– Duch gór, duch przygody, duch pokoju i pokój ducha, duch prawa, w duchu miłości, a także i porozumienia, albo też pojednania, niby wszystko jest takie racjonalne, a tak naprawdę to jakby jeden wielki seans spirytystyczny. Pojmowanie, nazywanie i regulowanie świata pachnie magią i jakimiś starożytnymi misteriami. Może po prostu chodzi o zamaskowanie faktu, iż nazwy i reguły to tylko powierzchowna plandeka na rzeczywistość, a pod spodem wije się amorficzny nieład, taki dziwny pokrowiec na bezradność. Człowiek wiecznie w strefie zgniotu, między wyobrażeniami, wydarzeniami, a ich interpretacją. Trzeba nazwać, to co budzi strach (na przykład coś, co nie znamy), bądź też niesmak, odrazę. Jak już zyska nazwę, zostaje okiełznane, zyskujemy urojone poczucie bezpieczeństwa, czysto werbalna magia kieruje życiem. Trzeba się bacznie przyglądać, kto jest władcą słów i rzuca je na wiatr, by zbierać burzę. Informacje nie są po to, żebyśmy się czegoś dowiedzieli, ale tylko po to, by nami powodować, jak końmi, co ja mówię jak rzeźnym bydłem. I tylko co jakiś czas rzucany jest mocniejszy akcent, by pobudzić ludzi do reakcji – kto za, a kto przeciw; to dobre, a to złe. A przecież to tylko kij przeciągnięty przez kraty, człowiek wtedy niczym wściekły pies rzuca się w kierunku drąga, ale traci z pola widzenia kraty. A wy czy jeszcze je dostrzegacie, czy lecicie tylko za dostarczonym impulsem? – facet stał na ławce, na niewielkim skwerku, w mieście średniej wielkości i perorował do pustki. A pustka nic sobie nie robiła z jego słów, dlatego że jest w stanie pochłonąć wszystko. I tylko ktoś z boku rzucił niedbale – Wariat – i oddalił się niczym zbrodniarz w nieznanym kierunku.
Błogosławieni ci, którzy płyną pod prąd, albowiem nagrodą ich będzie zmęczenie.
BIBLIOTECZKA