy. Obyś… – zawahał się – obyście wybrali dobrze. I nie próbujcie żadnych sztuczek. 

 

Rzucił mi jeszcze przelotne, chłodne spojrzenie i z trzaskiem odsunął zasuwę. Podskoczyłam na ten dźwięk. Kiedy odwrócił się do mnie plecami, ja ciągle trwałam w miejscu, zaskoczona całą sceną, która rozegrała się tu chwilę temu. Dopiero gdy dotarły do mnie okrzyki z głównej sali, niepewnie podeszłam do drzwi. Zatrzymałam się w progu i wychyliłam głowę na korytarz. Szykowałam się na ewentualny atak, ale nic takiego nie nastąpiło. Zostałam sama. Flin odszedł. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze z płuc. 

 

Spojrzałam na swoje wilgotne od potu dłonie, które jeszcze delikatnie drżały. Powinnam być z siebie dumna, że wytrzymałam z nim w jednym pomieszczeniu i nie zemdlałam ze strachu. Zastanawiało mnie, czy miałam więcej szczęścia, czy może rozumu?

 

Rozejrzałam się po pustym korytarzu i ruszyłam do wyjścia. Każdy dźwięk, wywoływał u mnie nerwowe podrygiwanie. 

 

– Spokojnie, Irvette. Właśnie spotkałaś się z demonem w ludzkiej skórze. Puścił cię wolno. Żyjesz. To najważniejsze. 

 

Próbowałam się uspokoić, ale w głowie wciąż miałam jego słowa. Przysługa. Zastanawiało mnie, o co mogło mu chodzić. Zanim się obejrzałam, stałam przed schodami. Od wyjścia dzieliło mnie zaledwie kilka kroków. Zerknęłam po raz ostatni na ludzi bawiących się w karczmie i chociaż nie mogli tego zobaczyć, posłałam im smutne spojrzenie. 

 

Nie spuszczając oka z sali, wyciągnęłam rękę, by pociągnąć za klamkę. I wtedy natrafiłam na pustą przestrzeń. Moja dłoń zawisła w powietrzu. Skierowałam spojrzenie na drzwi, które okazały się być otwarte. W progu stał mężczyzna. Ten sam, który puścił figurkę kota. Ten sam, który pracował dla maga. Zanim zdążyłam zareagować, złapał mnie za ramię i wyciągnął przed karczmę. Spodziewałam się podstępu Flina, a zamiast tego wpadłam w ręce ludzi na usługach mężczyzny z rezydencji.

 

– Mam ją! Mam ją! – wołał. 

 

Usłyszałam kroki, a później ujrzałam zaczerwienioną twarz drugiego z mężczyzn. Próbował zaczerpnąć tchu. 

 

– Mag… się… ucieszy – wydyszał. 

– Idziemy. – Pierwszy, wysoki i barczysty pociągnął mnie w stronę alejki. 

– Z kimś mnie pomyliliście – skłamałam. 

 

Niby skąd mogli wiedzieć, że to mnie szuka mag. W odpowiedzi na moje nieme pytanie, drugi z nich podetknął mi pod nos jakiś dziwny przedmiot. 

 

– Świeci? – zapytał. 

– Nie. – Wyższy, trzymający mnie za rękę, nachylił się nad srebrnym medalionem. 

– Nie – powtórzyłam. 

– No! – Ucieszył się niższy. – Jak świeci, szukać dalej. Jak zgaśnie, przyprowadzić – tak powiedział mag. 

– A-ale ja nie znam żadnego maga – wydukałam. 

– Nieważne. 

 

Moje protesty nie robiły na nich wrażenia. Chyba powinnam się już przyzwyczaić do tego, że ludzie używają wobec mnie siły. Zmrużyłam wściekle oczy i zaparłam się nogami. 

 

– Nigdzie z wami nie idę! Zaraz zacznę krzyczeć. 

– Nie, nie, panienko. – Niski zaczął machać rękami. – My nie bandyci. My tylko spełniamy prośbę szefa. Panienka sobie to z nim wyjaśni. 

 

Po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby przesłuchiwał mnie mag. Gdyby wyszło na jaw, że jestem Szepczącą, która utraciła moce, miałabym ogromne kłopoty. Zaczęłam zastanawiać się, jak wykręcić się z tej sytuacji i co powiedzieć, gdy niespodziewanie niski upadł na ziemię. Jego kompan, z którym szarpałam się do tej pory zamarł w bezruchu i przyznam, że ja również. Spoglądaliśmy na mężczyznę, który wylądował twarzą w błocie. 

 

– Tammy? – zapytał osiłek. 

 

Tammy nawet nie drgnął. Usłyszałam jak, mężczyzna głośno przełyka ślinę. 

 

– Nie żyje? – zapytałam piskliwym głosem. 

 

W odpowiedzi łypnął na mnie jednym okiem, drugim spoglądał na kompana. Odniosłam wrażenie, że zastanawia się, co powinien zrobić. Jakby nie wiedział, czy może mnie puścić, by ratować kolegę. 

 

– Sprawdź – polecił niepewnym głosem. 

– Ja? – zapytałam zaskoczona. 

 

Gdybym mogła od razu bym uciekła, ale mężczyzna trzymał mnie za rękę, później delikatnie popchnął mnie w stronę leżącego przed nami ciała. Nie miałam innego wyjścia, wiedziałam, że jeśli zdecyduje się na ucieczkę, on ruszy za mną. Uklękłam i dotknęłam ramienia mężczyzny, a później pochyliłam się, by sprawdzić, czy oddycha. W nikłym świetle księżyca, dostrzegłam, że drgnęła mu powieka. 

 

– Żyje – oznajmiłam. 

 

W odpowiedzi usłyszałam za sobą dziwny dźwięk, przypominający odgłos upadającego worka z ziemniakami. Wstrzymałam oddech i spodziewając się tego, co zobaczę, spojrzałam do tyłu. Drugi z mężczyzn leżał nieruchomo tuż obok mnie. Powoli wypuściłam powietrze z płuc i podniosłam się z klęczek. Rozejrzałam się po okolicy, ale nie dostrzegłam niczego podejrzanego. Powinnam uciekać, a jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zresztą, gdzie miałam uciekać, nie wiedząc, z której strony czai się zagrożenie. 

 

Wtedy w cieniu, tuż obok muru coś zamajaczyło, a później doszedł mnie ściszonym głos Flina. 

 

– Albo jesteś taka głupia, albo odważna. Martwa mi nie pomożesz. 

 

Drgnęłam niespokojnie. Czyżby mnie śledził? Z pewnością. Nie zamierzałam mu jednak dziękować. 

 

– Znikaj już – warknął i wyszedł z cienia. 

 

W świetle księżyca zalśniło ostrze, które trzymał w dłoni. Zadziałał mój instynkt, odwróciłam się i już miałam uciec, ale sumienie okazało się silniejsze. Zatrzymałam się. 

 

– Zabijesz ich? – zapytałam, obracając się przez ramię. 

 

Moje słowa chyba ponownie go rozbawiły, bo znów parsknął śmiechem. Naprawdę, nie wiedziałam, dlaczego człowiek, przed którym ja trzęsłam się ze strachu, trząsł się przede mną ze śmiechu. Doprawdy był to jakiś żart losu. 

 

– Nie – powiedział – a teraz znikaj. 

 

Nie patrząc na mężczyzn leżących w błocie, ruszyłam biegiem jedną z alejek. Znów nie wiedziałam, dokąd zmierzam i czy znajdę drogę powrotną do karczmy, ale nie zamierzałam zostawać w tym miejscu. Miałam dość wrażeń jak na jeden wieczór. Arthyem i Meredith musieli się zamartwiać, gdy zauważyli moją nieobecność. Czułam, że będę się z tego tłumaczyć.

 

Katarzyna Kaczmarczyk